Prześladuje mnie taka idea by od dziś jeść tylko to, co osobiście dałbym radę zabić… Niestety nie wszystko co w niektórych okolicznościach kwalifikuje się do zabicia nadaje się do spożycia. Dla przykładu nie zjem żadnej wariatki, nawet bardzo seksownej.
Jaram się jak diabli, bo dla mnie to fajna idea z tym niezabijaniem cuchnących zwierzaków w celach rytualnego smażenia. Co prawda nie jestem informatykiem, ale ufam w chałupniczą możliwość przeprogramowania sobie systemu operacyjnego, w taki sposób by raz na zawsze mieć zdrowsze życie i lepszy seks. Jakie to szczęście, że człowiek nie został psychopatą, ma ustawione bariery i kiedy patrzy w oczy sympatycznej krowy w towarzystwie latających wkoło muszysk albo czarującej, uświnionej czymś świni wtedy wie, że o zrobieniu z nich sobie kotleta nie ma mowy. Dlatego postanawiam żyć w zgodzie ze sobą i moimi własnymi limitami. Od jakiegoś czasu robię sobie w ten sposób moje prywatne pranie mózgu. Zmierzam przez to w kierunku ostatecznego samooczyszczenia się i nawrócenia na wegetarianizm. A gdy zapragnę pogłębić mój indywidualizm pomyślę o przejściu na weganizm lub coś równie szalonego czym będzie można denerwować kelnerów we wszystkich restauracjach świata i przy okazji imponować znajomym. Myślę, że taka postawa to świadectwo świadomego humanitaryzmu. Co prawda w naszym rodzimym czarnogrodzie dopiero piąte prawo mówi nie zabijaj. Jest ono i tak o oczko wyżej od nie cudzołóż, które nie znalazło się nawet w top pięć zaleceń wykutych nam przez kosmitów i przytachanych do Polski z góry Synaj.
Najbardziej, w moim nowym obłędzie, przekonuje mnie fakt, iż kiedy zajadamy przetwory z tych biednych zwierzątek, jemy w gratisie wszystkie hormony ich emocji śmierci, które zostały wyprodukowane w ostatniej, feralnej dla nich chwili życia. A fuj… A potem sobie myślę, że maksymalnie poza jakimś obrzydliwym robalem mógłbym zabić bez szczególnego poczucia winy może jaką rybę. Ale to już też przy wielkim głodzie. Gurami lub gupik to u mnie maks. Z karpiem miałbym problem, bo bydle jest zazwyczaj duże i ma wielkie, mądre oczy dziwnie wlepione we mnie. Jestem pewien, że tak bez żalu i zobowiązań praktycznie w każdej chwili ze spokojem dam radę uśmiercić jakieś ohydne kurze jajo kupione w biedrze. Tylko wiadomo, bez towarzystwa jego matki. Wszystko co ma wielki dziób i milion piór jest dla mnie raczej trudne to unicestwienia.
Tak sobie rozważam, że z zabijaniem ludzi, ale też reszty natury mam spory problem moralny. Nawet doprowadzony do furii wiem, że bym potem zajebiście tęsknił. Oczywiście nie mówię tu o każdej kobiecie. Nie wszystkie są godne takiego poświecenia dla ludzkości jak ich własna śmierć w moim afekcie. Wyłączam z tej intelektualnej projekcji postrachy mężów – teściowe. Niektóre z nich są fajne. Moja dla przykładu widząc co się święci dawno sama dobrowolnie się z naszej planety spakowała. A szkoda, bo w przeciwieństwie do jej córki akurat nie była jakoś specjalnie wkurwiająca. Powszechnie wiadomo, że dziewczyny upodobniają się do swoich matek, ale to dopiero po latach. Kiedy je spotykasz rzadko masz przebłysk refleksji, żeby zainteresować się jak wygląda Twoja potencjalna teściowa. Mało kto wie, że powinowactwo nie wygasa, czyli często teściową masz dużo bardziej do końca życia niż żonę, a przecież teściowej nic przeważnie nie przysięgasz. Działa to do czasu o ile któreś z Was jak to było w moim nie-związku się wcześniej nie zapakuje samo z siebie w zaświaty. Dziwne to dla mnie jest. W każdym razie, gdyby faceci byli tylko odrobinkę sprytniejsi, byłoby o wiele mniej rozwodów, których główną przyczyną są oczywiście śluby na pałę. Nie wyobrażam sobie dziś jak bez sprawdzenia hologramu Twojej lubej przeniesionej już dziś w czasie o jakieś ćwierć wieku do przodu, w postaci jej chodzącej matrycy matki, można w ogóle popełnić na sobie taką głupotę jak ślub.
To prowadzi mnie do konkluzji, że każda płeć, a najbardziej kobiety mają swoje wady i trochę zalet. Życie bez ślubu też ma swoje wady, szczególnie jeśli chodzi o posiadanie oddzielnej kasy. Jak to powiedział nasz rodak mistrz Joseph Conrad: „Człowiek jest zdumiewający, ale arcydziełem nie jest”. Ze względu na te słowa apeluję z tego miejsca do wszystkich kobiet z wadami, które zdumiewająco i bez żadnej wieści zerwały ze mną kontakt, chwilę po tym jak dałem im na potrzymanie niewspólną, moją kasę. Wiem, że dla Was to było zaledwie na waciki, ale proszę abyście mi ją czym prędzej zwróciły. Nie mieszajmy przyjemności z kasą. U mnie w Wielkopolsce kapucha to bardzo ważny parametr życia i jest ważne, aby rozliczać się ze światem w zaokrągleniu do jednego cencika. Zatem jeśli ta kapucha do mnie nie wróci będę zmuszony uznać, że jest Wam ona zaliczona na poczet tego co razem robiliśmy po alkoholu w hotelowej sypialni. Przez to nie tylko nie będę mógł dłużej się chwalić, że jeszcze nigdy za seks z kobietą nikomu nie płaciłem, ale Wam też nie uda się zmazać faktu, że w życiu nie robiłyście niczego zboczonego tylko dla pieniędzy. Podobno najdroższy seks to seks z własną żoną, a najtańszy z prostytutką. Dlatego ja nie umawiam się na randki ani z żonami, ani z prostytutkami. Wieżę, że udając biedaka raczej nie byłbym w typie tej grupy dziewczyn i nie chciałbym sobie z nimi zbytnio szargać życiorysu. Zdecydowanie wolę jakieś bezwstydne tancerki, których niestety na rynku chwilowo brak. A wracając do kasy uważam, że warto swoje długi spłacać. Blokować mnie w telefonie i na komunikatorach nie trzeba. Jak mi powiecie, że mam się odpierdolić i nasze rozliczenia będą się zgadzać zapewniam, że zachowam twarz i nie będę się stroić w najlepsze fatałaszki jak typowa poznanianka, tylko zwyczajnie zostawię Was samym sobie w spokoju.
Kasa, seks i zdrowe żarcie… to w sumie synonimy „karmy, miłości i apetytu na życie” – a o ile szczerzej brzmi… Może warto doprecyzować życiowe motto?