11 lutego 2019

Kocham finezję Włochów pędzących niemal na oślep na swoich skuterach, a przecież pochodzę z kraju, w którym obserwuję jak dla wielu zaskoczeniem jest zielone światło, kiedy stoją na skrzyżowaniu i trzeba na ich reakcje czekać niemal w nieskończoność. Jestem pewien, że ta nasza krajowa ospałość i ten nasz nijaki temperament to nic innego jak efekt braku słońca. Lato, jesień, gówno. Wiosny od jakiegoś czasu nie ma, a lato jest humorzaste. Obecnie tylko takie są pory roku w Polsce.

Na potrzeby przeprowadzanych ze mną regularnie wywiadów przez bliskie mi osoby próbuję jak tylko mogę przygotować sobie w głowie szczere odpowiedzi na przeróżne egzystencjalne pytania. Robię to poprzez lepsze wniknięcie w głąb mnie samego i próbę zrozumienia siebie. Szczególnie zachodzę w głowę o co mi chodzi z tymi podróżami i czemu mnie tak nosi? Może to jakiś kryzys wszechświatowy wieku średniego lub coś jeszcze gorszego… Niestety odpowiedź na to pytanie przychodzi dopiero w takie dni jak dziś, kiedy wysiadam z samolotu na ojczyźnianym lotnisku i dosłownie urywa mi łeb. Słoneczko, do którego zdążyłem przywyknąć przez ostatnich kilka dni zamienia się na kubeł zimnej wody pomieszanej z breją śniegową wylaną mi prosto w twarz, cztery sekundy po tym jak stewardowi w samolocie powiem na pożegnanie ciao, grazie! Wtedy dopiero zdaję sobie sprawę, że pogoda w Polsce to są jakieś jaja. Tak więc odkąd człowiek wynalazł Ryanaira ratuję się biletami jak tylko mogę. Niestety od wszystkiego można się uzależnić. Nawet od tego! Jak to powiedział Maklakiewicz we „Wniebowziętych”: „Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać”. Jak sobie podsumowuję ostatnie kilka miesięcy, moje życie toczy się podobnie jak to z filmu i liczy się od wylotu do przylotu. Pewnie zawsze to ciekawiej niż życie od weekendu do weekendu, jak ma większości ludzi w pracy.

Nie wiem co nasiliło te moje ucieczki od życia w inną rzeczywistość. Być może ten ubiegłoroczny kryzys z kobietą, a może pogoń za słońcem to coś dużo głębszego u mnie. Jakiś rodzaj kontestacji rzeczywistości, w której przyszło mi funkcjonować, z którą się do końca nie zgadzam i z którą podświadomie walczę używając do tego kart kredytowych i biednych linii lotniczych. Brak zgody na pogodę, zimę, zimowe ciuchy, bunt przeciw smogowej astmie, sprzeciw na kolejne zgubione czapki, nie dla tony Fervexu, wkurzenie na spocenie od pięciu warstw ciuchów, bo nigdy nie wiadomo, ile ich trzeba założyć by było ciepło i smutną szarugę za oknem. W ogóle sprzeciw, że pół roku jakieś takie stracone. Pół roku to pół życia. Czy to normalne, że jest tyle milionów ludzi, którzy dzielą ze mną ten sam klimat klęski żywiołowej? A w sumie to są i tacy, którzy mają jeszcze gorzej, bo siedzą pół roku i nic z tym nie robią. A może to już tak ma być, żeby pół życia do dupy było, a pół w miarę na słoneczku. Może nikt by słoneczka nie doceniał, gdyby nie zima. To trochę identycznie jak w życiu. Nie docenisz dziewczyny, póki Ci nie spierniczy na pół roku, nie docenisz dnia, kiedy nie doświadczysz nocy… Marnujemy nasze życie czekając na lepszą aurę, a kiedy ona się pojawia jest znów tylko tymczasowa… Jestem rozczarowany tym marnotrawstwem czasu. Niestety mam tak, że nie potrafię siedzieć i na coś czekać. Nie umiem czekać na lato. Wolę do lata sobie polecieć i spotkać je wcześniej. Nie umiem czekać na powrót kogoś ważnego. Wolę wyjść mu na przeciw.

Znaczną część życia byłem niezadowolony z faktu, że moja mama nie uciekła w komunie na Zachód by urodzić mnie w Grecji albo we Włoszech. Tylko ten trop jest równie głupi. Przecież miałem już lata okazji by sobie wyemigrować za tym słoneczkiem i sam swoją sytuacją zarządzić zamiast biadolić na patriotyzm matki. Trzymam się tego smutnego kraju jak rzep psiego ogona. A ja tej Polski jakoś nie kocham. Nigdy nie tęsknię, kiedy mnie tu nie ma i długo dochodzę do siebie, kiedy do niej wracam. I jestem pewien, że Polska również mnie nie kocha i za mną nie tęskni. Nie tęsknią za mną dziury w jezdniach, na które klnę, kiedy w zimie się masowo pojawiają, nie tęskni za mną dym prażonych śmieci, smutne miny ludzi, którzy nie chcieliby być smutni i nie tęskni za mną raczej nikt. Idealny przykład oziębłości z nieukrywaną nawet przez chwilę wzajemnością.

Szczęśliwy, że nie zginąłem przejechany przez armię skuterów, siedziałem wczoraj w boskiej restauracji w Neapolu o wdzięcznej nazwie Donna Margherita i zastanawiałem się za co kocham Italię. Delektowałem się przepyszną pizzą z owocami morza, czerwonym winem i pomyślałem, że to może być wspaniałe miejsce do życia. Pożywka dla zmysłów i podniebienia. Takie otwarte i na relaks, i na przygodę. W dzieciństwie marzyłem o życiu zbliżonym do tego jakie miała Sophia Loren i podobne jej gwiazdy celując w głowie w styl życia na Riwierze Włoskiej lub w San Remo. Chyba też kocham Włochy za to, że kiedy znajdziesz tam dobrą restaurację nigdy nie jest ona tylko dobra, bo w ciągu paru chwil staje się dla Ciebie wybitna i trudno się od niej odczepić. Wtedy łapiesz się na tym, że chcesz tam ciągle wracać, żeby popróbować wszystkiego. I tak spędziłem w tej jednej trzy wieczory z rzędu zajadając się rajskim jedzonkiem. Więc tak, kocham Italię za tą łatwość i pierdołowatość życia bez pośpiechu, za spokój, za styl, za słońce, za otwartość, za przepiękny język, za urodziwość i miejsc i stylizację ludzi, za włoski temperament na każdym kroku. I jakoś nigdzie nie smakuje Aperol Spritz tak jak we Włoszech. A w samej Europie mało jest miejsc bardziej klimatycznych niż te we Włoszech i Hiszpanii…

Tylko co z tym się robi? Czy bunt się leczy, czy aby dać mu większy wyraz kupuje jeszcze więcej biletów lotniczych? A może jest tak, że gdy każdy alternatywny wydatek przeliczasz już tylko na ilość lotów i nocy w fajnych miejscach jakie mógłbyś zamiast tego mieć to latanie nie jest już w Twojej głowie kategorią hobby, ale przechodzi w uzależnienie i wymaga interwencji specjalistów? Z pomocą przychodzi mi cytat z tego samego filmu: „Panie Struś, nie wiem jak on, ale ja to wszystko przefruwam, co do grosza”. I wtedy łudzę się, że może jednak nie jestem pierwszym wariatem z tym lataniem…

Czy brakuje mi szczęścia czy słońca? A może jednego i drugiego… chciałbym się kiedyś dowiedzieć jak przeżyć życie nie zważając na pogodę za oknem. Tak zwyczajnie jak człowiek poszukać inspiracji na wieczór w telewizorze, albo wśród ludzi, którzy na co dzień po ryju dostają śnieżnym tajfunem, a dla nich to niczym splunąć zerowy problem i nie w głowie im myśli by gdziekolwiek przez to odfrunąć. I nie liczy się czy z góry zaświeci im cokolwiek, bo wiadomo, że poza możliwą inspiracją ze mnie na spierniczenie, zerowy mają wpływ na pogodę na świecie. Poważnie jestem ciekaw jak to zrobić by tak akceptować bezkrytycznie rzeczywistość i cieszyć się życiem jakiekolwiek by ono nie było.

Ładowałem moją baterię dobre 3 dni i już teraz wpadam w panikę, bo jest jeszcze jakieś 80%. Dziś jest dopiero poniedziałek… do czwartku będzie pewnie z 10%… norma? Dla mnie to niestety skandal pierwsza klasa, że nie ma jak się tu podładować. Chyba znów trzeba poszukać biletów. I aby do lata…

11 myśli na temat “11 lutego 2019

  1. Czy trzeba się tłumaczyć z radości z podróżowania? Nie sądzę…Czy Tony Halik, Martyna Wojciechowska, Robert Makłowicz, Arkady Fiedler to ludzie z których nie powinno brać się przykładu?Czy mają lub mieli wyrzuty sumienia z tego powodu, że są ciekawi świata i ciągnie ich w wiele miejsc…Pewnie czasem napotykali się z niezrozumieniem, ale czy to powód aby zmieniać siebie i rezygnować z tego co lubimy? Niech każdy żyje tak jak chce i nie narzuca innym własnych wyobrażeń o szczęściu:) My z mężem też ostatnio zostaliśmy „ocenieni” przez rodzinę i znajomych. Dzieci wysłaliśmy na zimowe obozowisko, a sami we dwoje uciekliśmy do słońca:)Te pytania: jak to nie spędzacie ferii z dziećmi i spojrzenia, jakbyśmy zostawili je głodne, bez bucików i ubranka na mrozie;) I wiesz co mamy to w głębokim poważaniu i w wakacje zrobimy dokładnie to samo:) Pewnie teraz to jest dla Ciebie ucieczka, zajęcie czasu, w domu z samym sobą i myślami pewnie byś zwariował. W nowym miejscu łatwiej nabrać dystansu:)

  2. Masz trudny okres po prostu i pewnie ciężko z tobą wytrzymać;) (żarcik) A może jednak w tej szarej Polsce parę osób tęskni za Tobą i nie chodzi o Twoje podróże, tylko o czas dla kogoś bliskiego, może niektórzy się martwią o Ciebie… Z tego co piszesz ciągle latasz sam, może warto ruszyć z kimś z kim można pogadać:)

      1. O tym, co autor ma w głowie, gdy widzi różne rzeczy, niekoniecznie w obcym kraju. Po wycieczce do parku też miałby wiele do opowiedzenia. To wielki walor osobowościowy widzieć, odczuwać i umieć przekazać to światu. Z moich doświadczeń nauczycielskich:
        Kiedyś, w klasie której byłem wychowawcą poprosiłem dziewczynę, która jako jedyna była na wakacjach na Korsyce o opowiedzenie kolegom co widziała, co przeżyła, jakie ciekawe rzeczy widziała…
        Dziewczyna była zdziwiona pytaniem. Nie wiedziała o co mi chodzi, bo cóż miałaby opowiadać. Po drodze jakieś lasy, pola, góry, a na miejscu? Normalnie. Ludzie jakoś żyją, gdzieś mieszkają… Co tu opowiadać

        1. W punkt obserwacja… tylko czasem to przekleństwo. Widzę coś i mam 10 zakładek w przeglądarce głowy otwartych. Może czasem lepsza wersja „co tu opowiadać”… 😉

  3. Kiedyś pewna mądra osoba powiedziała mi, że pogoda to stan umysłu. I żebym się tą pogodą więcej nie tłumaczyła tylko się częściej uśmiechała 😉. Ja Ci zazdroszczę tych podróży, mi podróżowanie kojarzy się z wolnością. To jak w miłości dopóki nie potrzebujemy drugiej osoby a mimo to ją kochamy to jest w porządku, gorzej jak czujesz wewnętrzny przymus żeby podróżować.. Wtedy chyba przestało by mi to sprawiać frajdę. W każdym razie dopóki masz z podróżowania radochę to niczym sie nie przejmuj.

Dodaj komentarz