4 września 2021

„Śniadanie z Misiem jesz, obiadu nie czekaj” – zwykł powtarzać o mnie Przyjaciel. Całkiem niedawno, znów przypadkowo usłyszałem to zdanie z jego ust. Jest szokująco bliskie prawdy o mnie. Potrafię przesycać się kontaktem szybko i równie szybko potrzebować go kończyć lub coś w nim zmieniać. Chyba wszystko przez to, że kobiety, które napotykam na mojej drodze są tak nietypowo pociągająco. Pewnie w mojej chorej głowie czyni je to z automatu wyjątkowymi. Wszystko wskazuje na to, że na mnie ich unikalność w taki właśnie sposób działa. Intryguje mnie ponadto, że w towarzystwie większości z nich nie czuję się do końca bezpiecznie. Rzadko można przewidzieć co takiej nietuzinkowej dziewczynie za chwile strzeli do głowy. Plusem jest, że zadając się z nimi mogę się wiele dowiedzieć o sobie. Minusem, że ich odwieczne mechanizmy chęci naprawy tego co w ich mniemaniu facet ma w sobie zjebane zieją atmosferą jesieni średniowiecza, a to może być doświadczenie, przeciętnie mi do czegokolwiek potrzebne. Istnym fenomenem jest za to obserwacja, że z ich perspektywy te spokojne erupcje potoków lawy niezadowolenia względem niedorobionego przez naturę samca, świadczą w ich mniemaniu o ich kobiecej delikatności i słodkopierdzącym seksapilu. 

Jestem weteranem manipulacji typu „ja żadnego faceta nie chcę zmieniać, ale…”. W moich archiwach na strychu przechowuję pokaźną kolekcję przeróżnych podstępnych zachowań. Trzymam ją tam na wszelki wypadek, ku swojej przestrodze. Może kiedyś się na któreś z nich dam namówić. Wtedy zmienię się dla jakiejś nowo poznanej księżniczki w żabcię, jej kundelka lub królewicza z bajki – wedle jej życzenia. Przykładowo jakiś czas temu dowiedziałem się, że mam niesamowicie krzywe zęby i powinienem coś z nimi wreszcie zrobić. Nie słyszałem negatywnej opinii o moich zębach od czasów podstawówki. W dzieciństwie regularnie jeździłem z mamą do ortodonty do Warszawy. Całe lata nosiłem w buzi druciany aparat. Były to czasy gdy miałem u mojego rodzonego ojca ksywę „krzywyząbek”. Lubił ją co i rusz powtarzać w moim towarzystwie by mi dopierdolić i mieć się z kogo pośmiać. Zdaje mi się, że mój ojciec to chyba od początku mnie specjalnie nie lubił. Cóż, czasem poczucie humoru w domach rodzinnych nie należy do wysublimowanych, a jego prymitywne okrucieństwo jest widoczne jak na dłoni dopiero po latach. Dziś, gdy uważam, że moje zęby zostały już dawno wyprostowane i są fajn na glanc, nagle pada propozycja nie do odrzucenia od kobiety by coś z nimi robić. To ja mam przez co najmniej rok nosić w buzi znów jakieś gówno tylko dlatego, że ktoś znów nie akceptuje mnie takiego jakim jestem? Co będzie jeśli się zgodzę, a między nami nic nie wyjdzie? Zostanę z tym aparatem, jak ten frajer. Koszmar… To ja podziękuję.

Mężczyźni… Któż za nami nadąży… Jesteśmy słabi, mamy sporo wad, problemów, rozterek, dokonujemy tragicznych dla nas wyborów partnerek, starzejemy się u ich boku lub bez nich i umieramy, tak samo jak one. Przy tym szczęśliwi bywamy tak samo krótko jak one, bo przecież „w życiu piękne są tylko chwile”. Onegdaj przeczytałem gdzieś, że po latach badań wybitni naukowcy doszli do wniosku, że mężczyznę i kobietę odróżnia od siebie głównie posiadanie penisa i piersi. Wysoko opłacani debile odkryli, że niezależnie od płci wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, w dodatku takimi samymi ludźmi. Obalili oni tym samym mit poprzednich wybitnych naukowców o tym, że istnieje płeć mózgu i występują różnice w konstrukcji tego organu u kobiety i u mężczyzny. Myślę, że to fantastyczna i bardzo ożywcza dla nas wszystkich wiadomość. 

Jednak ja mam inne obserwacje na temat targanych nami różnic. Patrzę na nas facetów i zastanawiam się jak to możliwe, że my panowie w przeważającej większości daliśmy się tak rozegrać i zdominować kobietom. W którym miejscu naszego rozwoju z łowców mamutów, wojowników, panów, władców, ruchaczy i napierdalaczy pozwoliliśmy się jako płeć wykastrować? I to wykastrować dobrowolnie ulegając wdziękom i manipulacjom stosowanym przez jakże piękne i „niewinne” istotki.

Kiedy podziwiam nowożytne związki odkrywam ze zdumieniem, że taki związek w dzisiejszych czasach często skupia się na pilnowaniu siebie i sprawdzaniu swojej wspólnej obecności w domu. Każdy porządny partner swojej nienagannej partnerki powinien w określonych godzinach odbić swoją kartę na domowym zakładzie niczym robol w fabryce azbestu. Ład tej domowej fabryki organizowany jest i ustanawiany przez kobietę. Są małżeństwa u których nie wiedzieć czemu priorytetem jest aby fizycznie być w domu o określonej godzinie. Ogromne zdziwienie wywołują u mnie obserwacje systemów domowych funkcjonujących w moim męskim otoczeniu, stworzonych wkoło idei fizycznej bytności samca na chacie. Uświadamiają mi one fakt, że w niektórych relacjach można się spóźnić na posiedzenie sobie z żonką w domku, tylko po to by sobie posiedzieć z żonką w domku, w dodatku nie mając z nią absolutnie żadnych planów na popołudnie. Nawet nie wspomnę o posiadaniu z nią jakichkolwiek wspólnych tematów do rozmowy. Zadziwiające, że praktycznie każdy w małżeństwie ma tak, że musi w domu po prostu być. Gdy go tam zabraknie zaczynają się telefony, kontrole, pytania, SMSy, szpiegostwo, poniżanie, terror i upadek cywilizacji białego człowieka. A może związek to szczególny rodzaj wspólnoty? – wspólnego ujebywania się we wpatrzeniu w siebie na domowym kwadracie?

Nie nażresz się na zapas, kobiety nie przekochasz, roboty nie przerobisz, to i w domu na zapas nie przesiedzisz, byś mógł dłużej poza domem sobie pobyć. Stajemy się w naszych relacjach sfrustrowanymi niewolnikami obyczaju siedzenia razem na kupie i patrzenia na siebie bez celu. Liczba sztuk na bazie musi się przecież babie zgadzać. Chyba tylko kobiety tak mają. Gdy kobiety wchodzą w energię męską, wtedy w domu panuje ład, porządek i przytłaczająca nuda. To one rozdają karty i to one wtedy rządzą, a w praktyce nami dominują. Skutek jest taki, że ich chłopy stają się cipami, a dziewczyny tych cip coraz to większymi dla swych chłopów chujami. Tylko kto jest winny tej sytuacji? Pan, Pani? Społeczeństwo proszę Pana…! My faceci proszę Państwa!

Bo jest nam obojętne, bo jest wszystko jedno, bo nam się nie chce, bo jesteśmy zmęczeni, bo ona ogarnie lepiej i za nas i za siebie. Tylko my mężczyźni, my słaba płeć nie wychodzimy z tych sytuacji olania wszystkiego po całości w robótkach domowych i w relacji bez szwanku. Nawet gdy fizycznie przy babie tkwimy, bo tak wypada i tak jest wygodniej by oddać jej lejce do działania, to nasz dokonany wtedy wybór „braku wolności” we własnym domu kompensujemy sobie używkami. Rozbudowujemy nasz wewnętrzny świat wprowadzając do niego różne trucizny, mikstury i elementy magiczne – odczuwane i znane tylko nam samym. I jedyne co robimy to uzależniamy się od naszych zaczarowanych doznań w bardziej lub mniej ogarniętym domku. Siedzimy na smutnej chacie razem-ale-oddzielnie tylko po to, że przecież tak tkwić trzeba. W konsekwencji wpadamy w tym bezpiecznym miejscu w spiralę opłakanych uzależnień. I nie mówię tu tylko o najprostszym z nich – alkoholu. Przecież my samce nie mamy problemu z alkoholem. My dzięki wam kobietom mamy problem jak go nie ma. Poza tym z facetami jest tak, że lubimy robić wszystko dokładnie. Tak samo jak jeden moich ulubieńców – Ozzy Osbourne. Kiedyś powiedział o alkoholu, że jak się w coś angażuje to na całość. To samo tyczy się nie tylko przyjemności ale również naszych przeważnie mało udanych związków – idziemy w nie na całość.

Niestety mało kto wie, że to czy będziesz na kwadracie o którejś godzinie, nie ma w oczach kobiety ostatecznie żadnego znaczenia. To tylko przykrywka na chujozum relacyjne i na przemoc zapodaną nam po to, by nami facetami zarządzać i mieć nas w garści. Nic nas nie uratuje i nie wyciągnie ze spirali głupoty i absurdu związkowych niewidzialnych zasad na które się zgadzamy, jeśli sami się z nich nie będziemy chcieli uratować i od nich wyzwolić. Nikt nie poda nam pomocnej dłoni, bo bielmo na naszych oczach przysłania nam obraz całej sytuacji, a my tej sytuacji ewidentnie do końca nie ogarniamy. Kto nie wyskoczy z tego gówna sam, ten się sam nigdy nie opamięta. Lecz czy istnieje w tym dla nas facetów jakikolwiek ratunek? Czy prawie każdy związek musi być obarczony lękiem choćby o konsekwencje dłuższego pozostania sobie poza domem, z kolegami?

Prawda jest okrutna. Nie ma żadnego znaczenia jak się będziemy zachowywać w relacji z kobietą. Parafrazując słowa klasyka: czy napijesz się, czy naćpasz, awantura z nią i tak się zdarzy. Zastanawiające jak niewiele mamy opcji gdy nadciąga u niej wybuch. Z doświadczenia wiem, że kiedy u kobiety rozkręca się wieczorna jazda, to raczej jest już za późno na wyprowadzenie jej z tego stanu. Wtedy nie ma już zbyt wielu opcji dla nas. Albo kupujesz sobie Aviomarin i wsiadasz z nią do kolejki górskiej, albo spierdalasz… Nie wiem jak wy Panowie ale ja w takich sytuacjach profilaktycznie będę jednak spierdalać…

Dodaj komentarz