Słyszałem gdzieś taki dowcip. Pasuje, jak ulał do sytuacji – czym się różni Wuhan od Las Vegas? Tym, że to co się dzieje w Vegas zostaje w Vegas…
Mam przeczucie, że niebawem oszaleję. Zdałem sobie sprawę, że to wszystko co przylazło z Chin mnie bardzo obciąża. Nie nadaję się do odsiadki w więzieniu. Tkwię tu odurzony nicością i jedyne co mi się chce to ryczeć z bezsilności. Nie mam w zwyczaju tak siebie trwonić, w agonalnym stanie leżeć. „Nam się udało” dźwięczy mi fałszywie tekst wycięty bez kontekstu z wczorajszej rozmowy z kolegą. Mam nie mieć powodu do narzekań, bo jacyś ludzie w Internetach mi piszą, że mam nie mieć powodu. Dopadł mnie upiorny nastrój i za diabła nie chce mnie puścić. Nie wiem co ze sobą zrobić ani gdzie się ze mną podziać. Nie pamiętam co mi się udało i jak się tym pocieszyć? Że dzieci, że kariera, że dżuma, że co? Co to znaczy, że mi się udało? Bo mnie jedyne co się udało to dożyć do takiego dziś, na które nie mam żadnej zgody. Buntuję się na tę sytuację. Chcę stąd uciec dokądś. Granice zamknięte, a ja plany miałem. Nurkowanie z rekinami w klatce na Malediwach, jacht z Australijczykami na spółę wynajęty… Chce mi się krzyczeć od tych planów… Cios prosto w serce nimi dostałem – aż tyle mi się udało. Pokuta za grzechy tylko czyje nie wiem. Próbuję myśli moje na coś nakierować. A tu pustka. Marazm constans i co tu zrobić ze sobą? Może już pora umierać… Wycieram łzy bezsilności. Czekam chwilę aż zbiorę myśli. Może ogarnę się jakoś i doprowadzę do używalności… otrzepię z tego syfu… tylko nadal nie wiem jak… Gdzie były bomby atomowe w listopadzie, kiedy były potrzebne? Ktoś przespał temat kompletnie. Bum i byłoby po sprawie. Czemu nie spadły na Wuhan zrzucone przez Czerwony Krzyż? Lepiej, żeby nowotworem gówna z rybiego targu cały świat był ujebany…
Paranoja tej sytuacji ciągnie mnie energetycznie prosto w dół, w czeluść piekielną… pocieszam się, że są tacy, którzy jeszcze gorzej mają. Współczuję tym co kochanki i kochanków gdzieś w ukryciu trzymają. Jeśli kogoś tam kochają i namiętnie za kimś tęsknią to im nie zazdroszczę tych schadzek w czasach zarazy i obłędu zadżumionej sytuacji. Niełatwo się w dzisiejszych czasach zdradza. W lasach pełno ludzi, na ulicach pustki, w bramach na szybko jakoś nie wypada, kina pozamykane, przymierzalnie Zary nieczynne, a do domu nie ma, jak sprowadzić, bo żona, bo mąż, bo dzieci… Jeszcze w aucie wciąż można coś w sumie porobić – erotyczna ustawka do ogarnięcia w ustronnym miejscu to jest to. Tylko jak tu wymknąć się z domu jak nie ma bazy, żeby ściemniać? Odwołali wyjścia do „pracy”, nie ma „korków” w drodze na chatę, nagłych zebrań po godzinach z „szefem”, późnych „zakupów” nie wiadomo czego w galeriach handlowych, pilnych „delegacji” w Mikołajkach spędzanych, „siłki” u panny z Roksy, wypadów do baru „z kolegami” też nie ma. Wiele rzeczy się nagle, z dnia na dzień urwało. Zresztą telefonowanie przez żonę po sześciu kolegach, żeby się od nich upewnić, że mąż żyje i że jest o dziwo akurat u nich wszystkich tylko jeszcze śpi, bo miał bardzo ciężką noc też się skończyło. Nie ma kogo szpiegować, no chyba, że na Insta lub Facebooku, tylko po co jak obiekt siedzi obok na kanapie i żłopie znudzony alko przed Netflixem. Nie ma z kim się lansować trzy wioski dalej ani na bogato kogoś obłapiać na drugim końcu Polski. Na dyskotekach nawet nie ma kogo zbajerować, bo dyskotek też już nie ma. Cholernie ciężko o rozsądny kit by móc się z kimś obcym gdzieś na chwilę zaszyć. Nagle każdy wie, gdzie jest jego miejsce. Odkąd wszyscy „single” siedzą grzecznie z żonami, a „singielki” u boku swych mężów przemysł portali randkowych popada w istną ruinę. Widmo zapaści całej branży erotyczno-rozrywkowej pozbawionej dawców orgazmów i źródła podniet zagląda do naszych domów niemal każdej bezsennej, samotnej nocy. Kryzys bliskości z kimś obcym raz na jakiś czas to wewnętrzny, wprost-niewyrażony, skryty ból większości społeczeństwa. Przyjmujemy go na klatę tak na smutno i samotnie, przeżywamy go w ciszy. Cycki bez pieszczot wygłodniałe, jądra od testosteronu nabrzmiałe, mózgi od alkoholu napęczniałe – tyle na dziś nam z życia zostało. Wszędzie bezsilny, niemy krzyk psychicznej rozpaczy zrodzonej z niepogodzenia z sytuacją, bezproduktywne eksplozje nasienia doświadczane solo, nieosiągalne dziś orgie odtwarzane jedynie we własnej głowie, szyte z pamięci kopulacje, dramat rozłąki z ukochaną, wieczory przy pornosach, bujne dramaty erotyczne dziś już tylko wirtualne, tylko po kryjomu… Miłość do siebie w tym wszystkim nam jeszcze została – ostatni ratunek dla seksoholików na przymusowym odwyku… Bo jak tu żyć w tych ciężkich czasach? Kim się zacieszać jeśli nie sobą?
Dlatego dziś przygotowuję się już tylko na lepsze czasy. Chwilowo o podróżach jedynie pomarzyć mogę. Przytulam czule globus by pomacać się z nimi. Stare zdjęcia porządkuję, dawne chwile kontempluję. Ludzi na nich głaszczę, których już ze mną nie ma. Segreguję na kupki na te z kochankami i nie-kochankami, z rodziną i nie-rodziną, nie pamiętam wszystkich z kim co było. Miejsc wiele wraca mi w głowie. Morda mi się śmieje do słonka z ekranu. Cieszę się, że udało mi się w tym roku zobaczyć Petrę – moje marzenie z dzieciństwa odhaczone. Widziałem też prawdziwą zimę na Islandii. Szafszawan – nieziemsko piękne niebieskie miasto, w którym ten feralny rok przywitałem. Ekstaza arabskich zapachów, kolorów i doznań. Bilans wtop też sobie z nudów robię. Było tego niestety za wiele. Składy podróżne bezsensu dobrane, brak uważności, błędy na życzenie. I „namiętnych melanżów” na końcu świata, szytych według moich potrzeb o jeden za dużo było. Ja już tropem Indiany Jonesa i Tony Halika tylko chcę jeździć… Czy ostanie słowo mam już wypowiedziane? Czy los da mi szansę na rewanż jeszcze kiedyś? A może to pora na mnie by się jednak zwijać? Wszak nikt tego nie wie… Tylko wiocha i głupio tak nagle umrzeć, nic nie pozostawić po sobie innym. Samego siebie do grobu zabrać i co tam potem robić? No i co by ludzie powiedzieli, jak Fejs zareaguje? Już widzę te nagłówki – nie miał czasu być sobą, a na grypę umarł. Siara po całości. Chcę mieć więcej czasu do stracenia. Czekam w bramkach startowych na granicy dziś od rana, aż ktoś mi je wreszcie otworzy. Stoję sam w tej kolejce, pierwszy jestem, który się trafił. Oto jestem! Ja – ten co na błędach się już nauczył, wtop nie powtórzy, paszport grzecznie daję do podstemplowania, o szansę ostatnią proszę…
Zostały mi już tylko wspomnienia z dawnego świata, który dziś nie istnieje. Rozpadł się na kawałki i nie daje poskładać. I mam coś jeszcze… totalny brak pogodzenia się ze stratą tego co było. W gratisie ból, zaskoczenie, lęk przed nieznanym. Wszystko czego nie zamawiałem mi przywieźli na chatę. Goniłem gdzieś na oślep w poszukiwaniu miłości, wojny, pokoju, a teraz jakaś siła powiedziała basta, inaczej z tobą zagram. Nic z tego nie rozumiem… Przecież gdyby dobry Bóg nie chciał, żebym gdzieś leciał chyba nie pozwoliłby mi kupić tych wszystkich biletów…
A może życie to jednak wredna dziwka…? Ile jeszcze razy będę zdradzony o świcie? Ile razy można?
Przedwczoraj też sobie popłakiwałam. Trzeba jakoś zasymilować te wszystkie informacje (bez alko i łez się nie obędzie).
Niestety pomysłu na wyjście z tej doliny u mnie brak 🙁
Ladnie to opisujesz , i posmieje sie i poplacze 🎭