Czy bezdomny może pracować w trybie „home office”? Ciekawe czy wtedy ma gdzie siedzieć… Samolot startuje, a ja znów siedzę niczym bezdomny podróżnik unieruchomiony w ciasnym fotelu. Mam przed sobą kilka godzin lotu do ciepłego kraju. W takich momentach nieustannie nawiedzają mnie nowe obserwacje. Samoloty to jedyne miejsca na świecie, gdzie zazwyczaj nie mam Internetu. Szczególnie jak sobie kupię po taniości bilet na trasie europejskiej mam tą pewność pokładowej ascezy. Wtedy mogę w spokoju skupić swoje myśli bez sprawdzania co ktoś akurat do mnie napisał. Wtedy mogę osiągnąć względny spokój. Moja wyobraźnia ponad chmurami bywa abstrakcyjna. Dziś myślę o ludziach chcących uchodzić za influencerów. To tacy, którzy w telefonie zawracają swoją nieskromną osobą wszystkim naokoło dupę. Myślę o tym na cholerę nam oni i ich memowy przekaz. Chyba nie po to dorobiliśmy się ery całkowitego braku autorytetów by teraz zastąpić wielkich malutkimi, dzieła sztuki zdjęciami z telefonów, a ludzki geniusz czyimś fiu-bździu pod czaszką? Tych osobników wołających o namaszczenie przez historię mam w mych wirtualnych aplikacjach po sam korek. Od pięknych pań pokazujących swe wdzięki i atuty, przez rzesze obrazkowych nie-artystów, zbieraczy cytatów, po pseudo-mędrców kopiujących złote zdania na każdą okazję z czyichś ust. Najwięcej dostaję obrazków widoczka jakiegoś bezsensu. Mam się od niego uzależnić, a ma głowa dawno sfajczyć. Możliwości Photoshopa z nowymi funkcjami dziwnie na mnie nie działają. Sztuczność i podrabiana rzeczywistość to coś co mnie nie wzrusza najbardziej.
Kiedyś było znacznie ciekawiej. Nie było tego całego obrazkowego szajsu w telefonach. W sposób naturalny, od samego pędraka, mogli mnie inspirować wielcy geniusze tego świata i czasami ich kobiety – John Lennon zakochany w Yoko Ono, Woody Allen i Mia Farrow do czasu aż Woody nie zdradził jej z jej własną córką, Albert Einstein i Maria Skłodowska-Cure – zawsze myślałem, że byli parą aż kiedyś przeczytałem, że nie… Da Vinci i Mona Liza, której Vinci na pewno pieszczotami żadnymi nie rozpieszczał. Nadstawiałem uszy, gdy dochodziły do mnie wieści o „skandalicznych” jak na dawne standardy związkach otwartych – Jean Paul Sartre’a z Simone de Beauvoir, lub całkiem porypanych – Williama S. Burroughs’a zabawiającego się w Williama Tella z Joan Vollmer, której to zabawy Joan nie przetrwała w zbyt dobrym stanie… Niesamowite, że autor „Nagiego Lunchu” okazał się na tyle fatalnym strzelcem by w niewinnej zabawie swoją żonę uśmiercić. Zawsze lubiłem tych perwersyjnych zboczeńców, genialnych pisarzy, wariatów, ćpunów, pedałów i pijaków – takich jak właśnie Burroughs, Allen Ginsberg, Jack Kerouac, Joseph Heller, Henry Miller czy Charles Bukowski. A z drugiej strony kto napędzał tych wielkich? Kim rajcowała się wcześniej Yoko nim ewoluowała do postaci potrafiącej zawrócić w głowie Johnowi Lennonowi? Kto trzymał rękę w majtkach Mona Lizy, kiedy da Vinci przerysowywał jej słynny uśmiech twarzy na topolową deskę? Te i inne pytania przychodzą mi do głowy zawsze, gdy gdzieś lecę. Wygląda na to, że gdy nigdzie nie frunę nie mam wystarczająco czasu na swobodne myślenie. Wtedy zazwyczaj jestem energetycznie gdzieś indziej lub zajęty z kimś innym. Bywam w przeróżnych trybach. Czasem potrafię być w otchłani swej własnej nicości, a czasem bywam w trybie „Veni, vidi, vini!”. W tłumaczeniu na moje „przybyłem, uwiodłem wzrokiem, spiłem…”. Zadziwiające, bo moje występki przekonują mnie, że w życiu faktycznie bywa tak jak na Instagramie – nie wszystko złoto co się świeci. Czemu zawsze czyjeś gówno w pierwszej chwili jakoś podejrzanie mniej śmierdzi? Pewnie dlatego jest dla mnie tak przyciągające. Dopiero gdy jest go przesyt i jest już po wszystkim cuchnie nie do opisania niczym każde inne.
Czy aby na pewno ze mną jest wszystko jest w porządku? Czy to jest normalne, że tacy jak ja odnajdują spokój dopiero na pokładzie samolotu? Mam tu tylko wino i swą malutką przestrzeń by z mych myśli w przestworzach wycisnąć tyle mistycyzmu, ile mi tylko trzeba. Mogę do woli rozważyć jak to jest być tą ręką w majtkach Giocondy, tkwić w niej sobie incognito, bez rozgłosu ku swej intymnej uciesze… Odechciewa mi się dopiero gdy się z tego budzę. Nasycony klaustrofobicznym spokojem perwersji w samolotach, jestem szybko gotów do dalszego życia. Bo ja uwielbiam erotyczne doświadczenia w świecie na niby. Czy to ten fetysz zgrabnych tyłków stewardess w seksownych rajstopkach i lotniczych mini mi tak wspomagająco robi? A może wino? Owszem zdarza mi się czasem, że w realnym świecie po pijaku z jakimiś dupami sobie popiszę… Jednak to nigdy nie jest tak niewinne jak niepisanie z nikim w samolocie. Pisanie bardziej wypala, jest bardziej puste w swym bezsensie. Zresztą mam dowód jak rzadko z tego coś potem pamiętam. One pamiętają wszystko, a ja nie wiem potem o co chodzi. Dla mnie nic się nie wydarza. Jak to powiedział Marek Aureliusz – „Wszystko co słyszymy jest opinią, nie faktem. Wszystko co widzimy jest perspektywą, a nie prawdą”. Może dlatego samoloty u mnie wygrywają. Tutaj zawsze jestem tylko ja sam ze sobą, nawet wtedy gdy obok mnie siedzi jakaś spocona tłusta baba. Niech żyją zabawa w robienie notatek z gonitwy myśli bez telefonowych przeszkadzajek, Ja inspirujący sam siebie, mój arogancki autorski wewnętrzny monolog, siła niosąca mnie wprost do upupienia tego wszystkiego jak leci, do zmiażdżenia do postaci wpisu na blogu. Wtedy czuję, że coś wygrywam… Jakbym zaklinał jakąś energię i miał nad nią dziką władzę.
W tych ciasnych miejscach rodzą się me nowe plany. Czasem nowe obsesje, w których zbliżam się z pewnymi decyzjami do samego końca. Tym razem chcę ułożyć sobie wreszcie życie. Ale nie to realne. Ciąży mi to w telefonie i to w mediach społecznościowych – one są szczególnie porypane. Choć ostatnio burdel przeszkadza mi zasadniczo wszędzie, tam irytuje mnie on najbardziej. Wiem, że ludzi wkurwiam mym Instagramem i tak już niech będzie, tak jest normalnie. Dlatego oczyścić mój świat z toksyn zapragnąłem. Tym samym ze złej ludzkiej energii od której chcę się dziś uwolnić. Cały ten lot zastanawiam się jakim kluczem zbędnych ludzi z mego prywatnego królestwa zdjęć zacznę wypieprzać, gdy tylko sieć jakąś tu przyłapię. Czekam z mą egzekucją na jedną kreskę tylko, tę jeszcze przed lądowaniem. Chcę się oczyścić czym prędzej – już postanowiłem. Chcę móc działać od zaraz, rozpierduchę w mych aplikacjach zrobić. Bo wirtualnie w myślach wypieprzam z mego świata prawie wszystkich. A tych, których obserwowałem jednostronnie w pierwszej kolejności. Działają mi na nerwy znajomości bez wzajemności. Mam dosyć sztucznych nie-idoli wrzucających co rusz swoją bezwstydną fotkę do galerii. Mam dość nieznanych mi, lecz zaoranych swą pustką słynnych rył przedziwnych tłumy. Rył jedynie jakimś nowym motywem niby wzbogaconych. Pustaków z tłem beznamiętnym, z przekazem nachalnym i dennym. Poluję teraz na wszystko bez treści, gdzie zdjęcie jest jakiekolwiek, bez podniety żadnej, bez libido błąka się po mej sieci. Wszystkie chcą się dobić do mej wyobraźni… zawsze bezskutecznie… Gdzieś zakotwiczyć chce denna, pusta fota jakich miliony w sieci, a potem chce mnie już tylko sobą straszyć. Nie odmawiam sobie kilku jednostronnych znajomości zostawić. Na paru słynnych pierdzieli zawsze warto popatrzeć, ich próżność w sieci z ukrycia móc sobie podglądać. Tak tych sławnych postanawiam zostawić mym obserwacjom na dłużej. Została ich w końcu mała garstka zaledwie. Wywaliłem w myślach już prawie wszystkich. Te koszmary czekają na wyrok niczym ja na zasięg… Tak zostawiam przyjaciół i idoli kilku. Bo czyż nie jest tak, że idoli ma każdy? Nawet pierdoła z Żoliborza musi mieć jakichś przecież. Pewnie znanych kurdupli – Stalina, Bonaparte, Churchilla, a może Hitlera? A może już koszmary miewa o tym co spotka sierściucha gdy ktoś jego odstrzeli…
Aż naglę budzę się znów w tym samym fotelu… Ktoś mnie szturcha walizką… A ja tylko zbieram myśli by przypomnieć sobie, gdzie jestem…
Porządek w życiu czy tam w mediach społecznościowych to dobra droga do osiągnięcia wewnętrznego spokoju…mam podobne zdanie na temat gwiazdek z insta czy FB czy innych mediów….życie realne weryfikuje wszelkie znajomości…z przykrością pokazuje nam kto tak naprawdę jest przyjacielem A kto tylko psiapsi w mediach….obserwuje te sztuczne przyjaźnie I jedyne co mi przychodzi na myśl: jak bardzo mi ich żal, jako ludzi. Bo to jaki jesteś jest ważniejsze od tego kim jesteś…O człowieku świadczą jego czyny, a nie puste słowa I fotki ….sztuczność życia w mediach aż ocieka plastikiem…
Powodzenia w porządkach….pozdrawiam Andzia
Coming out of my cage
And I’ve been doing just fine
Gotta gotta be down
Because I want it all
It started out with a kiss
How did it end up like this?
It was only a kiss, it was only a kiss
Now I’m falling asleep
And she’s calling a cab
While he’s having a smoke
And she’s taking a drag
Now they’re going to bed
And my stomach is sick
And it’s all in my head
But she’s touching his chest now
He takes off her dress now
Let me go
And I just can’t look, it’s killing me
And taking control
Jealousy, turning saints into the sea
Swimming through sick lullabies
Choking on your alibis
But it’s just the price I pay
Destiny is calling me
Open up my eager eyes
'Cause I’m Mr. Brightside
Lubię tę piosenkę 😎
Owszem zdarza mi się czasem, że w realnym świecie po pijaku z jakimiś dupami sobie popiszę…
Tak samo puste stwierdzenie jak treści internetu, ktore krytykujesz
Może te dupy to kobiety, ktore szukają w tym pisaniu kogoś bliskiego Dla Ciebie to zabawa, bez konsekwencji oczywyiście, a dla jakiejś „dupy” może rozbudzone nadzieje…
Dzisiejszy świat taki jest, a Ty najwyraźniej do niego pasujesz Bezosobowe traktrowanie drugiego człowieka staje się normalne
Bycie dupą nie ma płci…
W tym przypadku chyba ma…One pamiętają wszystko, a ja nie wiem potem o co chodzi
Rozrywka łatwa, lekka i przyjemna.
Męskie dupy też pamiętają wszystko. Na tym polega doświadczanie życia. By wybaczać ale nie zapominać.