The Rolling Stones w jednej z piosenek śpiewają: „Nie pytaj, po co jej tyle wolności; ona powie ci, że to jedyny możliwy sposób by być; ona po prostu nie umie się zmienić do życia, w którym nic się nie wygrywa; i nic się nie traci, przy takich kosztach”. Bo ja też moją wolność kocham i ją rozumiem, bo ja mojej wolności oddać łatwo nie umiem. Nie potrafię…
Kiedy mogę cieszyć się życiem tak jak lubię, jeść i pić tam gdzie chcę i tyle ile chcę i z kim tylko mam ochotę, a kiedy się przewrócę to za swoje, i gdy dostanę po gębie to po mojej własnej, i kiedy mogę chodzić do łóżka z kim chcę, spać tam gdzie lubię, nie muszę mieć hasła w telefonie, bo nikt nie zada mi pytania kto to jest ten lub ta, co do mnie pisze, nie muszę blokować ani połączeń, ani kontaktów na Facebooku, nie muszę liczyć ani czasu, ani raportować nikomu ilości wypitego alkoholu, kiedy mogę latać dokąd mnie wyobraźnia poniesie, szlajać się po miastach świata z kim tylko się da, czytać i oglądać to na co mam ochotę, załapywać się na życie, kupować sobie co tylko pragnę i kiedy nikt z bliskich ani dalekich nie przekaże mi w związku z tym żadnej emocji będącej nutą oczekiwań lub dźwiękiem poczucia winy, kiedy nie muszę się z niczego tłumaczyć, a najmniej z tego, że dobrze się akurat bawię, to wtedy myślę, że jestem wolny. I jeśli macie tak samo to też jesteście wolni!
Jak to powiedział Ralph Waldo Emerson: „O tym kim jesteś przesądza to o czym przez cały dzień myślisz”. A ja właśnie myślę o tym czy w sytuacji, kiedy dwoje ludzi się rozstało i było im z tym po czasie ostatecznie dobrze, to czy warto do siebie wracać, żeby zatęsknić za tym jak było im wtedy bez siebie. Szczególnie, kiedy faktycznie mieli już tak, że trochę pogodzili się ze stratą siebie i osiągnęli wewnętrzny spokój, w którym umieli funkcjonować osobno realizując swoje zachcianki.
Dlatego dziś wierzę, że kiedy po ciężkim rozstaniu jest szansa na powrót do siebie najpierw należy sobie dać albo czas, lub alternatywnie święty spokój. Ja od paru dni myślę o tym czy takie wracanie do siebie po Armagedonie ma jakikolwiek sens i co z tego wynika dla naszej psychiki. Niestety wtedy zawsze myśli zaprząta mi święty spokój. Myślę, że wewnętrzny spokój to taki stan, kiedy świadomie robię w życiu wszystko na co tylko mam ochotę, a do tego nie ma przed kim się z tego tłumaczyć, ani przed kim mieć jakiegokolwiek poczucia winy, że się choćby pomyślało by zrobić coś co nie spodoba się partnerowi. To chyba jakiś stan fajnie poluzowanych pośladków, bo te wszystkie starania by w związku było fajnie nie mają z luzem bardzo wiele wspólnego.
Dlatego mam przeświadczenie jak dużym ryzykiem obarczony jest powrót po rozstaniu i zdaję sobie sprawę z jak wielką ilością konsekwencji tej decyzji przyjdzie się każdemu zmierzyć. Jestem pewien, że największym problemem są rodzące się w głowie oczekiwania każdej ze stron. Najgorsze co może się wydarzyć to stan, kiedy te oczekiwania przejmują kontrolę nad odbudowywaną relacją. Osobiście nie uważam, że powroty są niemożliwe. Jestem jednak dziś prawie pewien, że jest to transakcja bardzo wysokiego ryzyka. To ryzyko i wyzwanie tak wielkie, że raczej nie podjąłby się ubezpieczać jego sukcesu nawet dawny Commercial Union, którego na dno nie dała rady pociągnąć kupa stalowego złomu o nazwie Titanic.
Myślę, że wszystko zależy od dojrzałości partnerów i tego w jaki sposób chcą i potrafią funkcjonować razem oraz tego na ile potrafią odpuścić sobie sferę swojej własnej wolności i niezależności. Ja sam mam z tym niemały problem. Największy kłopot wynika z tego, iż nie będąc w związku przez pół roku zrozumiałem jak bardzo lubię być sam ze sobą. Zrozumiałem, ile energii daje mi nietracenie jej na udowadnianie czyja jest racja i która wizja świata jest tą, która powinna przejąć porządek dnia. Dochodzę przez to sam do bardzo zaskakujących wniosków. Pomimo tego, że kiedy byłem w pojedynkę dążyłem z całych sił by odbudować dawną relację, dziś w momencie, gdy ta relacja jest praktycznie na wyciągnięcie ręki, zaczyna mnie męczyć jakiekolwiek zagrożenie wpływające na moją wywalczoną wolność. Mam wrażenie, że mój obecny stan to coś pomiędzy bardzo mi zależy, a zależy mi – tylko nie wiem co to oznacza z perspektywy analizy konsekwencji utraty moich nowych granic działania w pojedynkę. Na końcu wierzę, że odpowiedź, ile mi zależy zdaje się wynikać z tego jak wiele z tej wolności przyjdzie mi dla kogoś stracić.
Tylko do czego właściwie jest mi potrzebna ta wolność? Długo myślałem co to jest i czy to coś jest lepsze niż bliskość i fajność z kimś fajnym? Wymyśliłem, że dla mnie to unikalny stan, kiedy, gdy klikam kupując kolejne bilety lotnicze, nie zastanawiam się czy trzeba uwzględnić dodatkowo siedemnaście warunków na które nie mam wpływu, a które w ramach empatii w dobrym tonie jest uzależnić od kogoś innego. Dla mnie to też radość działania niezależna od tego co ktoś na ten temat będzie myślał. Wolność to brak pośpiechu, bo nie muszę się spieszyć do nikogo. To stan umysłu, kiedy wiem, że to, że mam chęć się z kimkolwiek spotkać nie wpłynie negatywnie na mój stan emocjonalny. Wolność to wewnętrzny spokój. To sytuacja, w której nikt nie przekazuje mi żadnej negatywnej energii wynikającej z oczekiwań w stosunku do mnie. To całkowita wolność od tych oczekiwań i wolność od czyichś w stosunku do mnie zamiarów. Więc wolność to głównie zwycięstwo nad poczuciem winy za niespełnienie cudzych względem mnie oczekiwań. A to zwycięstwo to nic innego jak doskonały jak dla mnie stan umysłu. To miejsce, w głowie w którym panuje porządek i jest on uniezależniony od tego jak wielki bałagan panuje w głowie kogokolwiek innego.
Wolność to też stan bez przymusu kompromisów. Nie tylko nie mam wtedy z kim ich osiągać. To sytuacja, kiedy nie muszę nikogo oszukiwać, bo przecież siebie nie oszukam. I nie chodzi o zdradzanie czy kłamanie. Nie oszukam, że coś co mi pasuje co mi nie pasuje, bo muszę kogoś okłamywać, gdy wiem jak bardzo zależy tej drugiej osobie na tym by mi pasowało to samo co jej. To też stan, kiedy cieszę się moimi wyborami tak zwyczajnie sam dla siebie.
Związek to chyba jakaś cała masa oczekiwań służących najbardziej temu by drugiej osobie najpierw zrobić przyjemność, a następnie zatruć w odwecie sobą życie zaraz po tym jak usłyszysz, że masz coś dla niej zrobić. Kiedy o tym myślę jest tyle rozczarowań i warunków, że bycie z kimś w związku traci pomału dla mnie wielką atrakcyjność.
Znajdujecie porządne argumenty na tak lub nie? Jakie są Wasze doświadczenia? Ja pomału zaczynam być totalnie zgubiony…
Sama jestem jak dziki kot. Uwielbiam chadzać własnymi ścieżkami. Nie cierpię gdy ktoś chcę mnie ograniczać, wywierać na mnie presję. W miłości też najlepiej się czuję gdy jestem z kimś choć tak naprawdę tej osoby nie potrzebuję. I tego samego wymagam od partnera. Kiedy zauważam, że ta osoba się ode mnie uzależnia, zaczynam się dusić i uciekam.. Gdy byłam nastolatką to uważałam, że największą oznaką miłości jest danie komuś wolności. W mojej ulubionej ksiazce jest taki cytat „Jesli coś kochasz puść to wolno. Jeżeli do Ciebie wróci, jest twoje. Jeżeli nie wróci, nigdy twoim nie było”. Życie mnie nauczyło, że związki to kompromisy.. A jaki związek bys z nią stworzyl, nie wiem bo jej nie znam. Może jest podobna do Ciebie i też ceni sobie wolnosc. A może całkiem inna i byś się przy niej zaczął dusic.. Plusy i minusy powinienes sam wyłuskać. Każdy związek jest inny.Na pewno plusem każdego związku jest fakt, że mozna się do kogos przytulić 😉. Chociaż z drugiej strony nawet bez zwiazku można isc z kimś do łóżka. Właśnie na tym wg. mnie polega miłość, ze chcesz z kimś przebywać bo chcesz i . Milosc jest nielogiczna😂, teraz do tego doszlam 😎
Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było.
Antoine de Saint-Exupéry (z książki Mały Książę)
Dokładnie o ten cytat mi chodziło 🙂
Może warto zastanowić się, jaką przyszłość widzi się w związku, który chce się reanimować. Domyślam się, że pierwszej młodości już nie jesteście, i jezeli zbliza sie czas na powazniejsze decyzje takie jak wspólne założenie rodziny, to niestety… sporo swojej wolności osobistej trzeba będzie dodać. Jeżeli ona tego chce, a Ty nie, albo na odwrót, to lepiej sobie odpuścić. Jezeli oboje o tym myślicie, to dobrze byłoby jednak zmienić swój sposób postrzegania świata i swojej wolności.
Jeśli w ogóle nie jest to w sferze waszych zainteresowań zarówno teraz jak i w przyszłości, to można się dogadać, pozostając całkiem wolnym;)
Myślę, że powinieneś poczytać komentarze pod twoimi wpisami, tak od początku. Zaczynasz odkrywać Amerykę;)
Tak bardziej poważnie, czy warto się na „stare” lata szarpać?
Wolność i związek absolutnie się nie wykluczają. Trzeba tylko związać się z osobą, która ma podobne do naszych granice niezależności i wolności. Miłość to, jak napisałeś kiedyś, fajność bycia z kimś, z własnej woli:) Zarzekanie się, że nigdy więcej z nikim…jest bez sensu hehe Już nie tacy twardziele i twardzielki polegli;) Masz chyba dobry okres dla siebie do autoanalizy, korzystaj z tego:)Jeśli będziesz wiedział czego chcesz, będziesz wiedział jakiego związku chcesz i czego oczekujesz od partnerki…Są związki oparte na wolności, popatrz na autorkę piosenki;) Nie sądzę, że z Panem Kamilem przeglądali swoje telefony i się inwigilowali;) Piszesz o tym co powinieneś zmienić w sobie, na jakie kompromisy musisz iść. Jeszcze nie wróciliście do siebie, a już jest lista żądań…Czy Twoja wybranka też jest gotowa na zmiany w sobie i kompromisy? Może warto odwrócić Twoje pytanie: ile jej zależy zdaje się wynikać z tego jak wiele wolności ci ofiaruje….
Uważam że w naszych głowach takie niespełnione szanse zawsze urastają do SUPER SZANS. Niespełniona relacja wydaje się być idealną. A czy tak jest?
Jesteś sam i co z tego. Coraz mniej rozumiem czemu wszyscy życzą mi udanego związku a nie chcą zrozumieć że ja chcę być szczęśliwie samotna. Dlaczego by nie? Nikt nie stoi nade mną bo już drugiego dnia choroby choruje za długo i mogłabym coś zrobić (ale nie, ja muszę ciągle chrować) i wogóle nikt nie mówi mi co powinnam była zrobić inaczej lub co robię źle bo coś tam… I nikt się nie przyczepi jak chodzę ubrana po domu a gdybym postanowiła wstać w środku nocy coś zjeść to mogę to zrobić bez słuchania kazań. Więc dlaczego zaczynam widzieć u ludzi tendencję do swatania mnie ??..Kiedy ja wcale nie chcę.. Chcę być szczęśliwa sama, bez związku i oczekiwań ani moich, ani kogoś wzgledem mnie.
Więc moim zdanie Nie warto. Chyba że znajdziesz kogoś kto w każdym twoim „szaleństwie” postanowi ci towarzyszyć lub chociaż życzy dobrej zabawy 😉 tylko patrząc z boku widzę że mało takich osób a ludzie po prostu boją się być sami, choć to wcale nie jest równoznaczne z samotnością.
Nie każdy musi być z kimś. Celem naszego istnienia nie jest dobieranie się w pary.
Tylko czasem trudno poradzic sobie z samotnoscia kiedy nie masz komu opowiedziec co sie dzisiaj wydarzylo i jaki fajny film ostatnio obejrzalam
Dokładnie nie jest celem. Bycie w zwiazku powinno byc skutekiem ubocznym miłości. Otoczenie Cię swata bo chcę żebyś się zakochała.. Jednak jeżeli Ty nie chcesz to powinni uszanowac Twoje zdanie. Jest taka fajna książka(trylogia) gdzie autorka piszę o miłości jak o chorobie „Delirium” Lauren Oliver. Związek nie musi byc katorgą, gdy ludzie się kochają i wzajemnie szanują to jest przygodą.
Jeśli autorka pisze o miłości jak o chorobie to ma trochę racji..
Dziwnym trafem zauważam nadużywanie czyjejś miłości, a nawet tak zwanego dobrego serca. Czasami trzeba powalczyć o samego siebie i od tego zacznijmy. Całą resztą nie należy się za bardzo przejmować, bo w ogromnej mierze nie zależy od nas.
Mr of America a czym dla Ciebie jest miłość? I po co miałbyś się z kimś wiązać? To się czuje albo nie.. Na poziomie rozumu czy kalkulacji nie znajdziesz odpowiedzi. Co Cię blokuje i skąd to się bierze? Masa ludzi jest w związkach ii masa jest singlami. Tak zwyczajnie, po prostu.. Nie wszyscy tyle czasu i energii poświęcają na analizowanie, kalkulowanie..
Miłość to dla mnie bardzo pogłębiona odwrotność złości względem kogoś.
To jeśli wiesz, czego chcesz, to nad czym się tak właściwie zastanawiasz…?