Myślę, że mam nosa do ludzi. Dlatego tym razem nasz skład wyprawy prezentował się idealnie. W większości sami wierni kompani, w tym oddane kobiety doskonale rokujące tak samo na moje byłe jak i na moje obecne przyjaciółki, niewchodzące sobie w drogę indywidua, aktywni i uśpieni alkoholicy, krypto abstynenci, dawni pomagierzy i sprawdzeni towarzysze niejednej już wspólnej eskapady na koniec świata. Była też dwójka kobiet, o których wiedziałem tyle co nic. Jako, że były nowe miały nas wszystkich zabawiać i być w gotowości by urozmaicać nasze DNA w razie potrzeby. Parszywa jedenastka. Ostatecznie tylu nas uzbierało się chętnych, aby polecieć wspólnie do najbrzydszej stolicy świata – do Ammanu.

Po arabsku słowo „Amman” wymawiamy z akcentem na pierwszą i ostatnią samogłoskę. Warto o tym pamiętać chcąc uchodzić za konesera życia nie tylko w swojej wiosce. Jeśli miasta można odnieść do kobiet to Amman jest kobietą z gruntu nieurodziwą. Ruską babą z tobołami. Pośród tych stolic świata, które dane mi było oglądać jest typowym dwu-workowcem. Tę zgrabną frazę zaczerpnąłem od Ozzy’ego Osbourne’a, który swe liczne doświadczenia z brzydkimi kobietami opisał swego czasu w bestsellerowej autobiografii. Jak twierdził sam mistrz, bywa w życiu czasem tak, że aby móc się z kimś kochać trzeba wcześniej założyć mu na głowę worek. Często jeden nie wystarczy. Ja mam wrażenie, że w Ammanie dobrze byłoby mieć w zapasie kilka worków, tak by móc użyć je wszystkie na raz. Na wszelki wypadek…
To miasto jest podstępne i zwodnicze. Tak jak kobiety, na które my mężczyźni polujemy by zaspokajać sobie z nimi nasze perwersyjne żądze. Mężczyźni słabo radzą sobie z seksualnością i to już krótko po jej odkryciu. Miasto, które jest w stanie zaoferować nam tyle zakazanych uciech może być równie pociągające jak te niewiasty. Wszystko tu jest dostępne dla odpowiednio wtajemniczonych. Przekonałem się o tym na własnej skórze podczas mojej poprzedniej wizyty, z nieco innym składem. Wtedy w poszukiwaniu alkoholu zamiast do podziemnej meliny trafiliśmy do szemranego burdelu, z którego na szczęście w porę z niesmakiem uciekliśmy.

Gdy jesteś bardzo młody, niedoświadczony i masz czas by trwonić go na widywanie się z pasztetami, ich zemstą na tobie za to, że jesteś ładniejszy od nich, może być nieoczekiwana wpadka lub jak dobrze pójdzie syfilis w gratisie. Często ryzykujesz licząc na to, że jeśli to dobrze rozegrasz obejdzie się bez nadmiernych inwestycji i zbędnych uczuciowych fanaberii. Seks powinien być zawsze i wszędzie tani. Do tego ogólnodostępny jak wódka. Ostatecznie w nocy wszystkie koty są czarne. Ty idziesz na skróty z różnych powodów. Robisz to gdy wszystkie ładne cizie są już pozajmowane przez jakichś debili z siłowni, gdy przeciętne cizie pozostają w objęciach wyżelowanych wymoczków lub gdy nie masz przestrzeni na zbędne dramy z tymi mądrymi ciziami… Te łatwe i niewymagające brzydule dają ci gwarancję nieskomplikowanej i darmowej podniety, o którą na końcu w życiu każdemu chodzi.
W tym miejscu mam rozkminę, którą trudno mi jest rozgryźć. Amman jest klasycznym pasztetem, miejscem szpetnym, trudnym w obsłudze i jednocześnie drogim, pomimo tego, że pozornie uchodzi za tani… Jest kaszalotem z koszmarów Gilberta Grape’a, wielorybem pozostawionym przez Boga na plaży, czymś stęchłym i gnijącym. Jednak czy można być brzydkim i jednocześnie w tym pięknym? Być tak do szpiku kości nieurodziwym, przaśnie okazałym, że na samą myśl o seksie z kimś takim piecze cię dupa? A jeśli powiem ci, że możesz tu być tylko raz w życiu by zauroczyć się nim tak, by do końca życia chcieć do niego wracać? Co wtedy? Tylko problem, że nie dowiesz się pewnie nigdy co cię w nim tak otumaniło. Miasto złoczyńców, lecz jakby odrobinę bardziej doświadczonych i wyrafinowanych w naciąganiu niż arabska średnia krajowa, już z gęby mądrzejszych niż ich bracia fanatycy w Palestynie, miasto Cyganików, koneserów ulicznych szrotów, przemytników alkoholu, handlarzy tandetą, oszustów i cwaniaków. Miejsce dla tych zuchwałych, którzy już wiedzą, że gdy kraść to miliony, a jeśli porywać i gwałcić to nabzdyczone seksowne księżniczki, wijące się niedługo potem w perwersyjnych żądzach o których zawsze marzyły. Tylko takie najlepiej z tych młodszych. Kobiety pod czterdziestce mogą tu i ówdzie brzydko pachnieć, zwłaszcza w pustynnym klimacie. I Amman to też namacalny przykład kobiety leciwej. Istny fenomen sprzeczności, nieświeżości, dostojnej prowizorki, nieokreślonych zapachów przypraw z dalekich krajów, domieszki tu i ówdzie woni starej uryny, smażonych bud z jedzeniem, zdechłych kotów, pozłacanych bożków, wytrzebionej zieleni, nieopisanych nigdzie bakterii, do tego skupisko lepkiego brudu, obskurności, smogu, wątpliwego piękna witryn sklepowych, tak kiczowatych, że aż w tym dostojnych i jakiejś azjatycko-arabskiej głębi, do której jest mi ciągle niełatwo dotrzeć, tej która mnie sobą urzeka i do siebie przyciąga.





Cieszyłem się, że znów tu lecę. Jestem pewien, że przejawiam do Ammanu jakiś bliżej nieokreślony w swej formie aseksualny pociąg. Był czas, gdy posiadałem w portfolio magicznych planów, wyczarowanych po taniości, co najmniej trzy bilety lotnicze w tym kierunku. Jakoś nie udo mi się nigdy wsiąść z tymi czary-marami do żadnego samolotu. Ówczesna dziewczyna mojego życia miała dla nas zawsze lepsze plany – swoje. Te jej promieniowały na mnie na tyle intensywnie by arabskie perwersje ukryć sobie głęboko w gaciach, tak by ich nikt nie oglądał. Tym sposobem niewykorzystane bilety utknęły na pamiątkę w odmętach mej skrzynki pocztowej, na wieki… Aż do czasu, gdy marzenia znów ożyły, a ja dorosłem do tego by nie musieć się już nigdy nikogo pytać o zgodę czy mogę w życiu zobaczyć coś więcej niż to, co serwuje ludziom w małżeńskich pierdlach z betonu Netflix…
06:10. Port Lotniczy Poznań-Ławica.


Samoloty z Polski do Ammanu wylatują o zupełnie niechrześcijańskich porach. Piątek, szósta rano. Do dziś nie rozróżniam tej godziny od środka nocy. Nawet nie wiem czy taka godzina istnieje. Dla mojego delikatnego organizmu taka pora to fikcja i bolesna pomyłka. Wszystko tylko po to, aby móc zdążyć na kawałek islamskiego święta, które zaprasza swoich gości w każdy piątek. Trzy główne religie idealnie podzieliły się celebracją swoich wierzeń. Islam zaczyna nawalać boskie modły w piątek, Żydzi wchodzą na scenę drąc papę w sobotę, a Chrześcijanie walą po uszach dzwonami i obłudą w niedzielę. Bajka wzajemnych kompromisów stworzona po to, by się o siebie nie potknąć i niechcący nie rozstrzelać w drodze na mszę u swojego ulubionego boga.
Dziś naszą bazą wylotową były lotniska w Poznaniu i Krakowie. Poza godziną wylotu najbardziej nie lubię w lotach na Bliski Wschód ich długości. Niemal cztery godziny męczarni w ciasnej klatce przy pełnym samolocie to przeżycie, na które należy przymknąć oczy i spróbować to zaspać lub zapić. Gdy się budzisz dodajesz sobie jeszcze dwie godziny do polskiego czasu i jesteś zsynchronizowany z lokalną czasoprzestrzenią. Możesz się wtedy poczuć zupełnie jak u siebie, a czasem w zależności od tego na czyim ramieniu spoczywała przed chwilą twoja głowa nawet lepiej…
„Je suis né dans cette caravane et nous partons allez viens, allez viens…”