6 czerwca 2021

Nie ma to jak przygody na Mazurach. Nawet te wirtualne przeżyte we śnie. W moich snach nie ma ani logiki, ani wysokości, ani granic. Jeśli sny to odzwierciedlenie naszego istnienia to ja zaczynam się przerażać moim. Dzisiaj w porannym letargu, w ostatniej chwili skopiowałem z nieświadomości do świadomości prawie całą końcówkę mego snu. Toczyłem go w sobie w niewygodach przyciasnej łódki, w odleżynach, w pozycji na jednym boku, w ułożeniu z gwarancją zakrzepicy stopy. Był niczym telegram z zaświatów. Wszystko przez głupią rozmowę z Przyjacielem o naszych pogrzebach dzień wcześniej. Moja wyobraźnia stworzyła na bazie tej rozmowy swój upiorny scenariusz. Zapisałem go jakimś cudem zaraz po otwarciu oczu. Senny przekaz wieńczył chuligański dopisek nabazgrany czerwoną szminką na moim nagrobku z białego piaskowca. Tekst sprawił, że obudziłem się na bezdechu i na lekkim kacu: „Mówił, że kocha tylko mnie. On nikogo nie kochał. Kochał tylko siebie i to bardzo. Kłamał notorycznie. Nie tyko ja go kochałam. Dopuszczał nas wszystkie do siebie na krótką chwilę, uzależniał i porzucał. Teraz leży tu sobie sam… Głupi zimny trup. I dobrze mu tak”. Boję się o siebie. Durne cipcie i ich smuteczki nie z tej ziemi. Nawet przez sen mnie dopadają ich czary mary. To chyba zły znak. Tylko czego?

Tymczasem na półtrzeźwo, ale za to z głębokim brakiem żalu do siebie i do nikogo, stwierdzam, iż ostatnie dni i tygodnie nie wnoszą do mojego życia powiewu absolutnie żadnej świeżości. Tym bardziej stanowią pustkę w obszarze damskich reklamacji kierujących swe łzawe tępe ostrze prosto w moją stronę. Podczas gdy w moich interakcjach z facetami jest jak zawsze sztywniutko, cała reszta kontaktów przebiega niezmiennie w sposób niekontrolowany. Stają się one zagadką dla każdej ze stron, taką „której nikt nie zdąży zgadnąć nim minie czas”.

Prawo serii inicjowanego raz hejtu, potem powtarzanego w nieskończoność, przypomina dumną sztafetę wyłonioną z wierchuszki piekła kobiet. Kolekcja wyszukanych obelg i epitetów pod moim adresem zdaje się czasem nie mieć końca. Cieszę się, bo w najskrytszych marzeniach o byciu Lucyferem nie przypuszczałem, że może być tak dobrze. Mnie się udało, ale zapewne innym trudno jest być aż tak złym bytem jak ja. 

Ostatnio wszystko się nasila, a to nie może być tylko przypadek. Dlatego teraz zebrało mi się na kilka refleksji o pasywnej przemocy praktykowanej co i rusz na moim organizmie. W końcu nie bez powodu kryzys emocjonalny to moje drugie imię. Kropki zacząłem łączyć dziś o poranku. Wszystko wystartowało od blokady mojej jakże skromnej osoby na Instagramie. Blokująca to słynna polska podcasterka, psycholożka, pańcia od seksu. Mój niezwykły spór z tą dumną damą o mocno zjebanym ego wymknął się nam wszystkim spod kontroli. Waśń między nami dotyczyła tego czy jej portret na tle watahy bab dłubiących ostentacyjnie w nochalach, z wywalonymi zawadiacko na wierzch jęzorami, przy tym w mocno nieseksownych pozach, opublikowany na jej Instagramie przedstawia watahę wrednych bab czy jej zdaniem bardziej „dzikie suki” … Niestety efektem tej owocnej dla świata dysputy była ostatecznie blokada. Facet zawsze przegrywa w takich sporach o ważne dla ludzkości sprawy. Ta która blokuje wie, że jest górą. Pożegnalny ekran jej ostatniego słowa do mnie tuż przed jej banem dostałem oczywiście w osobnej wiadomości. Zawsze tak jest, że strona blokująca ma silną potrzebę upewnienia się, że oponent na pewno otrzyma komentarz pod jej obślizgłym pocałunkiem śmierci. Gdy zapoznałem się z jej „ciętą” ripostą brutalnie konkludującą nasz spór rodem z piaskownicy było już po mnie. Jedyne co jeszcze mogłem zrobić to odpowiedzieć jej moją nicością.

Posiadam dziś całą gwardię zapatrzonych we mnie bezgranicznie hejterek. Pani od seksu jest tylko jedną z nich. Są pośród nich kobiety mi znane i mniej znane. Kobiety, które mają sporo do powiedzenia, tylko nigdy nic miłego. Ostatni tydzień to istny wianuszek cennych pochlebstw w tej osobliwej kolekcji rozmaitości. Od eksżony dowiedziałem się, że: „jestem sztuczny, bez klasy i obrzydliwy”. Od randomowej dziewczyny, która dwa dni temu sama porywała mnie do tańca w mazurskiej tancbudzie usłyszałem, że mam się do niej nie zbliżać, bo mnie zabije, ale wcześniej wezwie prokuratora. Od kryzysowej narzeczonej i ex dziewczyny przeczytałem, że zmarnowałem jej czas i życie. Pani od seksu była w tym gronie zaledwie wisienką na torcie będącym nagrodą w konkursie o jeszcze lepsze piekło kobiet.

Po doświadczeniach na granicy utopii muszę przyznać, że jednak najbardziej mnie boli blokowanie. Niekiedy jest wyrafinowane, czasem przeciętne, ale zawsze takie, które ma mnie zaboleć. Z nienawiści, bolączek i z odwetu w stosunku do mnie wymyślane są tu i ówdzie całkiem wyrafinowane strategie na wirtualną anihilację. Zabawa jest przednia, a zasad w niej brak. Ostatnia gra, w którą dałem się wpuścić polegała na ucinaniu kontaktu ze mną z zaskoczenia na wszystkich możliwych kanałach komunikacyjnych, poza mailem. Mail był ważny. Był kanałem komunikacji mającym uświadamiać mi, że jestem wszędzie zablokowany, gdybym tego sam nie wyczaił. To nic, że na mailu można swobodnie ze sobą pisać, a gdzie indziej nie. W tej grze mail jest Jokerem. 

Najsmutniejsze jest w tym to, że kobiety nie rozumieją jak bardzo po kilkunastu takich rozgrywkach wrażliwy facet potrafi być do reszty zdruzgotany, zniszczony, przegrany… Zupełnie tak jak dziś ja. No i jaki jest sens w blokowaniu, kiedy druga strona tego nie zauważa? Ostatecznie i tak się trochę pocieszam. Ostatnio dowiedziałem się od pewnej bardzo interesującej kobiety, że ponoć najgorzej powiedzieć o kimś, że jest sympatyczny. „Nigdy nie waż się o mnie tak powiedzieć” – usłyszałem od niej. Ja pocieszam się, że nigdy nie jestem sympatyczny.

Bardzo bym chciał pomyśleć taką myśl, która byłaby tak trudna, że nie udałoby mi się jej pomyśleć, ale to mi się nie udaje. Mam jedną… Kocha się tych ludzi, którzy cię wkurwiają. Nic nie poradzisz. Ta refleksja napadła mnie dziś rano. Bo rano to jest zawsze dobra okazja na nieświadome wkurwienie kogoś, nawet na odległość. Ostatecznie moje problemy zupełnie nie zniknęły. Niezmienny ban u każdej kobiety prędzej czy później czeka na mnie tuż za rogiem, gdy tylko wyjdę z domu. Przy tych nieszczęściach o dziwo życie cholernie mnie nie męczy. Dziwne. Za to za każdym razem, gdy skądś wracam wraca ze mną pewien wracający temat. Jest to hasztag drama, hasztag królowa łez, hasztag królowa dram.

Ale pieprzyć to. Są poważniejsze sprawy na świecie. Prywatnie najbardziej zasmuca mnie koniec pandemii. Te wszystkie laski siedziały w domu i był względny spokój na wszystkich frontach. Nie zawracały dupy problemami. Dziś ludzie głupieją. Są spuszczeni ze smyczy, wyposzczeni. Tabuny wypuszczonych z domu lecą jak ćmy gdzieś na oślep ku światłu… Już nawet szczepionki nikogo nie wzruszają. Nikomu się nie chce protestować. Lepszy jest melanż na słońcu. Piekło kobiet znika sobie same. Świat wraca do normy i to wraca do normy w wielkim dawnym stylu. Najwięcej wygrali na pandemii zaszczepieni Pfizerem. Mieli szczęście nie umrzeć i jeszcze dostać Viagrę w pakiecie. Uśmiecham się, bo mam drugą dawkę w czwartek. Mój konar już płonie…

Dodaj komentarz