16 czerwca 2021

To zdumiewające jak małe wydarzenia mogą wpłynąć na myślenie o dużych wydarzeniach. Ostatnia wizyta u wróżki sprawiła, że do teraz jestem lekko nastroszony. Rozglądam się bacznie na boki i wyczekuję co ciężkiego może mi niebawem spaść na głowę. Według kart tarota ten rok wbije się w mój życiorys jako rozdział o nazwie „nowa miłość” – cytuję tu niestety wróżkę. Zdziwiłem się tym bardziej gdyż od jakiegoś czasu znów jestem wyznawcą słów klasyka, który twierdził, że: „miłość to jest coś takiego, czego nie ma”. Pytałem, czy może chodzić o jakąś starą miłość w nowej odsłonie albo o fajną nową kochankę. Niestety karty mówią, że o kochankę akurat będzie mi trudno, a o starych miłościach w nowych odsłonach nic nie wiedzą. „Przyjdzie do mnie miłość”. Co za bieda… Obawiam się tego wszystkiego i nie wiem, czy sobie poradzę. Jestem już w takim wieku, kiedy miłość łatwo pomylić z nagłym zawałem serca, biegunką lub wysypką na tyłku. Po ostatnich zawodach miłosnych, desperackich terapiach, próbach związania się, zakochiwania na oślep, potem ratowania się, gdzieś pomiędzy wysiłkami niezamieszkania razem, a na końcu po podstępnych blokowaniach, piorunów i strzał Amora w moim życiu wyczekuję mniej więcej tak samo jak manka na koncie.

Kłopot z wróżkami polega na tym, że przeważnie dalszych instrukcji postępowania z magicznymi przepowiedniami wydłubanymi z dupy jest brak. Nie wiadomo, czy aby pomóc memu szczęściu mam sobie wykupić abonament u Tindera, zainstalować Sympatię na telefonie, czy otworzyć zimnego browara i wróżyć z piany kim ta miłość będzie. Bez dalszych wskazówek pozostaje mi nic więcej jak bezczynnie czekać na jakąś randomową pannę, która diabli wiedzą skąd do mnie nadleci. Jak już ma mnie to spotkać to ja liczę, że przynajmniej ubierze się w seksowną mini i akurat nie założy majtek. W tym upale i na naszej pierwszej randce majtki są zbędne. Zresztą zawsze uważałem, że w wielu przypadkach świat bez bielizny jest fajniejszy. W każdym razie modlić się by mnie ta nowa namiętna kobieta porwała, chwilowo zupełnie nie planuję. Zresztą nie oszukujmy się – gdyby nie ostrzeżenie od wróżki nie rozpoznałbym takiej miłości nawet gdybym na nią lał. Teraz, kiedy już wiem, że ma wkrótce skądś pierdolnąć we mnie piorun to ja czekam na niego jak na wejście smoka. Tylko uprzedzam – nie akceptuję żadnej westalki ani Świtezianki ze szkoły od Urszulanek.

Jak wszystko w moim życiu także i wróżba musi być nieprecyzyjna. Mogę się w sumie pomodlić do Najwyższego by ta dziewczyna nie okazała się być jakąś heterą. Wiele poprzedniczek miewało ten defekt, który po czasie okazywał się aż nadto męczący w kontaktach ze mną. Paradoksalnie przyciągam kobiety o siostrzanych charakterach, tylko innych ciałach. Potem ubolewam, że mam dziwny rodzaj pecha potykać się w życiu o kobiety-hetery. Tylko najgorsze, że ja akurat takie lubię. Mam tak, że potrzebuję by coś się u mnie działo. Swoją drogą trzeba uważać kogo się w ten sposób stygmatyzuje. W starożytnej Grecji hetera była odpowiednikiem kurtyzany. Od zwykłej prostytutki różniła się niezależnością i wysoką pozycją towarzyską. Moje kobiety od zwykłych kobiet wyróżniały się ponadprzeciętnym pierdolcem w głowie, ale też sporymi wymaganiami. Za to szwendając się przy mnie, wysoką pozycję towarzyską miały zapewnianą w gratisie. Wszystkie były nietuzinkowe i rzucały się obcym facetom w oczy. Być może dlatego tak łatwo potrafiły mnie w sobie rozkochać, zaprosić do swojego gniazdka, a potem tak sprytnie owinąć wkoło swego palca bym nieświadom niczego przepadł. Zaślepiony szybko odnajdowałem swoje miejsce w poddańczym szeregu księżniczki. Potem budziłem się z letargu i było już zdecydowanie za późno by się móc uratować. Kilka takich właśnie perfidnych egzemplarzy miałem w swym krótkim życiu zaszczyt napotkać na mej pokręconej drodze życia.

Scenariusz związków, w których byłem przedmiotem dzikiej miłości i jednocześnie nieświadomą jej ofiarą przebiegał niemal zawsze identycznie. Podniecenie, seks, zauroczenie, seks, miłość, seks, wspólne loty na księżyc, brak tlenu, brak seksu… Zaraz potem wchodziła pokaźna lista oczekiwań, których nie dało się nigdy spełnić. Tak jak śluby są główną przyczyną rozwodów tak ostateczną konsekwencją moich miłości było odstawianie mnie na bok. Towarzyszyła temu okropna nuda i wreszcie finalne mnie odrzucenie. Trafiałem w czeluści pomijania mnie i olewania moich skromnych potrzeb. Były to czasy, kiedy rywalizowałem o uwagę z radiem lub dziennikiem telewizyjnym, czasem ze śpiącym dzieckiem. W tej sytuacji prędzej czy później zachowywałem się w mych „związkach” jak żonaty kawaler. Robiłem wszystko by tylko wymknąć się z domu, by mieć podkładkę na spierdolenie z niego na dłużej, by móc poderwać kogoś na mieście, a potem imprezować z tym kimś w amoku smutku. Gdy wracałem do gniazdka dopadało mnie głupie uczucie apatii – ale apatii na zamówienie. Nie mogło być inaczej u mistrza kolejki górskiej. Przecież sam robiłem sobie krzywdę. W początkowej fazie programowałem się na miłość. Tym sposobem zawsze bardzo kobietę kochałem i wierzyłem, że ją kocham. Do tego stopnia się wkręcałem, że nawet nie zdradzałem ówczesnych partnerek. Będąc z kimś w parze odmawiałem, jak leci wszelkim zboczonym próbom uwiedzenia mnie przez lokalne cizie. Odmawiałem nawet wtedy, gdy propozycji było niewiele, co teoretycznie sprawiało, że były one cenniejsze. Dziś myślę, że im mieszkasz na większym zadupiu tym zboczone propozycje są bardziej na wagę złota. Pochodzą wtedy od kobiet, którym musi naprawdę zależeć na tobie. Kiedy patrzyłem w lustro mnie nie chciałoby się aż tyle ryzykować dla skoku w bok ze mną. Swoją drogą na zadupiach seksownego towaru jest mało, a i ilość samców „do rzeczy” przebrana. Stąd pewnie ja miałem jakieś tam szanse. Dziś z łezką w oku wspominam te czasy, kiedy wierzyłem w małżeństwo, wierność, miłość po grób i tego typu bzdety. Problem z auto-programowaniem się na miłość jest mniej więcej taki jak z filmami Johna Cassavetesa. Nie znamy ich zakończenia, dopóki ono nie nastąpi. U mnie było identycznie. Po jakimś czasie miałem nieodparte wrażenie, że każdy dzień spędzony z kobietą przybliżał mnie nieuchronnie do jakiejś rozpierduchy w kodzie programu wgrywanego sobie jak leci do mojej łepetyny. Te zbyt ciężkie zabiegi bardzo obciążały moje zwoje mózgowe. W takich sytuacjach kwestią czasu było tylko kiedy to wszystko pierdyknie i nastąpi przesilenie – twardy reset systemu.

Błędy w kodzie mojego programowania się na pierdolec miłości zaczynały się niewinnie. Najmniej służyły mi coraz częstsze próby wystawiania mego fizis i psyche na krytykę. Kobiety w ten sposób coraz bardziej utwierdzały się w swych wątpliwościach co do mojej osoby. Poszukiwały coraz to nowych ukrytych wad fabrycznych w moich nawykach. Paradoksalnie wnioski u nich wszystkich były identyczne. Prędzej czy później łączył je wspólny mianownik ponoć będący przyczyną wszystkich kłopotów relacyjnych ze mną – alkohol. Mało która z nich zauważała, że jestem mniej lub bardziej pijany od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego. Stąd wszelkie pretensje o mój alkoholizm po tym czasie uważam za mocno spóźnione. To wszystko było dla mnie nader dziwne, krzywdzące i zaskakujące. W końcu kobiety wiedziały, że lubię sobie wypić. One również ulegały fascynacji chwili i kochały się ze mną pod wpływem magii połkniętych promili. Do dziś nie spotkałem w swoim życiu ani jednej abstynentki albo takiej, co wylewa za kołnierz. Być może problem polegał na czymś innym. U mnie życie i seks łączą się pozytywnie z alkoholem. Do tego w zasadzie wszystko na co przeważnie mam ochotę jest obiektywnie niemoralne, rajcowne lub szalone niezależnie czy jestem „pod wpływem”. Wyrazy seks, zabawa, podróże, życie, alkohol mieszają się dowolnie i często na chwilę tworzą kombinacje doskonałe. Cała reszta używek jest ewentualnie tucząca, nielegalna lub jeszcze dla mnie nieodkryta…

Jest teraz taki skwar, że otworzyłem sobie białe wino… Siedzę sam i uśmiecham się do siebie. Nie ma przy mnie nikogo, kto mógłby mnie opierdolić za to, że je sobie popijam. Więc ja teraz poczekam na nową miłość nasłaną na mnie przez wróżkę. Już nie takie rzeczy odpierałem w moim życiu i nie przed takimi opresjami cudem udawało mi się ujść cało by umieć wciąż pozostać sobą. Jestem pewien, że na końcu tej drogi będzie mi przez małą chwilę dobrze. Co potem? To się zobaczy jak to potem kiedyś nadejdzie…

Dodaj komentarz