Uwielbiam dzikie przygody. Dlatego w nadziei na ich przeżycie tak często uczestniczę w różnych rejsach. Na morzach i oceanach przygodny seks, brawurowa jazda samochodem Cinquecento, tańce ludowe po pijaku, oporny anal lub gwałty zbiorowe na kapitanie to atrakcje, które trafiają się nawet zwykłym śmiertelnikom za całkiem rozsądne pieniądze. Do tego często odbywają się biesiadnie i w oryginalnym towarzystwie. Bezeceństwa są na porządku dziennym i w zasadzie nikogo specjalnie ani nie peszą, ani nie dziwią. Pewnie dlatego tak bardzo nie mogłem uwierzyć, że nasze dotychczasowe dni żeglugi nie wyróżniały się zupełnie niczym szczególnym. Poza patroszeniem mrożonych mątw, przewlekłym kacem oraz jednym ciągle żywym koczkodanem który był już na pokładzie, kiedy go spotkałem, nie przytrafiło nam się w zasadzie nic ekscytującego.
Gdy się przebudziłem było widno. Panowało zamieszanie i jakaś nerwowa mobilizacja do opuszczenia statku. Takie pobudzenie potrafi być zaskakujące – zwłaszcza bez szota kawy i buteleczki brovarixa na rozruch. Emocje były jak na grzybach. Podejrzanie śniadanie już też było gotowe. Ewidentnie wszyscy chcieli odwalić swoje obowiązki i znaleźć się czym prędzej na lądzie. Kapitan rozwoził pontonem załogę po kolei. Mecenasi i Makłowicze pierwsi zmyli się z pokładu. Makłowiczowa zdążyła mi jeszcze na odchodne wspomnieć, że zniszczyłem alkoholem jej męża ubiegłej nocy i on już zdecydował, że nie będzie więcej ze mną pić. Przez chwilę rozkminiałem czy sam Makłowicz na to wpadł i czy jego nagły radykalizm to była jakaś praca w parach ale się szybko poddałem. Przecież sam tego z siebie nie wykrzesał. Jeszcze wczoraj nie wiedział nawet kto był w mafii. Nie ma to jak dobry darmowy rzecznik prasowy. Ten sam rzecznik mnie również radził abym zrobił sobie może przerwę od bezmyślnego picia z Makłowiczem. Rada na szczęście była darmowa i niezobowiązująca.
Kiedy wszyscy zniknęli, ja z przyjacielem robiliśmy to co zazwyczaj – zmywaliśmy naczynia. Bardziej ja zmywałem, a on akurat mył pokład. Byliśmy tanią siłą roboczą na tym rejsie. Wrócił Kapitan i się zaczęła pogadanka.
– Czy ty kurwa nie umiesz mniej mówić? Idealnie co drugie zdanie jak byś mówił.
– A co ja powiedziałem?
– Doskonale wiesz co powiedziałeś. Nie wszyscy rozumieją twój styl i twoje poczucie humoru. Ty sobie popierdolisz żarciki i jest śmiesznie ale trafisz na ludzi, którzy nie są wyluzowani i mamy problem.
– Rozumiem… mam się nie odzywać, a jakiś debil ma prawo się tak zachowywać jak wczoraj.
– To jest debil, ale wystarczy gdybyś mówił co drugie zdanie. Tu nie poszło o mątwy. Gadałeś z jego kobietą, a staruch nie czuje się w tym układzie pewnie i jest zazdrosny. Nie miał jak się przypierdolić to przyjebał się o mątwy.
– A co ja mam z tym wspólnego? Mam w dupie jego laskę.
– I ja to wiem i ty to wiesz ale ten kolo tego nie wie. Zresztą nieważne. Więcej patafian ze mną nigdzie nie płynie. Od początku był dziwny…
– Jebać biedę…
– No… jebać biedę tylko my tu jeszcze parę dni mamy wspólnie żeglowania w takiej atmosferze…
– Kapitanie… my to ogarniemy, my nie damy rady? – Zabrał głos mój przyjaciel.
– Ja wiem. W chuj ogarniacie.
– I tak lubisz z nami żeglować.
– Przywykłem już do was.
Przyroda była rzeczywiście powalająca. Miejsce też absolutnie niezwykłe. Czułem się tu trochę jak w ZOO. Nigdzie nie było żadnego ogrodzenia ani kasy z biletami, jakaś nowa nieznana mi technologia ogarniania zwierzaków, żeby nie pouciekały. Jedno z najbardziej zjawiskowych produkcji przybyszów z kosmosu jakie mi dotąd dane było oglądać na tej planecie. Grafika, którą podziwiałem była płynna, każdy nawet mały szczegół odwzorowany był doskonale, postacie i ich animacje nie do odróżnienia od kina 3D, a rendering efektów specjalnych o niebo lepszy niż ten z Lucasfilm Ltd. za który płacimy w kinach. Jeszcze niedawno byłem pewien, że surowej, kilkukilometrowej drogi do Petry śladami Indiana Jones’a nie będzie łatwo czemukolwiek przebić, a tu ciach – taka niespodzianka na zupełnym zadupiu. Îles de la Petite-Terre – wyspy małej Ziemi jordańską Petrę zmiotły. Było w tej ich nazwie sporo prawdy. Dziewiczy ląd zamieszkały był na pierwszy rzut oka przez urokliwe i bardzo kolorowe pustelniki – różowe kraby dźwigające na swym grzbiecie porzucone przez inne stworzenia muszle. Te poczciwe kraby były niemal wszędzie. Trzeba było tylko się lekko rozejrzeć. Małe, bardzo małe i duże. Niezwykle sympatyczne stworzenia. Kiedy znudziła mi się złośliwa zabawa w moje podnoszenie ich muszli i w ich chowanego postanowiłem poszwendać się trochę po tej małej Ziemi. Makłowicze snurkowali w najlepsze, a Mecenasi schodzili mi z drogi włócząc się gdzieś w niedalekiej odległości po plaży.
– Hej koniecznie idź tamtą ścieżką. Jest tam sympatyczna traska do zrobienia. Robisz takie kółko wokół wyspy. – Zachwalał mijany przeze mnie Kapitan.
Faktycznie – wystarczyło wejść w głąb pobliskich zarośli zaledwie dziesięć metrów od plaży by napotkać jeszcze inną nieziemską rzeczywistość kreowaną przez poukrywane gdzieś potężne mega komputery od efektów specjalnych. Półmetrowe zielone iguany akurat chciały ze sobą pobyć w bliskości i to ja byłem intruzem stojąc nielegalnie na ich terenie. Przejście dalej wzdłuż ścieżki było na chwilę zablokowane. Te wielkie jaszczury wyglądały niczym miniaturowe dinozaury stroszące swe kolce na grzbietach. Dynamika ich ruchów była dla mnie nie do przewidzenia. Jakaś sztuczna inteligencja dawała radę nimi całkiem fajnie sterować. Nastrajały się przez chwilę napinając grzbiety, tak by za chwilę zrobić gwałtowny skok na siebie. Po takim skoku dziwnie zastygały na jakieś dwadzieścia sekund wlepiając w siebie swoje gadzie oczy. Chwilę potem robiły kolejny skok na siebie i tak od nowa. Nie wiem czy to były gody czy zabawa. Z mojej perspektywy raczej gody bo ja w godach robię podobnie kiedy łapię oddech przed kolejnym skokiem. Póki nie były zainteresowane zabawą ani godami ze mną byłem bezpieczny. Mnie zależało tylko na tym by nie być przez nie pogonionym i bym mógł sobie spokojnie przejść i podziwiać ten ich świat gdzieś dalej.
Gorący piasek parzył. Oprócz nas na wyspie było prawie pusto. Zwariowana kąpiel w morzu do utraty sił. W tej wodzie spotkałem jeszcze wielkiego żółwia, który płynął spokojnie pół metra pode mną. Nie zamieniłbym tych paru chwil za żaden skarb, za nic… Tak… To były najpiękniejsze chwile. Nie zapomnę ich, nigdy.