6 stycznia 2022

Zimowe Słońce nad obcym morzem. Nie polecam – bardzo uzależnia zwłaszcza w zimę.

Znów jestem na ojczyźnie. Ileż można ufać Słońcu na obczyźnie? Ileż wierzyć w to, że tam, gdzie się akurat jest, ono nigdy mi nie zgaśnie? Czas już było z tym skończyć. Dosyć rozkoszy. Pewne rzeczy nie posiadają ceny, za inne płaci się duszą… Wszędzie dobrze, ale w polskiej spalarni odpadów jednak jest najlepiej. Doszukując się piękna w lokalnej brzydocie (turpizm?), wróciłem bez entuzjazmu do codziennych praktyk, które zostawiłem raptem na tydzień odłogiem. Porzuciłem je od tak… tak jak stałem… Gdy tylko włączyłem telefon z miejsca przypomniały mi one o sobie, wszystkie na raz. Wredne sprawy, które się nie przebiorą w seksowne ciuchy z sex-shopu, gdy je poproszę by się odpierdoliły. Zwłaszcza te wszystkie nieeleganckie, od których puchnie mi głowa, gdy mnie naglą by o nich decydować, a wiotczeje mi portfel, gdy je posuwać trzeba. Wszystkie, które od taniej dziwki znacznie różnią się i swą ceną, i swym wyglądem. Gdy tylko wylądowałem na obliczu ziemi, której najwyraźniej dawno żaden duch nie odnawiał, z miejsca pochłonęło mnie doglądanie postępów budowy mojego fanaberycznego gniazdka we Wrocławiu. W Polsce mówią, że Wrocław jest „taki piękny”, że to „najlepsze miasto do życia”, najlepsza imprezownia w kraju, najmilsi ludzie i tego typu bzdety… Patrzę na to i nie wierzę, że można sobie takie bajki zapodawać na dzień i od święta. Ludzie ulegają iluzji dziurawych chodników i ulic, nie-efemerycznych korków i spontanicznej prowizorki na każdym kroku. Zachwycają się czymś co jest czasem odrobine ładne, bo poprawione życzliwym uśmiechem ratującym sytuację. Wygląda to tylko gdzieniegdzie lepiej na tle brzydoty całości. Bo Wrocław jest spoko, ale tylko na tle Polski, która jest bardzo nie spoko na tle wszystkiego innego co Polską nie jest. Jest przeraźliwie ponury, zimny i mokry jak ona cała. Uświadamiają mi to zawsze powroty do kraju w zimie, powroty wprost ze Słońca. Te powroty to najpewniej jakiś objaw chorej miłości do tej zimnej ziemi, a może wyraz silnego syndromu sztokholmskiego z mojej strony. Co ja mam w tej głowie, że tu zawsze wracam, sam tego jeszcze nie wiem…

Za to wiem coś nowego. Pocieszam się, gdyż moje kolejne poszukiwania przynoszą coraz więcej efektów. Odnalazłem niedawno oświecającą myśl i to ona od kilku dni zaprząta moją głowę. Jest bijącym po oczach wytłumaczeniem tego, co uważałem dotąd za niewytłumaczalne w moich życiowych wyborach. Teraz bardziej rozumiem czemu zawsze rozważałem w mych związkach ucieczkę i czemu z niej tak często korzystałem, wtedy, gdy już nie mogłem z kimś wytrzymać w znacznej bliskości fizycznej. Nie zrozumiałem jeszcze tylko dlaczego zaraz potem szybko żałowałem i jeszcze szybciej cierpiałem, że tego kogoś przy mnie już nie ma. Czasem bliskość emocjonalną warto odcinać wraz z tą fizyczną… Chyba tylko dlatego zawsze powracałem w kółko robiąc tak samo – raniąc i siebie, i ją… Nowa myśl przynosi mi pewien spokój i próbę zrozumienia tego obłędu przynajmniej w jego początkowej fazie: aby rozpoznać dobrą osobę bez znaczenia będzie co ona mówi oraz jak wygląda. Należy zobaczyć jaka atmosfera powstaje w jej obecności. „Ponieważ nikt nie jest w stanie stworzyć atmosfery, która nie należy do jego ducha.”

Dziś zdaję sobie sprawę, że te wszystkie dziewczyny, z którymi tak usilnie próbowałem się zabawiać i zadawać, nie potrafiły stworzyć tej szczególnej atmosfery. Atmosfera, której ja od nich bezkreśnie potrzebowałem zupełnie nie należała do ich ducha. I dlatego nie mogło nam się nic udać. Stąd po kilku dniach byłem już przeważnie gdzie indziej. Opuszczałem je po angielsku, bo tę drogę instynktownie rozpoznawałem jako najlepszy dla mnie wybór. I nie chodzi wcale o pierdolnik w ich chałupach. Ten – sprawnie ogarnęłaby niemal każda mało szanująca się pani sprzątaczka przy odrobinie wysiłku z mojej strony, za symboliczną daninę na ten jakże cel zbożny. W końcu „jak ci to przeszkadza to sobie posprzątaj” dokładnie zapamiętałem. Wiem, wiem – „bałagan w domu, bałagan w głowie”, jak twierdzi pewna moja koleżanka. Jednak w moim przypadku dłużej nie dało się wysiedzieć z uwagi na „nie tę” właśnie energię, przez klimat zbyt surowy, przez ducha magnetyzm odmienny lub cholera wie, przez jak bardzo nienazwaną inność się nie dało jeszcze. 

Przez tę atmosferę z jednymi nam wychodzi szczęście, a z innymi kupa. Więc jak spotkać tę właściwą kobietę na tym ziemskim padole pomyłek, tę z porządnymi atutami i odpowiednim klimatem na chacie jednocześnie? I dlaczego na końcu zawsze mam w prezencie jakiś zawód miłosny zamiast wspólnego gniazdka? Ta myśl o wielkiej niespełnionej miłości w moim wydaniu już mnie zaczyna lekko nużyć. Ostatnio gdzieś przeczytałem o miłości, że jest ona nam w życiu tak potrzebna jak kurwie grabki. Natomiast sama kobieta została stworzona tylko po to, żebyśmy my mężczyźni nie umarli ze szczęścia.

Jest mi daleko do śmierci ze szczęścia, podobnie jak do śmierci z nieszczęścia. Jestem gdzieś pośrodku zadumy nad tym i nie wiem do końca którą drogę obrać mi wypada. Ujebać się kimś czy najebać się na słoneczku i mieć na całą resztę wyjebane? Najbardziej to ja bym chciał nawalić się życiem z kimś, naćpić się nim porządnie i nie odczuwać skutków potem ani złego tripa, ani z kimś przy okazji zbytniego zbliżenia… I tylko, żeby kac nas od tej zażyłości nie dopadł, aby miłość i uczucie było prawdziwe, aby brak fajności, stresu i dupy spięcia nam nie dokuczały. Tkwię tak w mej zadumie na rozdrożu dróg wielu. Siedzę i opiekuję się moją niedoskonałością próbując co i rusz jeszcze bardziej pokochać i zaakceptować w niej już tylko siebie. Przyszło mi nawet do głowy, że w sumie moja nieidealność to najlepsza rzecz jaką mam. Ludzie idealni są przewidywalni, nudni, łykowaci i mało rajcowni. Na co mi idealna kobieta? Jak będę chciał znajdę sobie w sieci pornosa z samymi idealnymi… O pornosie pomyślałem nie przypadkiem. Przyniósł mi go do życia mój dzisiejszy sen. Sny to niesamowite historie jakie przytrafiają się ludziom czasem zupełnie na trzeźwo i tylko we śnie. Ten mój konkretny jest silnie związany z moją ex. Żebym się, aby na pewno od niej odczepił wysłała mi dziś nad ranem, na telefon trzy filmiki. Podrzędna pornografia z jej udziałem w roli głównej gwiazdy. Lubię porno więc chętnie sobie obejrzałem. Wszystkie udokumentowane w taki sposób by była pewność, że powstały jeden po drugim, tej samej nocy. Na pierwszym bzyka ją jakiś tłusty i włochaty koleś od tylu. Na drugim innemu komuś robi felatio i słabo jej to idzie, a na trzecim liże się z kimś jeszcze innym mając całą buzię w czyjejś spermie. Obudziłem się wściekły i zażenowany na te błazeństwa. Przez chwilę szukałem w telefonie jakiegoś obrzydliwego filmiku z moim udziałem by jej w odwecie go odesłać. Jedyne co znalazłem godnego uwagi to ja z drineczkiem na słoneczku, w godzinach porannych, w czasie, kiedy ona tkwi w pracy… Tylko przecież ja nie piję… A już chwilę potem doszło do mnie, że te pieprzone porno to był tylko niezobowiązujący do niczego sen z jej udziałem. I ja to wszystko rozumiem. Sny rządzą się swoimi prawami. Niech ona sobie kręci porno z jakimiś zjebami… Jednak wysyłanie mi tego we śnie uważam mimo wszystko za niezłe świństwo i poważne nadużycie naszej nieistniejącej relacji…

W tym roku najwyższy czas zmienić coś porządnie w moim życiu. Czas przekierować myśli na coś zupełnie innego niż pojebane związki bez happy endu. Chyba lepiej się człowiek w życiu nie upieprzy niż podczas przeprowadzki. Pożytek z tego będzie lepszy niż zawrót głowy o jakąś randomową, kosmiczną pannę z przeszłości… 

Tak szedłem rozmyślając sobie wesół, umazany po kostki breją topniejącego wszędzie śniegu, lecz kroczyłem przed siebie pewnie… Wtem wykrzyczałem z gardła głośno mego: – Żeby nam się zatem w Nowym Roku!

A Tłum idący za mną, z oddali zgodnie odparł: – Żeby!

Porque soy cretino…

Dodaj komentarz