Dziś u mnie rocznica ślubu i rocznica bez ślubu. Bilans lekcji życiowych należyty i wymowny. Dobrze było po dupie dostać. Fajnie móc sobie powspominać kim się było i na co coś było. Refleksją się auto otoczyć. Dziś boję się bliskości. A bliskość boi się mnie. Każde z nas boi się siebie panicznie. Rekinów w oceanie się tak nie boimy jak tego co możemy sobie razem zrobić będąc blisko. Nie umiem dziś zaufać i to wcale nie od wczoraj. Już czas jakiś temu nie umiałem. Jutro jest niewiadome, ale bardzo niepewne. Zacząłem się zastanawiać czy u mnie zmienia się cokolwiek, jeśli chodzi o podejście do relacji. Trochę w tym roku eksperymentowałem bawiąc się głównie sam ze sobą w laboranta. Próbę obserwacji moich patoholicznych zachowań w różnych sytuacjach i z różnymi ludźmi oblewałem oczywiście na bieżąco. Dopiero gdy trzeźwiałem mogłem pokusić się o jakieś wnioski. Tylko wniosków było mało. Częściej skutki decyzji podjętych „pod wpływem” widoczne potem na trzeźwo. Jak to mówią Rosjanie bez flaszki nie rozbierzesz – nie zrozumiesz. Ja akurat najmniej rozbierałem po przebudzeniu, gdy alkoholu już nie było, a podejrzanie dziwnie bolała mnie głowa. Nałapałem sobie do bezwstydnego gapienia się na siebie przeróżnych dziwacznych scenek rodzajowych z mym własnym udziałem.
Chociaż niewielu rzeczy jestem pewien, ten rok jest pod znakiem finalnego odpuszczenia. Bo najbardziej, choć też mimowolnie, odpuściłem sobie poszukiwania nowej kobiety życia. I to już tak na dobre i na złe to sobie odpuściłem. Skapitulowałem na całe wszystkich szczęście, które mogłoby mnie kiedyś jeszcze móc z kimś takim chcieć zapoznać. Fantastycznie jest, kiedy nie muszę ani nikogo kochać, ani z nikim spać, ani nawet gdzieś jeździć z tym kimś – nawet jak temu komuś się wydaje, że jak mam bilety to pojadę, bo przecież mam bilety. Skupiam się na tym co mam, kiedy to coś chcę mieć i ani chwili dłużej, ani wcześniej. Buduję mą radość mimo stosu gówna relacyjnego z tymi wszystkimi co już zbyt dobrze ich znam. Lepszy znany wróg niż nieznany. Buduję nawet radość z tymi co twierdzą, że moje ciało zrobiło się obłe – a co mi tam. Robię to, bo mi się tak podoba. Pomimo zapory na wszystkich tych innych, nieznanych i nieodkrytych, których z braku dalszych sił mymi „na życie” nie uczynię. Szansy im nie dam! Ładne kształty, nieszpetna buzia, chwalenie za nic, a nawet brak siana pod kopułą mnie już nie wystarczy. Pół zdechłego motyla w brzuchu w tym tam nie ma. Zero wariactwa, zboczenia lub zgwałcenia jest… Nudna pseudo atrakcyjności czyjejś zawinięta w nijakość. Zerowa zachęta by cokolwiek poza może seksem czasem chcieć od kogoś jeszcze. Może dlatego, że seks jest banalny i nawet on się kiedyś w życiu kończy.
Od dziś nie mam chęci na poszukiwania nowych zawodów miłosnych na siłę. Nie mam chęci dostać po mordzie od czyjegoś męża ani betonem po głowie od zdrady. Na co mi przeżywać skutki zaćmienia lub czyjejś dobrej zabawy, nawet tej mojej własnej. Żyję sobie na swych własnych warunkach. Doszło do tego, że całkiem, bez kokieterii nie starcza mi wyobraźni by móc sobie naszkicować w głowie obraz mnie z kimś jeszcze innym na stałe. Nawet gdyby ten ktoś się codziennie wypinał tak jak lubię i przytulał tak jak mi tego potrzeba nie potrafię mu dziś zaufać. Jestem ciągle ten co go zdradzili kiedyś o świcie, a nawet kimś więcej… I nie mówię o potrzebie trzymania kogokolwiek za ręce, ani macaniu czyjegoś tyłka podczas namiętnych pocałunków. Nie mówię o czymś co może się zdarzyć, jak sobie golnę i zapomnę, że mam nikogo nie smyrać sobą, bo tak postanowiłem i basta. Pseudo relacja typu przyjaźń z benefitami się zupełnie w życiu dla mnie nie liczy. Zwierzęca część mnie nadal bardzo lubi kogoś dotknąć – co z tego? Mentalna część ma blokadę – co z tego? Głębsza możliwość relacji to coś czego w obecnej chwili zupełnie nie widzę nawet pod mikroskopem.
Jestem w pewien sposób zaskoczony. Doszło do mnie, że życie zarówno starego kawalera jak i życie przydupasa małżeńskiego są nie dla mnie. Pech, że to co jest po środku też bywa bardziej niedostatkiem niż dostatkiem. Tylko z małżeństwem podobnie jak ze śmiercią nie jest mi akurat teraz do twarzy. A tak dziwnie się składa, że tylko śmierć przychodzi mi do głowy, gdy myślę o strzeleniu sobie życiowego samobója pod postacią kolejnego ślubu z kimś. No może z kimś ładnym? Tylko po co marnować sobie życie? T.S. Eliot napisał: „życie jest bardzo długie”. Bez wyciągnięcia wniosków bywa też bardzo głupie.
Mam utrwalające się przemyślenia na temat braku możliwości zaproszenia się na swoją imprezę weselną. Konsekwentnie w mym obecnym stanie mnie to jakoś dręczy. Boli mnie sama myśl o skutkach nader opłakanych. Kiedyś ludzie potrzebowali legalizacji siebie w relacji z kimś, bo akurat mogła być gdzieś w pobliżu jakaś wojna, zaraza, stalinizm, wrogie plemiona lub tego typu ciężkie czasy. Dziś inteligentni ludzie mają zazwyczaj nadwyżki intelektualne i finansowe. Dziś, kiedy idziesz ulicą nie drżysz czy będzie na mieście niemiecka łapanka lub miejska impreza typu hajcowanie czarownic na stosie. Bo czarownice to te co kiedyś dawały komuś dupy na boku używając swych magicznych wdzięków, a wiedźmy to te, które wiedziały o tym i owym za dużo. I te i tamte były poza standardem ówczesności. Lecz te wesołe czasy średniowiecza sprowadzające kobiety do funkcji rozrodczo-gastronomicznej gdzieś dawno nam spierdoliły. Teraz można już się „na legalu” udostępniać niezależnie od płci komu tylko się żywnie chce. Dziś żadna paskudna zazdrosna żona ani niczyj mąż nieudacznik z rodzimej wioski nie naznaczy nikogo ladacznicą. Dziś nikt za seks i zbytnią atrakcyjność nie skaże nikogo na wykluczenie lub przysmażenie. Najwyżej zatłuką Cię prywatnie, bez świadków. Dziś bzykanie jest chronione w konstytucji, tak jak wyznanie i parę innych bzdur. A bycie ladacznicą nie ma dzisiaj płci żadnej również. Do tego nie wymaga żadnej odwagi. Dla odważnych jest życie zgodne z kościelną liturgią. Dla bardzo odważnych jest niezdradzanie, kiedy jeszcze masz czym i Ci się trochę czasem chce.
Mistycznie folklorystyczne nas tu czasy zastały. Słyszałem o ludziach bardzo się kochających, którzy z braku czegoś konkretnego w TV spieprzyli sobie doszczętnie swój przyszły wspólny miłosny życiorys. Zawierzyli go w ręce Boga w kościele. Oddaję im wszystkim mój głos na „nie”. Nic nie tłumaczy głupoty, ślepoty i umysłowej tępoty. Jeśli robisz to dla rodziny pierdol rodzinę i zrób sobie z nią porządne zdjęcie. Jeśli wierzysz w presję społeczną to zmień wiarę. Jeśli robisz to dla programów wykutych Ci w głowie przez kogoś z dzieciństwa zapij dzieciństwo. Czasem lepiej być alkoholikiem niż mężem czy żoną. Mity rodzinne wypite z mlekiem matki nigdy nie pomagają, a przeważnie przeszkadzają. Bo kiedy za jakiś czas będziesz się byczyć nad oceanem wolności wtedy wspomnisz, że miałem rację. Zrozumiesz, że ludzie, którzy kochając się zamachnęli się na własną miłość biorąc ze sobą ślub kończą przeważnie źle. Czasem tak, że jedynym miejscem na świecie, gdzie się jeszcze teraz kochają są Facebooki, w których wypada wysyłać sobie serduszka by znajomi widzieli – bo przecież „tak wypada” …, a czasem kończą tak, że nie ma już nawet tam serduszek.
No cóż…ja też żałuję że nie mamy przycisku restart, żeby po poprzednich negatywnych doświadczeniach móc zaufać kolejnej osobie….W końcu to nie wina innych że „Ten” lub „Tamten” nas zawiedli ale się nie da Też mam z tym duży problem.
Myślę jednak że przy odpowiedniej osobie po prostu się otworzę, ale może to tylko taka nadzieja
Nie mam złudzeń ani nadziei. Prościej mi jest bez nich. Wtedy mniej się człowiek męczy i lepiej śpi…
A wiesz, dzis mialabym 11 rocznice slubu. Nie mam i niczego nie zaluje. Wtedy, kiedys tam zostalam nazwana najszczesliwsza rozwodka. Bylam. Tak szczerze bylam. Nie potrafilam sobe wyobrazic jeszcze jednego dnia z osoba, ktora stala sie dla mnie obca. Patrzymalam na niego i wszystko we mnie krzyczalo NIE! Nie bylo zdrady. To raczej ja zdradzilam siebie godzac sie na to malzenstwo. Wolalam byc sama ale szczesliwa niz w zwiazku (bo przeciez maz= sie spelnienie marzen i szczescie, right?) i nieszczesliwa. Czy zawsze wchodzimy w zwiazek z wlasciwych pobudek? Chyba nie…koncepcja 'polowki jablka’ – co za idiotyzm. My nie jestesmy wybrakowani, aby ta druga osoba miala nas dopelniac! Jesli myslisz, ze ktos sprawi ze bedziesz szczesliwy/a – pomysl jeszcze raz. Takie kuzwa nasze conditional thinking! 11 lat pozniej, kilka zwiazkow i jedna powazna zdrada. 2 letnie podwojne zycie mojego bylego partnera. Bolalo…ale wiesz co…moze cliche ale co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Ja nie zrobialam nic zlego. To on musi patrzec w lustro kazdego dnia i moze miec swiadomosc, ze zranil kogos celowo i bez skrupolow. 3 lata poznej – jestem szczesliwa, radosna i podekscytowana co przyniesie jutro. Piekny stan wyrabania na wszystko i wszystkich i akceptacji siebie. Piekna i nienezpieczna rzecz dla tych, ktorzy nie przerobili tego co ty, co ja i nam podobni. Ah i tak na koniec – start with why- zapytaj sie siebie po co, dlaczego tak naprawde chcesz zwiazku (choc cos mi sie wydaje ze ten statek juz odplynal). Jak mowi Simon Sinek zadaj sobie 'why’ 7 razy i dojdzesz do konkluzji dlaczego wlasnie tego zwiazku chcesz albo nie chcesz! Pozdro z planety 'fuck you all’
Zadaję sobie „why” nieustannie… konkluzji brak. Może poza jedną – tak miało być. Wybieram się w środę na kilkugodzinną sesję z moimi kronikami Akaszy. Może dowiem się o mojej drodze czegoś więcej.
Ziemia do planety „fuck you all”… gdzie się znajdujesz? Over….
Pytanie “why” ma byc dlaczego Tak bardzo chcialbys zwiazek bo ewidentnie go podswiadomie szukasz. wydaje, ze Nie szukasz ale radarki dzialaja! Sorry wlazlam w faze ciotki dobrej rady! 😂Akashi records! Quite powerful shite! Uwielbiam!
Nie, nie, nie, nie, nie… w życiu!!! Ja czegoś szukam? Ja wszystko mam!
Zajefanie! W takim ukadzie drama over. And I am over🙈😉
„…jedynym miejscem na świecie, gdzie się jeszcze teraz kochają są Facebooki, w których wypada wysyłać sobie serduszka by znajomi widzieli – bo przecież „tak wypada” …, a czasem kończą tak, że nie ma już nawet tam serduszek.” Polać mu! 👌😉