11 maja 2020

Nachodzi na mnie dziwna tęsknota. Jest zupełnie tak jak to przewidziałem w moich poprzednich wpisach – świat nieuchronnie wraca do swej niewysublimowanej normy. A ja siedzę i już żałuję, że się jeszcze nie zdążyłem przyłączyć do zbiorowej paniki. Problem ze mną jest od lat zawsze ten sam. Zazwyczaj bardzo późno przekonuję się do nowinek w modzie. Jestem raczej stylowym outsiderem i konserwatystą. Dlatego do teraz nawet przez chwilę nie nabrałem ochoty ubrania na siebie maski. Nie miałem na to ani nastroju, ani pasującego do niej stroju, ani maski… Nie kliknął ten styl ze mną w ogóle i jakoś udało mi się prześlizgnąć bez kary za eksponowanie mej atrakcyjnej mordki nieprzykrytej czymś równie żenującym, szpetnym i upokarzającym. Podobnie oprotestowałem i zbojkotowałem „zostań domu” i siedź na dupie. Patrząc na moją naturę nie mogło chyba skończyć się inaczej jak kontestacją i ostentacyjnym chodzeniem po ulicach, po sklepach i po świecie bez jakiegokolwiek gówna na twarzy. Jak zwykle zareagowałem ostrym sprzeciwem na to, że ktoś mi coś każe. A tymczasem obserwuję, jak maski na ulicach znikają. I to jest najsmutniejsze – ledwo wchodzi jakaś moda, już za chwilę ta moda przemija i w jej miejsce pozostaje tylko nostalgia. Dlatego myślę, że zawsze warto poczekać. Zresztą jak widać i tym razem miałem niesłychaną intuicję, że zdecydowałem się by ślepo nie podążać za tłumem. Poza jedną jedyną maską sado-maso kata kupioną w sex-shopie przez Internet, którą postanowiłem używać tylko na specjalne okazje, o ile takie mnie jeszcze kiedyś spotkają, nie posiadam w mojej garderobie nawet jednej na wyjściowe okazje po zakupy. Jedyne co mi teraz pozostaje to już chyba tylko czekanie na retro. Może wtedy ogarnę temat i się przyłącze… Tylko kiedy to będzie?

Wszystko przez to, że nie lubię być zastraszanym. Dziwnie mnie to paraliżuje i obniża morale do jakiegokolwiek działania. Kiedyś gdzieś słyszałem, że gdy jeden człowiek stresuje drugiego, temu pierwszemu może stać się jakaś krzywda. Ja, gdy się denerwuję zaczynam się bardziej pilnować. Unikam tym sposobem widoku wszelkich mundurów i każdego rodzaju pseudo „bohaterów” zwłaszcza tych szczególnie nadgorliwych i niedowartościowanych – z policji i straży miejskiej. Nie podoba mi się, zwłaszcza gdy widzę jak bardzo daleki kuzyn amerykańskiego Wielkiego Brata nadający brednie przez telewizor prosto z zabitego dechami zadupia, czyli z Polski, naśladując nieudolnie pierwowzór, każe mi nosić coś co nie znajduje najmniejszego uzasadnienia w moim kanonie wartości. Co do masek zawsze dopuszczałem ich ewentualne użycie, ale w ramach fetyszu i zabawy. Przykładowo maska BDSM byłaby idealna, gdyby mnie lub mojej ewentualnej partnerce, której nadal z wyboru i niedojrzałości nie posiadam, zachciało się nagle seksu w miejscu publicznym. Wtedy maska mogłaby posłużyć zbudowaniu perwersyjnego ciśnienia oraz ochronieniu naszej tożsamości w lesie lub jakimś zbereźnym zaułku miasta. Jednak zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić jak kulturka towarzystwo, do którego od wieków należę mogłoby w takim odzieniu umieć upodlić się w Biedronce lub wyjść na ulicę w nadziei, że nikt ze znajomych go nie rozpozna. Uważam, że maska jedyne co może to ewentualnie odebrać mi godność, ale na pewno nie uchroni przed tym co nieuchronne. Dziwna sprawa z tymi niedorzecznymi nakazami rządzącego nami plebsu zaczerpniętymi wprost z podręcznika: „Sztuka zastraszania dla opornych”. Niesamowite jest, że kobiety zastraszając mężczyzn używają dokładnie tych samych technik co nasz rząd. Subtelna różnica polega na tym, że częściej niż śmiercią straszą nas mężczyzn brakiem seksu. A może ojcem sukcesu propagandy strachu sfinansowanej przez szalonego Billa jest właśnie kobieta? Na końcu jestem pewien, że pretekst ostatecznego zaszczepienia swym kolejnym bublem całego świata i zarobienia na nim jeszcze więcej kasy niż na nieustannie zawieszającym się Windowsie można było przeprowadzić dużo bardziej finezyjnie i „z głową”. Jakoś głupio wyszło, że jedynymi argumentami na noszenie na twarzy tego badziewia są groźba śmierci lub zamiennie kara pieniężna. U mnie w głowie to raczej nie do przejścia by ulegle umieć się dostosować tylko dlatego, bo komuś się wydaje, że będę się bał jego kary. Trochę to jednak żenada.

Paradoksalnie smutni ludzie w mundurkach rapujący przez głośniki swych niebieskich strzał „zostań w domu” to nie jedyne potencjalne źródło pogróżek pod moim adresem. Może się to wydać nieprawdopodobne, ale zupełnie nie miałem świadomości, że dzięki moim kilku ostatnim dość osobistym i emocjonalnym wpisom nierozważnie i zupełnie przypadkowo naraziłem moją twórczość na poszczucie jej sanepidem, żandarmerią lub diabli wiedzą kim jeszcze. Groźby od niektórych czytelniczek napawają mnie mrożącym krew w żyłach i przeszywającym całe ciało zwątpieniem. Jestem prawie pewien, że w skrajnych przypadkach mogą one prowadzić mą psychikę do poczucia winy i obniżenia poczucia i tak już nadszarpniętej przejściami własnej wartości. Mój dramat tworzenia zostaje w ten sposób zakłócony, a tym samym wolny przepływ moich myśli w mózgu staje się niemożliwy. Jedno jest pewne – niestety nie wszystkim jest na rękę to o czym piszę na moim blogu. To właśnie konkretnie tym czytelniczkom dedykuję inspirację w postaci powrotu do lektury harlequinów. Myślę, że groźby mogą być specyficznym wyrazem czyjejś wewnętrznej bezsilności połączonej z nieumiejętnością radzenia sobie z prywatnymi emocjami. Żeby nie było – nie moimi. Jeśli autentycznością publikowanych przeze mnie myśli którakolwiek kobieta czuje się trochę zgwałcona to chciałbym powiedzieć, że tak jest dobrze. Kobiety zawsze się troszkę gwałci. Trzeba tylko wiedzieć, kiedy można, a kiedy nie można. Blog okazuje się być szczególnie perfidnym i wrednym narzędziem gwałtu dla niektórych z nich. W każdym razie wygląda na to, że działa lepiej niż najlepsze na rynku wibratory do gwałcenia się – nawet takie na prąd. Tym samym protestuję przeciw oskarżeniu mnie o rzekome naruszanie czyichś dóbr osobistych. Myślę, że nikomu jeszcze w życiu za bardzo niczego nie naruszałem. No może poza świętym spokojem, fryzurą oraz makijażem podczas amoku tarmoszenia ciała. Póki co nie mam w planach ani intencjach by coś bardziej komuś naruszać. Pisząc publicznie najbardziej to ja ze wszystkich się tu odkrywam. Inni ludzie stanowią najwyżej beznamiętne tło moich opowieści, a ewentualna zbieżność tego co u mnie wyczytują z ich własną percepcją jest w moim odczuciu dziełem ogromnego przypadku. Niemniej obiecuję bardziej uważać na słowa. Z góry uprzedzam, że jest to nadal blog nad wyraz osobisty, czyli tylko mój własny w stopniu par excellence.

Oczywiście mnie też z czasem się pozmieniało. Kiedyś uzależniałem swoje szczęście od szczęścia kogoś innego. Dziś uzależniam je tylko od siebie, alkoholu i trawy. Szczęście to mój wybór. Kiedyś kierowałem się też przekonaniem, że jak kochać to miliony, a jak kraść to księżniczki. A teraz przyszło mi do głowy, że najgorszą opcją z możliwych jest lokować uczucia w lokatach bankowych, akcjach i ich odpowiednikach w złocie. Jeszcze gorszą sprawą z uwagi na nadmiar kasy jest dostępność do dużego rynku księżniczek. Ich ego połechtane ewentualnym dobrobytem doradza im, żeby dały się pochopnie odbić, podstępnie udając niewinne i niedostępne. Dziś wiem, że jakimś dziwnym trafem wysoką wartość faceta wyrażoną w biletach emitowanych przez Rezerwę Federalną USA księżniczki wyczuwają niemal bezbłędnie. Może i jestem szalony, ale na szczęście z wiekiem zaczynam być też coraz bardziej doświadczony. Lata lecą, a ja coraz rzadziej daję nabierać się na ponętne krągłości prężące się tu i ówdzie idące w parze maślanych z wyrachowania oczu.

Na końcu okazuje się, że kasa i kobiety mają jeden wspólny punkt styczności. Jest nim Bóg. Kobiety wierzą w moc przysięgi składanej przed kimś kto nie istnieje i w to, że nie trzeba będzie się potem starać. Zupełnie podobnie sprawa ma się z koncepcją pieniądza, który, dlatego że również nie istnieje swe raison d’être próbuje przykryć górnolotnym i zaskakującym sloganem: „in God we trust”. W ten sposób Zmyślony żyruje Nieistniejącego. Zaskakująca to symbioza, którą kościoły zwęszyły już kilka tysięcy lat temu i do dziś robią na niej niezły biznes. Podobno to właśnie Bóg robiąc sekcję zwłok ciała Adama dla zabawy wyciągnął z niego żebro i tym sposobem powstał ogromny gadający głośnik, którego nie idzie w żaden sposób wyłączyć – kobieta. Tylko skoro to Bóg stworzył kobietę, to kto stworzył Boga? Obstawiam, iż na samym początku tego łańcuszka musiał występować jakiś szaleniec o temperamencie niewystarczająco dotulonego człowieka, który zapewne miał szczytne intencje by w ten sposób sobie jakoś w czymś pomóc.

Tymczasem wyszło jak zawsze…

4 myśli na temat “11 maja 2020

    1. Albo kobiety były bogami… aż kiedyś coś im się mocno pogorszyło i już nie są…

      1. Nie mogło być inaczej tylko One maja pierwiastek twórczy ogromną moc sprawczą do zmiany … Do pięknej zmiany … Walcząc ociemniale przez wieki gasicie światło przez wąska perspektywę …Nie wszyscy oczywiście nie generalizuje co tu się przydarza … są i tacy piękni mężczyźni, którzy dostrzegają to światło i maja ogromny szacunek do kobiet ich ciał i dusz … przyczyniają się do pięknej przemiany swoich kobiet

        1. Ociemniale walcząc przez wieki gasimy światło przez wąską perspektywę… Rozumiem… A może to po prostu ostry cień mgły… walczymy z ostrym cieniem mgły… Nie zapytam Cię o imię?

Dodaj komentarz