19 lutego 2020

Przypomniał mi się tekst Zbigniewa Bońka: „Ludzie są tacy zaskoczeni kiedy nagle zaczynasz z nimi postępować tak jak oni z tobą”. Daje to do myślenia zwłaszcza w kontekście zdrady…

Myślę, że miarą udanego związku nie tylko jest to czy potrafimy się kochać, ale przede wszystkim to jak z klasą umiemy się w nim zdradzać. Udany związek jest wtedy kiedy nikt nikogo niczym nie rani, nawet głupim skokiem w bok. Statystyki mówią, że co najmniej 42% ludzi prędzej czy później zdradzi swojego partnera. Reszta albo nie ma czym albo czas im się kończy na planecie. Wtedy jedyne co im ostatecznie pozostaje do robienia to wyczerpujący wyścig z zegarem na ścianie.

Zdradzasz kogoś, gdy decydujesz się na chwilową przyjemność z kimś innym. Bo właśnie w zdradzie chodzi głównie o to aby robić coś sekretnego w stosunku do Twojego partnera i nie transparentnego dla niego. Paradoksalnie, jeśli nowy towarzysz jest jedynie kimś do efemerycznego bzykania na boku, a wydaje mu się, że jest dla Ciebie kimś więcej można powiedzieć, że względem niego również dopuszczasz się zdrady. Nadrzędną zasadą jest zawsze transparentność tego co robisz z ludźmi z którymi coś robisz. Przyznaję, że ja nie potrafię po chwilach zdrady być szczególnie transparentny nawet przed samym sobą. To dlatego, że kieruje mną zbyt wiele instynktów i niezidentyfikowanych mocy. Większość z nich jest z grupy nadprzyrodzonych i raczej niesamowitych. Jednak niezależnie od pobudek mojego dania w długą gdzieś na chwilę do kogoś innego, jedyne co potem umiem zrobić to siedzieć niewinnie cicho i liczyć, że cała sprawa sobie przyschnie i nikt się o niczym nie dowie. Wynika to chyba z tego, że jak dla mnie, kiedy zdradzamy jednocześnie oszukujemy partnera. Dlatego dalsze kłamanie, że tego nie robiliśmy jest jedynie naturalnym przedłużeniem tego pierwszego kłamania.

Ja kłamię zasadniczo ze strachu przed awanturą, przed stratą osoby na której mi zależy, stratą czasu gdy mleko się wyleje i na końcu aby uniknąć ciosu patelnią w głowę. Mało przecież kto zrozumie, że mam swoje potrzeby i trudno mi jest je realizować, kiedy seks w związkach przytrafia mi się mniej więcej raz na pół roku. Jako, że wybieram do miłosnych relacji partnerki osobowościowo takie same jak ja, ryzyko zdrady w moich relacjach rośnie. Najbardziej nam rośnie gdy spotykamy darmowy alkohol i okazje by z nich skorzystać. To właśnie dlatego wygląda na to, że często działając w amoku i wbrew sobie, jestem w grupie wysokiego ryzyka zdradzania i bycia zdradzanym.

Dziś myślę, że dla takich osobników jak ja i wszystkich moich stałych dziewczyn zwierzęco interesująca powinna być formuła wolnego związku. Należy mieć świadomość celowości szczególnego wyróżnienia wyrazu „wolny”. Logiczne, że tam gdzie związek nie jest nazwany wolnym może w nim być niewiele wolności. Tylko w wolnych związkach możecie sobie pozwolić na intymną obsługę i zacieszanie się z resztą świata bez konsekwencji focha giganta, detektywa na głowie i psychodramy. W takich związkach Ty i Twój partner i tak na końcu najbardziej na świecie lubicie być ze sobą i nie ma ryzyka, że nie będziecie do siebie wracać z dalekich wypraw z kimś innym, chwilowym po to by jeszcze bardziej doceniać swoją wzajemną zajebistość. Niestety jak moje doświadczenie pokazuje taki układ jest opcją tylko dla mega ogarniętych emocjonalnie. Inaczej występują spore szanse, że przez Twoją lub kogoś nieuwagę, ktoś trzeci może przypadkowo zostać w afekcie zazdrości zabity lub rozszarpany na kawałki.

Zasadniczo robienie czegoś niewyszukanie intymnego, czasem perwersyjnego, zboczonego i szalonego z kimś innym niż z tym kimś z kim wzajemnie deklarujesz pakt o byciu razem i uczuciową sztamę, jest nazywane zdradą. Jak masz jeden pakt na wyłączność z kimś, to nie po to go masz by sobie robić nowe przytułki do bzykania po świecie i kolonie w innych wioskach. Życie to niestety nie klub swingersów. Inne pakty stworzone w sekrecie na mieście to prawie zawsze zdrada lub wroga zmowa waląca wprost między oczy dotychczasowego partnera. Dlatego gdy już decydujesz się z jakichś powodów na zdradę, a zależy Ci by wybrankowi serca nie było z tego powodu smutno bezcenna może się okazać prosta zasada wynaleziona na tę okazję w Rosji o wszystko mówiącej nazwie „gdzie żywiosz nie jebiosz”. W wolnym tłumaczeniu na polski „nie bierz dupy z własnej grupy”. Ten banalny przykaz postępowania rosyjskich mędrców chroni Cię przed tym by Twoje brudy nie ujrzały światła dziennego i aby nikt się na Ciebie nie wkurwiał.

Związek partnerski to z założenia monoamoryczna i utopijna konstrukcja będąca elementem marszruty prowadzącej wprost do jeszcze innej, bardziej utopijnej konstrukcji o nazwie „razem po grób”. To niemal przemocowe związanie kajdankami dwojga ludzi nazywane przez świat małżeństwem ma stworzyć Wam bezpieczne otoczenie służące zasadniczo przedłużaniu gatunku. Potrzebne są Wam do tego hormony miłości, seksu i szczęścia podobne do tych spotykanych na co dzień u ludzi zamkniętych w pensjonatach bez klamek w drzwiach. Nie ma bata, bez tych hormonów nawet nie spojrzałbyś na drugiego człowieka. Przecież tak naprawdę to obrzydliwe wtykać coś w kogoś albo pozwalać komuś by coś swojego, obleśnego w Ciebie wtykał. Tylko gdy we krwi masz setki seksualnych substancji budujących bliskość, pożądanie i zaślepienie to wtykanie jest Ci bardzo po drodze i uważasz je za coś zajebistego. Chcesz wtykać ile fabryka dała i mieć u siebie wtykane gdzie tylko się da. Kiedy już się rozmnożycie, co zazwyczaj przychodzi prędzej lub później, lub jeszcze lepiej jak nie przychodzi wcale, zawsze następuje nieubłagalna, kolejna faza relacji o nazwie „wzajemne ujebywanie się sobą”. Tę fazę macie zasadniczo w pakiecie i w gratisie zaraz po tej pierwszej. Nie trzeba się ani trochę o nią starać. Uwierzcie mi jeśli jeszcze tego nie próbowaliście, ta faza przyjdzie do Was sama znikąd tak jak prędzej czy później w każdym normalnym związku pojawi się zdrada. Wystarczy, że Wasze narkotykowe hormony sobie odlecą do ciepłych krajów do kogoś innego. W ich miejsce przyjdzie rutyna codzienności, nuda bylejakości, działanie sobie na nerwy, przepychanki, brak bliskości, seksu, sensu i rozpaczliwa potrzeba wspólnej terapii na kozetce z której zasadniczo nie zawsze zbyt wiele dla Was wynika.

Na czym polega partnerstwo w związku? Na betonie zaufania. Na fundamentach skały. Tylko wtedy z tym kimś-partnerem bzykasz się kiedy chcesz i ile chcesz, trzymasz się za ręce, całujesz publicznie i między udami, mówisz, że Jego musisz zapytać jak nie wiesz co ludziom obcym na cokolwiek odpowiedzieć i w ogóle jesteś tą osobą niczym bluszcz oplątany. Nie zaraz… Nie tylko na tym. Polega też na wszystkim tym, co jest wspólną codziennością, robieniem zakupów, sprzątaniem, zmywaniem, płaceniem przez Ciebie rachunków, chodzeniem do pracy, przygotowywaniem jedzenia, wspólnym zasypianiem, chrapaniem i dzieci doglądaniem. Jedyne co bez przerwy masz deklarować to, że to lubisz, kochasz i opowiadać jak Ci jest dobrze na dobre i na złe i na zawsze razem. Wspólna bliskość, wspólny seks na wyłączność, wspólne decyzje, wspólne życie, wspólne wyjazdy, wspólni znajomi, ta sama przestrzeń, wspólne zdjęcia, zsynchronizowane wspomnienia, niby tylko jedna rzeczywistość, ta sama iluzja szczęścia, wymiana płynów ustrojowych w obiegu zamkniętym, wspólne problemy, kaca wspólne leczenie, pierdzenie po kuchni meksykańskiej wspólne. Jeśli dobrze pójdzie wszystko razem nawet miłość, płacz a również śmierć, ale to tylko wtedy jak Wam naprawdę dobrze pójdzie i się uda Wam nie pozabijać nawzajem gdzieś po drodze. Ma to wszystko swoje plusy i minusy. Najprostsza zasada jest jedna. Masz się najadać w domu, a kiedy jesteś najedzony przecież nie jadasz na mieście.

Bo zdradzać można się przeróżnie i wszystkim. Robisz to ciałem, końcówkami własnymi, narzędziami z sex shopu, zbereźnymi myślami, westchnieniami do kogoś i za kimś, sponsoringiem na mieście, gratisowymi usługami, obcymi randkami, kupowanymi komuś podstępnie drinkami, jak zmywarkę Ci ktoś „bezinteresownie” instaluje, zabawkami erotycznymi, spojrzeniami niewłaściwymi, macaniem kogoś w tramwaju, obślinianiem kogoś w klubie, ślinotokiem na widok kogoś, ustami wtykanymi w coś komuś, zbereźnymi uczynkami, rękami nie tam gdzie trzeba, pornosami, usługami przeróżnymi bez rachunku i czym Ci tam akurat jest wygodniej lub czym Ci popadnie zdradzać. Wierzę dziś, że można zdradzać absolutnie wszystkim co się ma, a nawet tym czego się nie ma. Możesz zdradzać brakiem majtek pod sukienką, brakiem wyobraźni, a gdy jesteś najebany to nawet brakiem złych intencji… i to po mistrzowsku, do samego końca, a czasem z połykiem. Ja dotychczas najczęściej byłem zdradzany piersiami i waginą, w ogóle myślę, że całym ciałem też często. Dowiadywałem się po czasie o wyczynach i nowych ksywkach partnerki… „ja to seks maszyna jestem”. Niestety głównie w praniu się dowiadywałem, niechcący, przy niewinnej konfrontacji ze mną, gdy coś krzywo nam w łóżku wyszło. Mistyczne, nieoczekiwane porównania do kogoś, nagle wypowiedziane, nie wiadomo do kogo i od kogo pochodzące. Takie zupełnie banalne słówko ot rzucone sobie tu i ówdzie bez kontroli. Jedno tylko za dużo dające do myślenia.

Zazdrość potem uruchamia Ci w głowie domino rozmyślań. Ale człowiek się łudzi, że przecież się przesłyszał. Bo jak słyszę, że „są na rynku tacy którzy coś tam w orgazmie lepiej umieją od Ciebie” to przecież powinienem z tego zrozumieć jedynie tyle, że są na rynku tacy którzy w orgazmie lepiej coś umieją ode mnie. Proste, logiczne i na bank prawdziwe. Nie… tak to niestety u mnie nie działa. Ja jestem niestety powalony, nieprzesłyszany, nieprzysiadalny od tego… Gdy po latach nagle „od dziś tylko tak lubię” Ci dźwięczy, to zastanawiasz się po cichu czy coś Ci gdzieś umknęło? Skąd te dziwne lubienie mogło u niej nagle przyjść? Na warsztatach weekendowych z jogi tego teraz uczą?

Wkurza mnie zdradzanie… wkurzają mnie cudze waginy i penisy w moim życiu… ale technologie też mnie mocno wkurzają, że tak nie pomagają… nic a nic. Są tacy co telefonem zdradzają dużo. Telefonem to jest chyba najlepiej. Można to robić wszędzie, wszędzie tam, gdzie masz zasięg. Siedząc na kiblu rano można. Warto tam telefon zabrać, nawet na golasa przejść się z telefonem tam warto i popisać z bunkra… Co Ci szkodzi popisać…? Masz dobry pretekst na prywatność, idziesz i piszesz. Ktoś zdradzany śpi jeszcze… nic nie widzi, nic nie słyszy… Można też nad morzem, pośród szumu fal, w romantycznym miejscu będąc z kimś na wyciągnięcie ręki, z kimś na wczasach niby, pisząc coś tam ukradkiem z byłym, nie byłym, cholera wie z kim tam… Bo w tym durnym świecie plany A zdradzają Cię z planem C, a plany B czekają na status A… Bo chyba jak masz wszystko to Ci zawsze czyjaś dupa się jeszcze podoba… co za draństwo…

2 myśli na temat “19 lutego 2020

Dodaj komentarz