„Masz ciekawe życie”. To słowa nieznajomej mi kobiety, która zapragnęła ze mną lecieć gdzieś na koniec świata. Podróży co prawda jeszcze nie organizuję, ale kontakt znikąd przyszedł i oczywiście po coś został. Takich osób co przyszły i jeszcze nie odeszły mam w pamięci telefonu setki. Kiedy o nich myślę przypomina mi się scena z filmu w której brodaty człowiek przemierza USA wzdłuż i wszerz biegnąc po całym kraju od ponad trzech lat. Za nim biegnie z górą setka zapatrzonych w niego ślepo naśladowców. Na końcu bezcenny moment, w którym nagle ten człowiek się zatrzymuje i wszyscy co za nim stoją czekają w napięciu co zaraz powie. Nastaje cisza, a on po chwili mówi, że jest już lekko zmęczony i chce już wrócić do domu. Wtedy zrozpaczony tłum pyta: „A co z nami teraz?”. Ta niezwykła scena to fragment jednego najlepszych filmów w historii kina. Jest mi bliska, gdyż coraz częściej w moim życiu zaczynam się trochę czuć jak Forrest Gump, główny bohater filmu. Nie potrafię jeszcze tylko powiedzieć, ile kilometrów dzieli mnie od zatrzymania się i powrotu do domu. Bycie w biegu z ludźmi, którzy lecą za mną jest dla mnie kuszące. Ciągle wierzę, że moje podróże wzbogacają mi intelekt i poszerzają horyzonty. Mnie wzbogacają dodatkowo o przeróżne kontakty i przygody, których doświadczam w różnych stanach mojej świadomości i czasem nieświadomości. I nie mówię tu wyjątkowo o seksie. Coś czego nie da się przeżyć w nudnym domu jest motorem napędzającym mnie do pokonywania kolejnych mil lotniczych. Lecę by naocznie zobaczyć to czego nie spotkam na moim podwórku, poznać tam gdzieś kogoś całkiem niespotykanego, a potem wrócić i zrobić to wszystko znów od nowa, tylko może jeden raz jeszcze, tylko już z kimś innym…
Z tych podróży zostaje często dużo więcej niż kurtuazyjna wymiana bakterii. Cierpki smak fajki pokoju w ustach wypalonej z tymi wszystkimi ludźmi zapada w pamięć w różnych miejscach głowy. Zawsze po latach to smakuje inaczej niż za pierwszym beztroskim razem. Tylko raz coś formuje się bez warunków, bez oczekiwań i z beztroski. Niegdyś te kolorowe wspomnienia z czasem blakną. U wszystkich blakną trochę inaczej. Kiedyś pieczołowicie budowane relacje dziś przykrywa kurz lub są już zrujnowane, ale bywa też na odwrót – istnieją bez wytchnienia mając się gdzieś dobrze.
Tylko ślady doświadczeń nie zawsze wielkich i nie zawsze godnych niczym zmarszczki na twarzy po kacu i tym moralnym i tym od przepicia, takich których nie wygładzi już żaden krem, na nas sobie zostają. Kac po życiu, po przepiciu itp. I chyba najciekawsze są właśnie w tym relacje niewytłumaczalne… te nieśmiertelne. Te tylko, co przetrwać potrafiły wszystko, mimo burz i ostrych zakrętów, te budowane na lata bez prowizorki i nie po taniości, nie w promocji w melanżu, bez dopalaczy, bez alkoholu… świadome i głupio na trzeźwo powstałe. Mogą być bliższe lub dalsze niezmieniające co i rusz swojego statusu, niczym miłość co ponoć wieczna, niczym uczucie co nigdy nie przemija, niczym przyjaźń co patosem leci, a mimo to istnieje. Te wiecznie aktywne relacje mi się nadal marzą, ale też czasem zdarzają. Mam dziurę w sercu od chłodu pogardy i odrzucenia, od zdrady z kimś innym, od bezsensownych blokad na fejsie, w telefonie i w życiu, by niby pozorny porządek w papierach utrzymać, by zagłuszyć serce. Zostają na lata wspomnienia. Te ciągle miłe, a czasem już tylko te wkurwiające, te których żałuję, bo zwęgliłem je na popiół, przypaliłem za bardzo, bo nie nadają się do reanimacji już wcale, przykryte keczupem zaschłym, te nie do nadrobienia, kiedy mleko się wylało, kiedy kawy z mlekiem już nie będzie, bo już jej nikt dziś nie zamawia…
Życie to chyba ciągłe doświadczanie czegoś starego i nowego, a na końcu robienie po setki razy tego samego błędu, tylko w innej odsłonie z kimś innym, bliższym, obcym, nie zawsze wymarzonym. Jest z tymi moimi tripami i napotkanymi na nich ludźmi trochę tak jak w tym dowcipie, gdy wypindrzona żona po wizycie u fryzjera i u kosmetyczki wchodzi do domu, a mąż jej mówi: „żebyś ty jeszcze tylko trochę obca była”. A gdy tamta kiedyś znika z jego życia on ciągle do niej tęskni…
Nurtuje mnie notorycznie jak to jest, że nie potrafię zbudować jednej, a porządnej relacji z żadną kobietą. Umiem seksualną, ale nie uczuciową. Umiem uczuciową, ale nie życiową. Albo seks się nam pierdoli albo życie spierdala nam powoli gdzieś bez celu, na pierdoleniu głupot, na szukaniu ekscytacji i prawdy jednej jedynej w bezmiarze hedonizmu… i na bezsensie. A potem nic już z tego nam nie zostaje. Może prócz wysiłków wielu, oceanu zmarnowanej energii, kompulsywnych starań o już nie-nas, apokaliptycznych rozstań i powrotów, życia na terapiach, a wszystko jest jak krew w piach. Pytanie dziś brzmi „czy lepiej budować jedną relację zajebistą czy sto chujowych?” – to cytat kogoś mi bliskiego, kto pewnie chce mnie tym pytaniem na coś naprowadzić. Kiedy się patrzy z boku jak miotam się sam ze sobą… Z zyliardem rozmów na raz na komunikatorach – zresztą też, z ludźmi przeróżnymi, których tak bardzo znam, że imion ani twarzy ich nie zawsze pamiętam. W ciągłym przymusie odpowiedzi, w matni próśb o plan tripu, o kupienie biletu, o odprawę za kogoś, o zdjęcie obiecane skądś, nie pamiętam skąd… Ciągle w trybie nie-spokoju, melanżu, w trybie zawrócenia dupy i popieprzenia sobie… Z braku laku pieprzenie na tematy ot nijakie, rzadko ciekawe, czasem zboczone, bo o rzeczach, które pensjonariuszki i panie z dobrych domów czytały kiedyś tylko w harlequinach też dziś wypada popieprzyć ze mną sobie.
A ja tu ginę o mamo… Ginę i nie wiem za nic, jak zrobić bym tym najgorszym nie był w oczach ludzi, co mnie chwilę znają i łatkę stosowną dla mnie mają. I tak… mam w dupie ich metki. Wywalone na wierzch spodni kieszenie zostają mi tylko, puste od zaleczonego poczucia winy, nie mojego, lecz bez planu na podmiankę czymś wartościowym w tym życiu jeszcze, tylko w tym, oby w tym ale dziś jeszcze życiu. Bez ładu i składu na oślep przed siebie. Indiana Jones z zajebaną przez kogoś Arką, Tony bez Halika, Mr of America bez celu…
Mam te swoje refleksje i autorskie rozkminy. High-life komforciku w głowie, co to mi spiernicza jak browar z niej wyparuje. Mity o kobietach, strach przed śmiercią, ból samotności, łachmany starości, brak kontaktu ze sobą, szukanie świętego Grala… ja jebię…