19 marca 2021 plus 8h

Aby z Paryża dostać się na Martynikę potrzeba zwykle 8 godzin. Te 8 godzin zleciało nam nader szybko. Paradoksalnie nie było w tym jakiejkolwiek zasługi ani alkoholu ani bogatej oferty filmowo muzycznej dostępnej na pokładzie samolotu. Z oglądania darmowych filmów skorzystać nie zdążyliśmy. Przysłużyła się temu pewna tajemnicza kobieta, która szczególnie upodobała sobie nasze męskie towarzystwo. Mając świeżo w głowie myśl, ile komplikacji jest w stanie wnieść w życie faceta zaledwie jedna kobieta nawet nie byłem zdolny myśleć co by było, gdyby zamiast jednej nagle pojawiły się dwie. Ta druga pojawiła się w naszych życiach dość szybko. Objawiła nam się niczym zjawa o postaci pięknej acz dojrzałej i demonicznej stewardessy ubranej w seksowny mundurek z logo Air France. 

Czasem mam wrażenie, że są na świecie ludzie, którzy nie lubią uśmiechniętych ludzi. Tak się stało, że stewardessa należała do tych pierwszych, a my do tych drugich. Spirala problemów zaczęła się już przy naszym pierwszym kontakcie. Zły omen pojawił się na twarzy mojego kolegi gdy nie wiedzieć czemu z nosa zsunęła mu się maska. Dostał za to pierwsze, niewinne upomnienie od pani stewardessy. Pół godziny później przyszło kolejne upomnienie o masce. Zbagatelizowaliśmy je całkowicie pijąc w najlepsze wino. W między czasie zdążyliśmy zamówić kolejne buteleczki wina i nasze maski zaczęły nas coraz mniej obchodzić. Rozmawialiśmy, jedliśmy, piliśmy. Kiedy zabrali od nas pozostałości po jedzeniu zostaliśmy w błogim nastroju przy naszych buteleczkach z winem. Ja zapobiegawczo robiłem ruch butelką w kierunku ust, gdy tylko kątem oka widziałem zbliżającą się obsługę samolotu. Mój kolega miał to gdzieś. W ten sposób szybko nabawił się trzeciego ostrzeżenia oraz dodatkowo pogadanki edukacyjnej od miłej pani w bonusie. Dowiedzieliśmy się z niej, że następnym razem uprzejma pani będzie zmuszona poinformować kapitana lotu o zachowaniu naszego kolegi. Wysłuchaliśmy tego pokornie. Pani odeszła, a za chwilę wróciła z nowiutką maseczką w prezencie przy okazji wykładając jeszcze raz od nowa tylko dla przypomnienia tę samą historię problemów. To nic, że była już gruntownie omówiona z nami nie dalej jak dwie minuty temu. Ewidentnie należała do tych sympatycznych ludzi, którzy uwielbiają muchom wyrywać skrzydełka, a w stosunku do osobników jej gatunku kompensują sobie brak skrzydełek do wyrwania pieprzeniem tych samych frazesów. W końcu ludzkość w jakimś celu wynalazła wyrazy bliskoznaczne. Trudno się dziwić, że w tak ciepłej i przychylnej atmosferze nie pozostało nam nic innego jak drzemka by jakoś ten lot z Bożą pomocą móc przeżyć. Jednak nie miało się to odbyć prosto. 

Nie minęło pół godziny, kiedy zaprzyjaźniona już z nami pani przysiadła się koło mnie. Porozumiewawcze spojrzenia i ściszony jej głos wymuszał na mnie niby dyskrecję, niby uwikłanie w jakiś spisek. Już w pierwszej chwili poczułem, że jest jakiś gruby problem. Mój przyjaciel ewidentnie musiał dopuścić się jakiegoś morderstwa. Czekałem już tylko na formułę wynikającą z prawa Mirandy: „Ma pan prawo milczeć… wszystko co pan od teraz powie może zostać wykorzystane przeciwko panu”. Pani nie była sama. Do tego jej głos świadczył o tym, że dzieli się ze mną w zaufaniu czymś niesłychanym i przerażającym jednocześnie. Ukryta prawda o moim przyjacielu miała za chwilę ujrzeć światło dzienne. 

– Czy pan zna dobrze swojego kolegę? – Zaczęła trochę zagadkowo…

– Tak, znamy się trochę. – Odparłem nieśmiało. 

– Czy pana kolega pali papierosy?

– Wydaję mi się, że trochę popala.

– Mam dla pana złe wiadomości. Jestem zmuszona zgłosić kapitanowi samolotu fakt, iż pański kolega pomimo zakazów palił papierosa w samolotowej toalecie. Po wylądowaniu zamierzamy oddać go w ręce miejscowej policji.

Słuchałem tego z niedowierzaniem trącając jednocześnie łokciem przyszłego skazańca, który nieświadomy tego co go niebawem czeka spał sobie akurat w najlepsze. 

– Ale o co chodzi? – przemówił mój kolega wyrwany z letargu. – Ja tu śpię od godziny. Jakie palenie w toalecie?

Na co pani znów swoje… Mówiła i mówiła powtarzając historię znanych już nam na pamięć występków bez maski. Do tego dochodziło przestępstwo papierosowe w wytwornym kiblu o czym ponoć poinformowali ją inni pasażerowie. Swoją drogą gdybym palił w kiblu byłbym pierwszy, który by dla niepoznaki zgłosił załodze problem, że w kiblu coś śmierdzi. Tym sposobem przestępcza kartoteka mojego przyjaciela puchła w zawrotnym tempie. Do końca lotu zostały niecałe trzy godziny. Bałem się myśleć co nas jeszcze może spotkać o ile w śledztwie papierosowym nie nastąpi jakiś przełom. Jeśli żaden prawdziwy sprawca nie zostanie do końca lotu schwytany, to z moim przyjacielem będzie kaplica.

– Paliłeś w kiblu? – zapytałem, kiedy nasza ulubienica odeszła.

– Stary wiesz doskonale, że mnie nawet w tamtym kiblu nie było. Zresztą od godziny nie ruszyłem się z miejsca…

Tym sposobem nasz lot do Fort-de-France nieubłagalnie dobiegał końca. Twarz mojego kolegi do końca lotu pozostawała szczelnie zakryta niebieskim badziewiem. Jak przystało na porządną i smutną epidemię siedzieliśmy w całkowitym bezruchu. Kąciki naszych ust i oczu nie zdradzały nawet cienia uśmiechu. Naszą strategią na przetrwanie był już tylko permanentny smutek. Po co kusić los? 

Opuszczając pokład samolotu mieliśmy w sumie na koncie cztery upomnienia o maskę, pięć rozmówek edukacyjnych oraz zarzut palenia w samolotowym kiblu. Tego ostatniego obsługa pokładowa ku swej rozpaczy nie była w stanie udowodnić nikomu. Kiedy wychodziliśmy nikt nas w samolocie nie żegnał, ani nie żałował. Nowo poznana kompanka lotu gdzieś po angielsku się ulotniła. Zero adieu. Zero merci. Tak najlepsi klienci czasami opuszczają pokład – nikt nie patrzy w ich kierunku zupełnie jakby nigdy nie istnieli. Wyszliśmy więc po cichu i bez rozgłosu – prosto na karaibskie lotnisko. Lokalne ciepło, które buchało na nas mogło się równać jedynie z tym jakie spotykasz po wylądowaniu w Bangkoku. Ale tu było inaczej. Tu była ciągle Francja, prawie Europa, język francuski, roaming europejski, twarze francuskie, chociaż to Ameryka.

A potem już tylko kolejka do pokazania negatywnego testu na covid, dowodu osobistego i pozwolenia na pracę. Niesamowite, że czasem wystarczy 8 godzin by znaleźć się na drugiej półkuli tego naszego śmiesznego świata. Świata, który z naszej nowej perspektywy okazuje się być niemal cały do dyspozycji, pomimo sztucznych zakazów. Wystarczy tylko nie oglądać telewizji. Bo ten dawny świat ciągle istnieje i nadal żyje. Pomimo szalejącej i zabójczej pandemii okazuje się on być w tym wszystkim dodatkowo – jakże kameralnie mały…

…to be continued…

Dodaj komentarz