Jest taki stary dowcip – samolot zbliża się do Tajlandii i podchodzi do lądowania. Z głośników słychać głos stewardesy:
– Ostrzegamy państwa, że połowa ludności Tajlandii ma HIV, a druga połowa gruźlicę.
– Co ona powiedziała? – pyta się wnuczka przygłuchawy dziadek.
– Żeby posuwać tylko te, które kaszlą…
Paradoks sytuacji polega na tym, że obecnie nie bardzo wiadomo kogo posuwać.
Żeby żyć trzeba przeżyć. Tylko jak to zrobić? Podczas gdy u króla Tajlandii i niektórych wybrańców najlepsze imprezy odbywają się w najlepsze, reszta świata pogrąża się w pogrzebowym smutku… Jak to mówią w sercu trzeba mieć dobro, a w głowie trochę dzikiego porno. Szkoda, że goście od newsów nie kierują się tą szlachetną zasadą. Akurat idealnie oddaje ona całokształt mojego fizycznego i metafizycznego jestestwa. O bardzo wielu rzeczach myślę w tym czasie zadumy, który spadł nam wszystkim jak „z nieba” prosto z Chin. Myślę o przeszłości, z której nie zawsze jestem dumny, o mojej mamie, o moich nieudanych związkach, o mojej rodzinie ze zdjęć, o mnie, i tym kim dziś jestem, oraz nie wiedzieć czemu i po co, o tym kim czasem chciałbym być.
Spece od buddyzmu mawiają, że jeżeli spotykasz kogoś, na kogo widok serce bije Ci jak szalone, trzęsą Ci się ręce, uginają kolana to nie jest to ta właściwa osoba, którą miałeś docelowo spotkać. Według nich tylko przy bratniej duszy możesz czuć się całkowicie spokojny, nie odczuwać ani strachu, ani podniecenia.
Z uwagi na brak ewentualnego podniecenia już teraz wiem, że ewidentnie nigdzie nie szukam bratniej duszy. Lubię, kiedy serducho kołacze mi jak opętane, ręce mi się trzęsą, gdy nerwowo szamoczę się z zapięciem od stanika i uginają się pode mną nogi, kiedy dziewczyna siedzi mi okrakiem na kolanach i jest gotowa do oglądania mojego Netflixa… Lubię i przymykam oko nawet wtedy, gdy okazuje się, że waży ciut więcej niż deklarowała przed tym jak się poznaliśmy. Wtedy, w takich właśnie chwilach potrafię dostrzec, że żyję naprawdę. I ja taką relację naprawdę chcę wybierać. Nie jest winą psa, że ma potrzeby w stosunku do suczki nawet gdy laska myśli, że jej facet jest pipką. Nie jest winą człowieka, że wpada jak w masło tam, gdzie przy kimś zaciesza. A wszędzie tam, gdzie w ciemnej dolinie smucić mu się przychodzi, zasłuchanym w historiach snutych przez ukochaną być musi, o tym co nowego spierdolił, wszędzie tam go nie ma.
Z tym odczuwanym strachem wobec kobiety wiele rzeczy jest u mnie przedziwnych. Przyznaję, że praktycznie od zawsze obawiam się kobiet z którymi łączy mnie jakakolwiek zażyła więź towarzysko-erotyczna. Gdzieś w głowie odpalają mi one wszystkie matkę z dzieciństwa i jej niestabilne zachowania. Taką naraz tulącą, dumną i chwalącą, a za chwilę srogą i karcącą za coś, za cokolwiek przeważnie. Boję się więc tych kobiecych emocji i tego jak prosto mogą one sprowadzić mnie do absolutnego parteru psychicznego, a przy tym istotnie wpłynąć na moje podniecenie na ich widok. Potęguje mój strach sama myśl o ich humorach, fochach i „nastrojach”. Kończę na strachach wyimaginowanych – przed brakiem miłości i akceptacji, przed nimi samymi w ich własnych osobach. Szczególnie szantaże seksem jeśli gwarancji na orgazm nie udzielę wyjątkowo źle wpływają nie tylko na mój wewnętrzny spokój, ale też na bezusterkową pracę niektórych moich instalacji. Błędne koło niepokoju z kobiety przekazane za bezcen mężczyźnie to swoisty koszmar i matnia przed którą nie każdy potrafi się obronić. Ja nie potrafię wcale.
W ten oto właśnie sposób ciągnę za sobą prywatny bagaż skrajnie negatywnych doświadczeń. Nie potrafię na nich budować ubogacających związków ani jak wszyscy wyciągnąć tony dobrych wniosków na przyszłość. Identycznie nie potrafię się nimi cieszyć, bajki szyć o tym jakie to upadki pożyteczne niby były, potrzebne mi do czegoś, praktyczne takie one i wspaniałe, że ktoś mnie zdradził, potraktował jak gówno, że upragnioną i darmową lekcją od życia niczym anioł z niebios mi się w życiu objawił.
Maksymalna blaza z tych doświadczeń mi wychodzi. Podobnie jak z tej epidemii… Jedyne czego mnie nauczyła to chyba tyle, że nie trzeba dobrze się bawić, żeby pić alkohol. Czasem dla równowagi jeszcze o sukcesach znajomych w gazetkach sobie czytam. Dla zaczytanych w cudzych sodówkach specjalne wydawnictwa mi na skrzynkę przychodzą. Zawsze ego lepsze niż nekrologi. Lecz jakoś nie wiem jak się w to wkręcić i onanizować przy tym. Zazdrościć chwały też nie umiem wcale. Potem zastanawiam się czy ja też sukces swój kiedyś osiągnę, taki by gdzieś go opisać, wywiadu z nim sobie lub komuś udzielić. I czy aby sukces jest mi w ogóle do czegoś potrzebny? Przekarmiony mam mózg korpo mądrościami niemal życie całe. Tajemne białe kruki materiałów ze szkoleń dla liderów wyniesione. Wskazówki od przemądrych pańci w PowerPoincie na amen w mój łeb są wtopione. Od tych najmądrzejszych z mądrych i zawsze oświeconych, bo są po przejściach w korpo szalonych za biurkiem – tam gdzieś ich tyłki fest wytrenowane. Przez pomyłkę chyba natchnione, wiarą w siebie umocnione, takie ładnie zrobione w garsoneczkach te panie. Takie od których siłą Amwaya z porannej kawki bez laktozy zawsze słonkiem dziwnym do teraz po oczach mi wali. Te typy lubię najbardziej… dzielne, z cycem do przodu, dumne, pewne siebie lwice nieposkromione.
Szukam teraz siebie w tym świecie napuszonym. Chcę być jak ten świat szkolących mnie mądry – na równi. Tylko z trudem siebie znajduję w nim w ogóle. Bo ja bym chciał się mimo wszystko nie przewracać nigdy, by ktoś mnie potem nie zbierał i mi nie pokazywał co zjebałem. Nie potrzebuję by mi ktoś bardzo przemądry drogi upadku mej własnej i „oczywistej” rysował i fizyki poślizgu na skórce od banana jak dziecku tłumaczył. Nie pomogą szczere chęci, z gówna bata nie ukręci… U mnie to nie działa. Umiem odróżnić to co lubię od tego czego nie lubię, dobro od zła, fajność od marazmu, ciepło od wyrachowanego przytulenia nastawionego na sekretny cel jakiś. Zawsze to umiałem odróżnić. Jestem emocjonalnym wrakiem od tych „cennych” doświadczeń, których nie zamawiałem – tyle mi one tylko dały. I nic dobrego to było. Relaksacyjne odrętwienie po ich przejściu zyskałem. Leczenie paliatywne od kołczów i oświeconych potem przeszedłem, zastępów guru przez fejsa do ludu swe wypociny odkrywcze nadających. Nadal słucham ich z nadzieją coraz mniejszą, że w tej beznadziei coś ożywczego od nich usłyszę. Bo niby co to za lekcje miały być od tego życia. Że linijką przez łeb raz po raz abym bym wiedział jak boli? Moja prawda jest zupełnie inna. Nigdy do niczego nie potrzebowałem negatywnych doświadczeń by mój rozwój życiowy na nich móc potem osadzić. Nigdy nie potrzebowałem się przewrócić by wiedzieć, że lubię chodzić, złamać ręki by docenić że podetrzeć się nią mogę, na laptopie popisać lub zagrać w tenisa. Na co być przewróconym, kiedy wiesz co w pionie robić i jak życie prowadzić na poziomie? Ideały ma się w genach, a nie z gówna wygrzebane. Nic co pływa w energii kupy dobrej energii nie daje, nie taką co bym nosić chciał na sobie i ludziom w łańcuszku szczęścia przekazywać ode mnie fałszywym dalej. Wolę sobie zapachem Yves Saint Laurent i Channel z rana pojechać, ponętną szyją kobiety sztachnąć się najlepiej, nie syfem jakimś zacieszać bo i w Paryżu nie zrobią z gówna ryżu.
U mnie z negatywu pozytyw jak nic nie wychodzi. Otchłań pesymizmu mnie czeka najwyżej. Takie lekcje, że spieprzam od nich jak najdalej. Więc wybieram być uczniem do dupy już na amen. Wnioski zbyt mądre, zbyt do przewidzenia dla mnie, zbyt bolesne i płytkie wszystkie są zarazem. Nic nie poradzę, że chcę się cieszyć życiem bez wtop z których musze się potem leczyć, spowiadać i tłumaczyć… Tak oto znów się w nurt pseudo psychologii żaden dzielnie nie wpisałem…
Vive la révolution!
Vive la vérité!
Ok, ale wszystkie te źle doświadczenia skądś się przecież wzięły. Nie spadły na Ciebie z nienacka, nie zaczaiły się za rogiem, nie napadły na Ciebie wieczorem w parku. Sam to sobie zrobiłeś- nie tylko Ty zresztą strzelasz sobie regularnie w kolano. I jedyna sensowna nauka jaka z tego płynie, to nie ta żeby się tym umarwiac i szukać w tym sensu, tylko żeby do tego więcej nie doprowadzić. Żeby kolejny raz nie spieprzyć czegoś w ten sam sposób, co ostatnio. Żeby wyjść ze schematu. Dzięki, że mi to uświadomiłeś 😊
Tak niewiele żądam
Tak niewiele pragnę
Tak niewiele widziałem
Tak niewiele zobaczę
Tak niewiele myślę
Tak niewiele znaczę
Tak niewiele słyszałem
Tak niewiele potrafię
Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę stracić wszystko
Mogę zostać sam
Przepraszam za literówki , nie zauważyłam ich. Mój telefon czasem robi po swojemu😂