20 marca 2020

Angielski arystokrata Horace Walpole zwykł twierdzić, że „ten świat jest komedią dla myślących i tragedią dla czujących”. Zapomniał dodać, że jest też pierdolcem dla „na coś” czekających. Jestem napalony jak dziwka po wypłatach, napalony na życie, gotowy do startu, do zrealizowania dowolnego biletu lotniczego, kuponu na wakacje, wyjścia gdzieś, pożegnania swej nory, rozpoczęcia mini tułaczki w każdym kierunku. Dziś dosłownie mogę wszędzie jechać, nic mi nie przeszkadza, nie będę wybrzydzać. Nawet do Ciechocinka mogę. Ale sprawdzałem i okazuje się, że go zamknęli. Bogobojnym staruchom jakoś też niespieszno do spotkania ze swym kochanym Stwórcą. Zresztą mnie również nie jest wygodnie w obecnej sytuacji. Jakiś poligon wytrzymałości to permanentne bycie sam na sam z samym sobą, do tego w gratisie opuścił mnie szum oceanu. Katuję się więc małymi przyjemnościami. Mielona kawa z ekspresu, wylegiwanie się w wannie na hołmofisie, bieganie na czas po lesie by zdążyć pomiędzy obowiązkowymi konferencjami dla wirusologów organizowanymi non stop przez moją centralę, rozkoszowanie się widokiem dna w koszu na brudne pranie, wyjadanie z lodówki egzotycznych rzeczy. Ostatnio odkryłem, że mam w niej mnóstwo czegoś, co byłem pewien egzystowało w jej środku od początku, gdy ją wyprodukowali. Zapewniam Was, że małych przyjemności w samej tylko lodówce może być cała masa. Dziś znalazłem i z nudów zjadłem surową kapustę kiszoną uprawianą w Polsce dobrych kilka lat temu, kiedy jeszcze nie szalały epidemie. Musiał to być wyjątkowo dobry rocznik – moja masa w ciągu kilku zaledwie godzin od spożycia tych kulinarnych ambrozji spadła o dobre 5%.

Mam wrażenie, że nie tylko w głowie mi się znacznie pogarsza od siedzenia na dupie i „pracowania” z domu. Jestem pewien, że żaden geniusz wprawiony w psychologii uporczywego płaszczenia tyłka najwyraźniej nie przewidział co może się dziać z mózgiem młodego, zdolnego, bardzo inteligentnego mężczyzny, drugi tydzień przymusowo uziemionego w więzieniu, które wyglądem do złudzenia przypomina jego własny dom. Stwierdzam a posteriori, że od tego eksperymentu naukowego nie tylko lasuje mi się mocno we łbie, ale do tego muszę zachować od rana trzeźwość by móc zwinnie i radośnie doglądać interesów w firmie, których oczywiście żadnych już tam nie ma, bo w trosce o własne zdrowie nikt w dzisiejszych czasach nie lubi sobie wciskać żadnego chłamu na fakturę. No ale chciałem, zobligowałem się tam komuś, to mam i siedzę przed maszyną do pisania z monitorem i coś tam szyję kreatywnego prosto z głowy, choć na krawca nie wyglądam. Przynajmniej została mi ta wątpliwa rozrywka. A cała robota polega w tych czasach już tylko na tym, że tkwimy ukryci po domach i robimy sobie cały dzień konferencje opowiadając na nich jak to każdy z nas dzielnie zarządza sytuacją i jak go na bieżąco przeraża co u kogoś innego się dzieje i co ten ktoś o tym myśli. Biorąc pod uwagę, iż ja zasadniczo mało myślę, a na biologii na zajęciach z wirusologii opierdalałem się jak tylko mogłem, gdyż w klasie matematyczno-fizycznej nie uważa się tego przedmiotu za królowę nauk, do powiedzenia na ten pandemii mam zazwyczaj mniej więcej tyle co nic. Mimo, że praca z wirusem nie należy do łatwych i przyjemnych wyznacza mi ona cykl dnia, na który nie mogę narzekać, bo inaczej pewnie zapiłbym się na śmierć z tych nudów. Zresztą jak to powiedział mój nieśmiertelny idol Groucho Marx: „nie zajmuję się interesami z miłości, byłem kiedyś zakochany i to nie był dobry interes”.

Myślę, że jak tak dalej pójdzie, to za kilka tygodni stwierdzę jedynie tyle, że życie to nasz smutny obowiązek. Zaś za kilka miesięcy w takim trybie, kiedy już stracę cały mój szczenięcy optymizm, będzie mnie można śmiało określić jako debila niższego rzędu.

Od tych złych wiadomości zaczynam się już tylko bać. Całkowicie zgadzam się dziś ze słowami Leona Zawodowca: „zawsze jest tak, że kiedy naprawdę zaczynasz bać się śmierci, to dopiero wtedy uczysz się doceniać życie.” Tylko to zupełnie nie o mnie. Nie znam osoby bardziej doceniającej życie niż ja. Całe życie lizałem i pieściłem się z życiem. Całowałem się i bzykałem się z nim przy każdej najmniejszej sposobności. Ja kocham życie! Jestem życiową prostytutką. Oddałbym za życie całe życie. Uratowałbym swoje życie za ojczyznę gdybym tylko mógł, oszczędziłbym bez wahania swoje życie za czyjeś życie, dokupiłbym sobie trochę życia, gdyby mi tylko lepiej płacili i by mnie było na to stać, nie założyłbym się nigdy z nikim o życie, nie zmarnowałbym nigdy życia w pracy, nie zamieniłbym go za żadną karierę, ciężarówkę alkoholu ani za harem dziwek, za nic…

A teraz nie opuszcza mnie przeświadczenie, że ten cholerny wirus to zaawansowana technologia, upiorny sposób na kurację odmładzającą całego społeczeństwa. A to dlatego, że prędzej czy później każdy z nas będzie zainfekowany. Jako że wirus został stworzony w celu eliminacji jednostek chorych, słabych i starych nasze społeczeństwa dzięki niemu drastycznie się odmłodzą. Z braku tego, że nie ma nic innego do roboty będziemy wkrótce świadkami ogromnego przyrostu naturalnego na który wszyscy przecież czekali. Już teraz powtarzamy efekt obserwowany w Nowym Jorku, kiedy w 1977 na jeden wieczór nastąpił blackout i poza seksem nie było innych rozrywek. Kiedy się obudzimy w świecie po epidemii zastaniemy ludzi zdrowych i młodych. Rzesze mam z brzuszkami z terminem na Gwiazdkę lub styczeń oraz falą rozwodów. Obudzimy się w społeczeństwie uodpornionym na genom zabójczego bakcyla, na swój sposób bardziej oświeconym, bardziej świadomym i duchowo rozwiniętym. A póki co „teraz to już tylko czekanie na kulę, na kulę szybszą od twojej”. To nieśmiertelne słowa znerwicowanego rewolwerowca o ksywce Lee z filmu „Siedmiu Wspaniałych”. Każdy z nas czeka na swoją kulę i nie wie czy się po niej wyliże. Ja też nie wiem. To właśnie w takich chwilach myślę, że jedyną wadą ateizmu jest właśnie to, że zupełnie nie ma kogo wołać ani w czasie zarazy, ani w czasie orgazmu…

Nieustanie myślę, że trzeba temu odważnie stawić czoła. Trzeba przestać się dalej chować. Co ma być to będzie. Warto, żebyśmy wreszcie jako naród, społeczeństwo, rasa ludzka wszyscy wyszli z naszych bunkrów pogodzeni, wspólnie przeszli przez tego wirusa. Nabierzemy odporności, którą przekażemy w genach potomnym, otworzymy znów nasze granice i nasze domy. Na co się kryć przed tym co nieubłagalne? Model angielski górą… W przeciwnym razie doprowadzimy siebie i świat do całkowitego wyniszczenia i katastrofy. Zrujnujemy wszystko do czego doszliśmy przez stulecia, całą gospodarkę, kulturę i nas samych, bo na końcu tej ucieczki przed tym co nieuchronne są tylko zgliszcza… Parafrazując słowa Juliusza Verne’a wierzę, że nasza wolność jest warta tej ceny…

4 myśli na temat “20 marca 2020

  1. Ja jestem bardziej domatorką, ale nie stuprocentową, więc podejrzewam, że do czerwca i tak zdążę ześwirować przez to siedzenie na dupie.

Dodaj komentarz