30 kwietnia 2022 Big Apple

Nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie. Ja swoje pierwsze wrażenie zrobiłem w Parku wczoraj. Dziś niektórzy wariaci, którzy biegają tam codziennie już mnie rozpoznają. Dlatego uważam, że bieganie po Nowym Jorku z czasem może stawać się bardzo frustrujące. Gdybym miał codziennie poddawać się presji ustawiania mojego tyłka w tych samych zawodach, w których potrząsają swe eleganckie wysportowane pośladki Amerykanki w obcisłych leginsach, to chyba nie dałbym długo rady. Takie prężenie się i wysilanie już na samą myśl może być szkodliwe dla zdrowia, zwłaszcza gdy jesteś w środku Wielkiego Jabłka. Tu konkurencja w prężeniu się wszystkim co się ma pod ręką jest spora. Jestem pewien, że siła przymusu by tym wyzwaniom sprostać, w moim przypadku byłaby silniejsza niż mój zdrowy rozsądek. Poddawałabym się jej jak głupi tylko po to by od niej najpewniej zwariować, a potem umrzeć jak jakiś debil.

Tym razem nikt nie chciał ze mną rano biec. Pobiegłem sobie sam. Często, kiedy tak gdzieś lecę na oślep, mam fazę zbliżoną do stanu miłosnej euforii rodem z biblijnego raju. Czuję się bezgranicznie zakochany w moim spoconym życiu. Czuję, że robię dla siebie coś ważnego. Chętnie zdradzam to spocenie z mym drugim kochankiem – szaleństwem. Miłosny trójkąt ze mną w rolach głównych – euforyczny ja, mój pot i mistyczne szaleństwo. Moje zapocone ciało to wyrafinowana ladacznica w amoku, oddająca się rozkazom mej świadomości – zawsze, kiedy tylko mam na przygodę z własnym sobą ochotę. Muszę tylko nieustanie biec by ten dziwny auto fetysz u mnie działał. Będąc w ruchu mam poczucie bycia w czymś mocno kuszącym, dotykającym mym ciałem istoty sacrum, jestem częścią czegoś większego. Niczym w konwulsyjnym tańcu prowadzącym mnie niechybnie ku nirwanie, na granicy życia i śmierci, lecę w to. Jak wielka tłusta nachalna mucha. Zbliżam się do nirwany, gdy w obłędzie przyspieszam, a śmierć jest przy mnie zawsze i sobie czeka. Czyha na mnie cierpliwie, gdybym kiedyś pobiegł gdzieś za szybko i za daleko. Może sama chęć kopulacji ze światem to lekko pojebany motywator do walki z własną śmiertelnością. Tylko przecież innych ludzi od zawsze też coś w ich życiu napędza. Kariera, sraczka, marzenia, sport, alkohol, seks, pieniądze, władza, cycata sąsiadka, ból dupy… Wszystko jedno. Mnie napędza vis vitalis odziedziczona w linii prostej po babce i matce – siła życia przekazana mi przez te wspaniałe kobiety towarzyszy mi nieodłącznie. To ona każe mi być ambitnym po to, żeby zbyt szybko nie zardzewieć i nie sflaczeć. Zresztą jebać to skąd mi się to bierze. Trzeba zrzucać z siebie lenistwo, kaca i starość. Codziennie na bieżąco. Inaczej umierasz jeszcze szybciej niż ci się to wydaje, że umierasz.

Dziś chyba poczułem, że toczą się przez moje fizis jeszcze jakieś dodatkowe emocje. Zamieszkały sobie obok mojej euforii z biegania po USA. Coś wyraźnie zaczęło sobie kiełkować między naszą czwórką i wcale nie była to miłość do siebie ani czyjaś na siebie chrapka. Bardziej złość. Może też kac. Kac nam wszystkim się czasem zdarza. Zwłaszcza kiedy jesteś za długo na drugim kontynencie w grupie podobnych sobie wariatów. 

Stopniowo ten trip zaczął odbywać się w dziwnej atmosferze nonsensu. Nie wiedzieć czemu włączył nam się nagle tryb egzekucji wszelkich niewydarzonych robótek, które co i rusz należało zacząć robić. Robić je trzeba było niemal od ręki. Gdybyśmy ich z jakichś powodów nie zaczęli wdrażać, na bank mogłoby nam coś interesującego od tego spierdolić i to już na zawsze. W pewnym momencie wraz z Cylindrykiem i Gangusem zaczęliśmy się czuć zupełnie jak bohaterowie „12 prac Asterixa”. Zastanawialiśmy się nawet przez chwilę czy nie są to bardziej robótki Heraklesa. Po namyśle ze względu na muzyczkę zaczerpniętą na żywca z tej słynnej francuskiej kreskówki zostaliśmy przy Asterixie. Robiliśmy coś i pogwizdywaliśmy jak idioci.

Robótki sprowadzały się do realizacji wszelkich a zwłaszcza tych najgłupszych pomysłów. Pierwsza robotka tego dnia polegała na upolowaniu śniadania. Bar godny uwagi był zaledwie kilka przecznic od nas w miejscu znanym z niejednego gangsterskiego filmu. Harlem ma swoje uroki, jeśli chodzi o takie atrakcje. Tam też zrodził się pomysł udania się na amerykańskie zakupy. „Ameryka to kraj wielkich możliwości – fajnie by było zrobić wreszcie jakieś zajebiste zakupy za grosze” – Sugerował Cylindryk.

Ten pomysł wyraźnie rozbił bank pomysłów w tamtej chwili. Według Google najbliższa galeria handlowa znajdowała się nie dalej niż trzy mile od nas.

– Co będziemy jeździli metrem. Trzeba załapać się na odrobinę lokalnego kolorytu. – Uznaliśmy wszyscy jednogłośnie…

Tututtu tutu tu, tututtu tuttu tu i już cala drużyna złożona z Arcykapłanki, Cylindryka, Gangusa i mnie podąża raźnym krokiem w wyznaczonym kierunku na mapie. Droga nam się dłużyła, a zwiedzanie należało do tego typu atrakcji, których wolałbyś nikomu nie polecać i o których lepiej było zapomnieć niż je rozpamiętywać. Mijaliśmy po drodze ulice lokalnych gangów, przyczółki nieznanych jeszcze nikomu artystów graffiti, siedliska biedy, ulice Czarnych. Nawet tutejsze szczury wyglądały na takie jakieś ponadgryzane przez szczury z innych gangów. Zdziwicie się pewnie jak wyglądała galeria handlowa do której udało nam się wreszcie dotrzeć. Reprezentowała sobą marny przykład outletu dla lokalnej biedoty. Jej zapach i jakość mogłaby konkurować z bazarem Różyckiego na Pradze, w czasach jego dawnej świetności. Biedra i Żabix mogły być przy niej niedoścignionym standardem europejskiej jakości. „Lubię Polskę” pomyślałem wtedy.

– Słuchajcie pierdolimy jednak te galerie. Nic tu po nas. Ten staf co tu sprzedają jak dla mnie nadaje się najwyżej do zdeponowania w kuble. – Zaproponowałem zmianę planów lekko zmęczony całą sytuacją.  

– Tak zróbmy Miszka. Jedźmy gdzieś, gdzie nas jeszcze nie ma i gdzie warto jest coś zobaczyć. – Odparł Cylindryk.

Tututtu tutu tu, tututtu tuttu tu i znów cała dumna drużyna pakuje się do pobliskiej stacji metra by jak najszybciej stąd spierdolić i zapomnieć o tym co nas tu spotkało. Nowojorskie metro to niesamowity wynalazek. Pozawala ci się nie tylko przemieszczać w jakimś randomowym kierunku zupełnie jak wszystkie inne metra. Ja odkryłem, że może służyć za pralnie trefnego hajsu. Udało mi się zakupić w nim bilet płacąc fałszywą dziesięciodolarówką opieczętowaną jakimś gównem w Bangkoku, którą dałem sobie tam wcisnąć po pijaku od jakiegoś oszusta. Wydawał mi resztę w dolarach za zegarek…, za zegarek, który nie działa. Bujałem się z tym trefnym banknotem dobre trzy lata szukając na niego amatora. Ten banknot był niezbywalny. Automat w metrze nie miał najmniejszych problemów by wydać mi z niego resztę. Jebany zegarek nie działa do dziś… To był ewidentnie deal stulecia.

Nasz kierunek poza szwendaniem się w okolicach Parku to było Word Trade Center – a raczej to co z niego zostało i powstało. Każdy się jarał, że zobaczy ten pomnik wielkości Ameryki w nowej odsłonie. Dwa trzonowce mocarstwo wybiło sobie 11 września 2001 samolotami, w taki sposób by każdy wiedział, że Osama jest złem, a Ameryka ma nowego wroga i dobry powód do wojny. Teraz po trzonowcach zostały fontanny pamięci. Obok stanął jeden wielki monumentalny kieł o tej samej długości co tamte dwa, przedłużony o kilka metrów iglicy. Drapacz chmur o nazwie One World Trade Center i eleganckie dziury. Tyle ocalało z Ameryki tamtych czasów. Szkoda. Moim marzeniem z dzieciństwa było móc pracować w jednej z tych wież… Nie pamiętam już jako kto. Tej hecy wywołanej przez prezydenta Bush’a by uczynić Amerykę bojącą się czegoś chyba nikt nigdy nie zapomni. Wizyta na szczycie to co najmniej 50 buksów, które ja osobiście planowałem poświęcić na coś mądrzejszego, niż podziwianie widoku z góry, który już widziałem kilka lat temu. Zdecydowanie wolałem zainwestować te hajsy w alkohol. Tym sposobem opuściłem na chwilę dzielną drużynę podróżników, a sam udałem się w stronę Battery Park. Szukałem tego popołudnia zupełnie innych podniet, a zwłaszcza żaglowca, który jeszcze w 2017 kursował z tego miejsca regularnie okrążając Ellis Island. I dupa. David-19 doprowadził do tego, że nie tylko galerie przeżywały zapaść. Po żaglowcu nie było nawet śladu. Tym sposobem skupiłem się na tym co potrafiłem najlepiej. Postanowiłem się najebać. Najlepiej w jakimś sympatycznym miejscu. Kiedy nie masz zbyt wiele szczęścia w znajdowaniu ciekawych atrakcji, zwykle ciekawe atrakcje znajdują cię same.

Siadam przy barze nad samą promenadą, a tam w najlepsze strażacka impreza toczy się na całego na moich oczach. Panna młoda wychodzi za strażaka. Obok eleganckie panienki i zgraja strażaków poprzebieranych w smokingi. Bez sikawek. Wszyscy nawaleni. Tego mi było trzeba. Każdy bawi się niewybrednie tak jak umie najlepiej, a ja nie mogę się napatrzeć. Kelner też ledwo ogarnia zamówienia co i rusz łupiąc wzrok w odpierdolne w eleganckie sukienki cizie. Biorę piwo. Obok siedzi dwóch niewybrednych dżentelmenów, którzy robią dokładnie to samo co ja. Lampimy się na dziewczyny. 

– Jestem Dave, a ty? Zagaduje do mnie gość po mojej prawej.

– Mike…

– To mój kumpel Harry.

– Hej Harry…

– Co tu robisz kolego?

– Czekam na moich ziomków. Zwiedzają World Trade Center…

– Serio? Dobrze, że mnie spotkałeś, robiłem film dokumentalny o tworzeniu nowego World Trade Center. Jestem reżyserem. Podoba mi się twoja kamera… – Gość przygląda się mojej kamerze leżącej na barze…

– GoPro 10…

– Nie słyszałem stary o takiej, za to chętnie napiję się z tobą drinka. – Wygląda na stałego gościa nie jednego odlotowego baru.

– Widziałeś jaka ładna panna młoda? Co to za zgraja przygłupów? – Rozmarzam się przez chwilę…

– To strażacy stary. Pasują do tych smokingów jak pies do jeża, ale bawić się skurwysyny potrafią. Obyczaj tylko na te panny po prawej… maja rozmach…

Siedzieliśmy tak w zadumie zanurzeni w drinkach obserwując wozy strażackie zaparkowane obok imprezy.

– Ile masz lat Mike? – Wypalił do mnie Dave…

– Stary już 45…, a ty?

– To się dobrze składa… Niedawno świętowałem trzynastą rocznicę moich czterdziestych piątych urodzin.

– To mamy wiele wspólnego…

– O fuck – Man! Załap się na tą imprezę. – Nagle wielka wodna sikawka-statek zaczyna na naszych oczach swojego walca po oceanie. Jest tuż obok nas i robi ogromne fontanny wody w takt niewidzialnej i niesłyszalnej przez nikogo muzyki. Co by o nich nie mówić strażacy umieli się bawić. 

– Gdzie masz tych ziomków swoich?

– Właśnie muszę po nich iść… Kompletnie nie znają miasta…

Ruszyłem po turystów z mojej paczki. Trudno było z nimi cokolwiek ustalić. Mieliśmy się spotkać przy byku na Wall Street. Dotarcie na miejsce zajęło im całą wieczność. Spłukani z hajsów, szczęśliwi, że zobaczyli to, co zobaczyli dali się namówić by wrócić ze mną na drinka do Battery Park.

Ledwo usiedliśmy przy pierwszym wolnym stoliku obok wesela, pojawiły się na nim cztery piwa – podarunek od Dava nadal siedzącego przy barze. Ludzie w Nowym Jorku maja klasę…

– Cheers Dave!

To popołudnie, a zaraz wieczór obfitowały w kolejne nowojorskie turystyczne check pointy, których nie dało się pominąć. Moje siły słabły, a ilość zdjęć w telefonie rosła. Szliśmy jak burza mijając kolejno Szarżującego Byka ze złotymi, wielkimi wymacanymi przez ludzi jajami i z kolejką ludzkich baranów stojącą do pogłaskania tych jego jaj. Mijaliśmy majestatyczne budynki na Wall Street i sklepy z browarixami, bo paliwa nam co i rusz brakowało. Naszym celem minimum na dziś było zdobycie Mostu Brooklyńskiego. Chcieliśmy go zaliczyć nocą w całości. Bardzo słynne miejsce. Poza tym, że jest jednym z najstarszych wiszących mostów na świecie, wielu ciekawostek na jego temat nie pamiętam. Jedno jest pewne – jest z niego najpiękniejszy widok na Manhattan, zwłaszcza po zachodzie słońca. Idziesz górą niczym po sopockim molo, a na dole zamiast spasionych łabędzi widzisz jak leniwie przejeżdżają pod tobą te wszystkie kolorowe amerykańskie fury, w otoczeniu od którego zapiera ci dech w piersiach. Jeśli byliście w Nowym Jorku, a nie byliście na Moście to mogę tylko przypuszczać, że musiała być u was jakaś grubsza wixa i dlatego Most musiał pójść w odstawkę.

Ostatnim naszym przystankiem było DUMBO (Down Under the Manhattan Bridge Overpass – dla niewtajemniczonych). Niesamowita dzielnica na Brooklynie znana z wielu amerykańskich filmów. Przez Most Brooklyński idziesz by mieć z niego widok na Manhattan i Manhattan Bridge. Do DUMBO idziesz by mieć z niego widok na Most Brooklyński i budynek Empire State Building. To jest właśnie istota Nowego Jorku. Każda poprzednia atrakcja jest jakimś zajebistym tłem jakiejś nowej atrakcji. To tutaj Al Pacino udając ślepca w „Zapachu Kobiety” zapierniczał czerwonym Ferrari. Miejsce tętni życiem od gwaru hipsterskich restauracji. Kiedy jest lato siedzisz sobie w jednej z nich i zapijając browara podziwiasz moc urokliwych widoczków prosto z pocztówki. I my tam zasiedliśmy.

Na Harlem wróciliśmy metrem koło północy. Nic już z tego nie pamiętałem. Moi kompani robili mi zdjęcia w metrze, których do dziś nawet nie widziałem na oczy. Zdaniem Arcykapłanki moje wspomnienia z Ameryki powinny zaczynać się zdaniem: „Spałem mało, głównie w metrze”… Taki to mieli ze mnie niewybredny ubaw ci moi towarzysze…

2 myśli na temat “30 kwietnia 2022 Big Apple

  1. Fajna ta metropolia.
    Jednak wolę Polskę.
    W przeciwieństwie do mojego utalentowanego Taty, który realizował swe marzenia i pracował w jednej z tych właśnie wież jako projektant (wtedy AutoCAD był w powijakach).
    Nie mogę zgodzić się z twierdzeniem, że smokingi nie pasują do strażaków czy też strażacy nie pasują do smokingów. Czyżby smokingi były zarezerwowane wyłącznie dla zniewieściałych celebrytów?
    Strażacy to bezdyskusyjnie stuprocentowi mężczyźni, którzy świetnie prezentują się zarówno w nomexie podczas akcji, służbowym uniformie, wyjściowym mundurze, garniturze, jak i w smokingu.
    „Za mundurem panny sznurem”
    dlatego piękna panna młoda
    i inne urocze dziewczęta, które pochłaniały uwagę panów.
    Taka ciekawostka: nie wiem jak obecnie, ale za moich amerykańskich czasów to na wezwanie pomocy medycznej do domu w pierwszej kolejności przyjeżdżała straż pożarna, co świadczy o wszechstronności braci strażackiej. Potrafią ratować, potrafią pomagać w extremalnych warunkach, no i potrafią się bawić.
    Co do rejsów, to miło wspominam z kolei nocne rejsy z muzyką taneczną na żywo pod osłoną nieba i gwiazd. Ależ to była znakomita sceneria…
    Wspaniałe fotografie Wielkiego Jabłka!

Dodaj komentarz