16 kwietnia 2020

O tempora, o mores!… Mam dziś słaby nastrój. Dopada mnie wewnętrzny niepokój o to, że coś co teraz trwa u wszystkich w najlepsze coraz bardziej się w tym trwaniu kończy. Pęta i telepie mną taki nietypowy strach. Obawa, że świat już za chwilę wróci do swej prostackiej „normy”… W końcu podobno wszystko co dobre ma prędzej czy później jeden los podzielić… Ten wirus jest właśnie zbyt dobry dla planety i ludzi, którzy na niej mieszkają by starczyło go nam na dłużej. Szkoda, że ludzkość jedyne co dziś robi to codziennie udowadnia jak na niego nie zasługuje. Nie potrafimy go doceniać ani cieszyć się z tego, że on jeszcze tu jest, radować tym, ile dobrego wraz z nim się pojawiło. Doceniać jak bardzo niewiele nam nagle trzeba do życia, nigdzie nas nic nie goni, jakie czyste powietrze i piękne niebo nad nami się zrobiło. Zamiast radości zastępy niewiernych sobie ulegają stękaniu, narzekaniu, pierdzeniu, apatii i potrzebie kaszlenia defetyzmem. Tymczasem dla mnie czas zarazy to moment unikalnego spokoju i wejścia w głąb siebie. Myślę, że z moim temperamentem może mi być trudno złapać kiedykolwiek jeszcze raz taki oddech od codziennej zadyszki w pogodni za światem. Dla mnie ten rodzaj przymusowej pauzy nabiera z dnia na dzień coraz większego sensu, wzmocnienia harmonicznego współistnienia z moim ciałem, a każdy dzień staje się doświadczaniem magicznej hedonistycznej przyjemności. Jak to powiedział Albert Camus: „żaden człowiek nie jest hipokrytą w przyjemnościach”. I ja też nie jestem. Mój rytm dnia wpisuje się w to idealnie. Życie uniezależnione od budzika, legalne markowanie pracy w trybie zdalnym, czytanie czegoś, szwendanie się po mieszkaniu bez wyraźnego celu, bez gaci a czasem w samych gaciach, życie przeplatane potrzebą śniadania ciągnącą się do południa, a często w nieskończoność, świat przekąszany ogórkiem kiszonym co i raz, usuwaniem czegoś, co wrosło przez lata w rolę dekoracji ścian, zacieszanie nielegalnym bieganiem po polach lub nie bieganiem bo nie starczyło na to czasu ani chęci, rozpieszczanie się długimi kąpielami przy świecach, potem drzemką po wyczerpującej kąpieli przy świecach, dziećmi biegającymi po domu, segregowaniem zdjęć z dawnego życia, wieczornym filmem bez tytułu, jakimś alkoholem bez zbytniej potrzeby nim nasycenia. Mój wewnętrzny zegar zwalnia od miesiąca codziennie już regularnie, nabiera nieznanego mi dotąd taktu, wyrafinowanego smaku. Pozorna pustka przybiera na intensywności w swych kolorach i w swej głębi. Nic mi się nie chce i to właśnie codziennie lubię w sobie coraz bardziej. Nawet wyjścia do sklepu stały się dla mnie nieinteresujące, beznamiętne i puste wewnętrznie. Wyeliminowałem je niemal zupełnie, zredukowałem do dwóch razy w tygodniu. Odkryłem, że stary chleb nadaje się by go pokruszyć i zjeść o ile nie zmienił koloru, podsmażyć na patelni, a zapasy zgromadzone w zamrażalce i pochowane po szafkach na czas wojny światowej, która nigdy nie przyszła, mają swój termin przydatności, który dziwnym trafem wypada mniej więcej teraz. Przypadek?

Czas zarazy otwiera mi zupełnie nową perspektywę, jeśli chodzi o podróże. Sprawia, że jak nigdy wcześniej z tych samych biletów lotniczych mogę cieszyć się dwa razy. Raz już cieszyłem się, kiedy na nie wpadłem, a teraz drugi raz – kiedy udaje mi się je zwrócić. Czyż to nie bezsensu najpierw szukać radości, a potem szukać sposobów na jej oddanie…? Minęła mi całkowicie chatofobia – ten stan, kiedy jest się w permanentnym leku przed tym, że nie ma się nic zarezerwowane. Teraz myślę, że z podróżami po świecie jest trochę jak z ludźmi. Trudno się na coś zdecydować, a potem być w pełni szczęśliwym z dokonanego wyboru, kiedy jest się już na miejscu. Temperatura powietrza jest za wysoka lub za niska, ziarenka piasku zbyt małe lub zbyt grube, ocean za spokojny lub zbyt szalony i niebezpieczny, jedzenie bywa okropne, a przy tym dają takie małe porcje. Jako ludzie jesteśmy tylko trochę bardziej przekomplikowani niż nasze przepłacone wczasy. Z doświadczenia zauważam, że często ludzki stopień nieogarnięcia siebie dorównuje może jeszcze systemom obsługi klienta w liniach lotniczych, przynajmniej jest tak u tych u których coś kiedyś kupiłem. Z nimi też podobnie jak z nami samymi nie jest łatwo się porozumieć i skomunikować. Człowiek jako istota autonomiczna ma jednak w sobie coś szczególnie nieobliczalnego w swym dążeniu do bycia spełnionym. Toczy nas gdzieś ten ciągły niedosyt szczęścia w byciu samemu ze sobą, doskwiera on nam zbyt często, boli jak diabli. Większość życia zamiast kochać siebie kochamy nie tych co trzeba. Hajtamy się z nimi, rozwodzimy się nie dla tych co trzeba, wpadamy w włóczęgę nie z tymi co zawsze chcieliśmy, kochamy się bez miłości z kim nam przypadnie, a potem pijemy z kim się da, by nie musieć pamiętać zupełnie nic z tego co nam kiedyś było trzeba. A gdy dochodzimy do prawdy o sobie okazuje się, że do spierdolenia sobie życia nie potrzebowaliśmy absolutnie niczyjej pomocy. Udaje nam się to bez większego trudu niemal zawsze, niezawodnie. Wtedy właśnie możemy być dumni, bo nikt nie zrobiłby tego lepiej za nas, mocniej niż my sobie sami zrobiliśmy.

A może życie to właśnie wieczna tułaczka za czymś i poszukiwanie własnej miłości na tej naszej drodze… ? Bez miłości jesteśmy ponoć w piekle. Życie bez miłości to gówno, suchar pierwsza klasa, to jak seks bez uczucia, to jak gwałt na sobie bez pornosa, to jak brak papieru toaletowego w tojtoju. Życie odmienia nas przez przypadki, bo mu na to pozwalamy. A gdy wypluwa swą żółć w naszą stronę nie potrafimy już zbyt wiele z tym naszym życiem zrobić i wtedy zdajemy sobie sprawę, że je oddaliśmy pustce…

„Na wielu drogach i wieloma sposoby doszedłem do swojej prawdy: nie na jednej tylko drabinie wspiąłem się na swą wyżynę, skąd me oko w moje dale wybiega. I niechętnie o drogi pytałem, – nie w smak było mi zawsze i to. Chętniej zapytywałem drogi same i doświadczałem ich.
 Doświadczaniem i pytaniem było wszelkie nie chadzanie: – i zaprawdę, nauczyć się też trzeba odpowiadać na pytania takie! Lecz takim jest – mój smak: - ni zły, ni dobry to smak, lecz mój własny, czego się nie wstydzę i z czem się nawet nie taję. „Oto – moja droga, – a gdzież jest wasza?“ – tak odpowiadam tym wszystkim, którzy mnie „o drogę“ pytają. Drogi? – niemasz jej zgoła!

Tako rzecze Zaratustra.”

2 myśli na temat “16 kwietnia 2020

  1. Proście, a będzie wam dane, ale uważajcie, o co prosicie. Wygląda na to, że masz specjalne względy u któregoś z bytów wysłuchujących tych wszystkich modlitw o deszcz.
    Chciałeś czasu i go dostałeś.
    Doceń i rozkoszuj się tym momentem zawieszenia, swoistym bullet time.
    A do filozoficznych rozważań o drodze polecam… Kung Fu Panda. Wszystkie trzy 😉

Dodaj komentarz