11 lutego 2020

Halny sprawia, że staję się rozkojarzony. Być może to przez ten zły wiatr kilka moich ostatnich dni to pasmo jakichś zupełnie nieprawdopodobnych zdarzeń, niestety autentycznych. Opowiem Wam jedynie o kilku.

Wracałem dziś z Islandii samolotem, który wystartował do Warszawy po ‪2:00‬ w nocy. Jestem jak zwykle przepity, niewyspany i zwyczajowo poturbowany wewnętrznie. Podobno zło nigdy nie śpi, a ja w pozycji siedzącej spałem może ze trzy godziny. Pomimo fizycznego zmęczenia i bycia jednocześnie „potworem” moja ciągła zdolność do snu wprowadza mnie w lepszy nastrój na własny temat. Z perspektywy coraz większej chęci bycia dobrym człowiekiem daje mi to nadzieję, że nie wszystko u mnie stracone jak to niektóre kobiety zacięcie i z satysfakcją twierdzą.

Cytując lowelasów z górnej półki takich jak Charles Bukowski powtarzam sobie ostatnio do znudzenia, niczym jakąś bardzo ważną dla mnie mantrę następującą sentencję: „znajdź to co kochasz i daj się temu zabić”. Niestety chyba popełniam zbyt wiele błędów taktycznych. Pozwalam się zabijać duperelom, których wcale nie kocham: alkohol, kobiety, autorski tryb życia, podróże, słowem cały mój sposób funkcjonowania na maksymalnych obrotach bez odpuszczania, ale żeby nie było – kupiony za swoje. Kolejność moich nałogów jest absolutnie przypadkowa, bo wszystkie występują u mnie równolegle.

Wracając z krainy lodu miałem dziś czas tylko dla siebie i mnóstwo nowych przemyśleń o beznadziejnych, acz analogicznie czerstwych sytuacjach z udziałem zaprzyjaźnionych ze mną kobiet. Z ciekawostek – tak mniej więcej od paru dni jest mi udowodnione przez jedną z nich, że jednak jestem psychopatą. Niby epokowe odkrycie jak dla mnie, a jakoś mało się tym razem zdziwiłem. Inna sprawa, że w sumie mało co mnie obecnie zaskakuje.

Kiedy słyszysz po raz kolejny wiadomości o tym jaki jesteś zjebany wraz z milionem dowodów na ich poparcie, chyba jedyne co Ci pozostaje zrobić to się urżnąć w trupa, strzelić sobie w łeb lub resztkami sił poszukać jakiejś pomocy. Ja wybrałem dla siebie to ostanie i poszedłem kilka dni temu do nowego psychologa zasięgnąć drugiej opinii. Pani mnie zmierzyła wzrokiem, bardzo długo słuchała z czym przychodzę, a potem odmówiła terapii ze mną. Wniosek jej był tylko taki, że nie jestem ani psychopatą, ani narcyzem, ani egoistą, ani Piotrusiem Panem. Jestem za to stuprocentowym sobą, który robi tak jak mu się podoba i w pełni siebie lubi za bycie takim jakim jest, bo nikogo w życiu nie gra. Dowiedziałem się też, że nie potrzebuję wkoło siebie ludzi, którzy będą chcieli mnie zmieniać, tak długo jak ja sam wewnętrznie z jakichś powodów nie poczuję chęci jakichkolwiek w sobie zmian. Czyż nie fajnie jest być sobą?

Przykładów na ciągły brak akceptacji mojej skromnej szczerości i otwartości, nazywanych przez niektórych brakiem dyplomacji oraz nieakceptacji tego, że nie jestem tak samo zajebisty jak kobiety z którymi się zadaję przybywa co chwila. Wczorajszy dzień również zaczął się dla mnie niewinnie. Leżałem sobie i pisałem przypadkowo z pewną dziewczyną z Polski, która chwaliła mi się podniecona jak to w samolocie z Italii poznała jakiegoś gościa i spotkała ją w związku z tym jakaś niesamowita przygoda. Chcąc podtrzymać rozmowę zażartowałem niewinnie z udawanym zaciekawieniem czy mogę zgadywać, że były „lodziki i te sprawy?”. I bach… jestem zablokowany na jej fejsie, a na ekranie mojego smartfonu co i rusz pojawiają się nowe inwektywy na mój temat z wplecioną adnotacją, że mnie kasuje ze swojego życia. Nie rozumiejąc absolutnie o co chodzi i zupełnie nie wiedząc, że się znalazłem w jej życiu myślę sobie po cichu: „chyba nie znasz się na żartach bejbi”. A z drugiej strony ona pisze ze mną w tym jej z-życia-mnie-skasowaniu tak jakby nic się nie stało. W ten oto właśnie sposób większość kobiet realizuje sobie potrzeby bycia damą w mojej obecności. Kasują mnie bo boli ich mój żarcik tak jakby chciały wierzyć, że ja żadnej damy na golasa albo w trakcie lodzików robienia nigdy jeszcze nie widziałem i ona będzie tą pierwszą. Kiedyś pewnie dostałbym za taki tekst od damy z liścia. Wtedy bym mógł się na damę prowokującą mnie w ten sposób rzucić no i wiecie…, a dziś pozostaję z kwitkiem, czyli bez jej fejsa. Co za niesamowite czasy. Gdzie te prawdziwe wyzwolone kobiety? O tempora, o mores!

Podobny mam przykład z drugiej części tego samego dnia. Mało wiesz o mistykach, dopóki jakiegoś nie spotkasz na swojej drodze. No i ja właśnie jednego spotkałem w postaci zupełnie niepozornej kobiety, którą zabrałem całkiem przypadkowo na tą samą zimną wyprawę, którą to do teraz sobie w samotności właśnie kontempluję. Ów kobieta jest jak twierdzi z zawodu i umiłowania bio-szamanem lub kimś takim ekologicznie nawiedzonym. Ale nie jest to najważniejsze w tej historii. Bardziej interesujące jest to, co mi na mój temat powiedziała. Dowiedziałem się od niej, że jestem zarządzany przez Lucyfera, który z braku ciekawszych zajęć i obiektów pożądania dziwnym trafem przypiął się właśnie do mnie. Wiadomo, że taki gość jak Lucyfer lubi bawić się takimi pionkami jak ja. Ponoć tacy jak ja w gratisie fascynują się jego tanimi sztuczkami, które dzięki jego sile możemy przeprowadzać na bogu ducha winnych kobietach. Wtedy w naszych małych mózgach pionków zaspokajamy perwersyjną potrzebę by kobietami manipulować, uwodzić je i krzywdzić. Potem każdy ma z tego jakąś uciechę: one, Lucyfer i ja tworzymy zgrany zespół do spraw realizacji uciech. Podobno to wypisz wymaluj moje postępowanie. I byłoby wszystko ok, gdyby to całe gadanie nie uwłaczało gdzieś mojej inteligencji. Wybaczcie, ale stwierdzenie, że nie manipulowałbym tymi wszystkim kobietami równie skutecznie jak to całe życie niby robię, gdyby nie jakaś tam zła siła, która mnie wspiera i robi sobie ubaw moim kosztem jest najwyższej rangi oszczerstwem pod moim adresem. To zwykłe świństwo, chamstwo i buractwo. To znaczy, że co ja jestem? To ja sam nie potrafię zmanipulować, wykorzystać i porzucić kobiety tylko jakiś gejowaty Lucyfer mi jest niezbędny by mi w tym pomagać? No ja Was proszę kobiety… odrobina zaufania do mnie!

Tak mnie to dziwnie wyprowadziło z dobrego nastroju, że chcąc zmienić temat na bardziej empatyczny zapytałem ową kobietę maga, dlaczego od trzech dni nic nie je…? Nie wspominając nawet o alkoholu, którego w sumie dzięki temu, że nic nie pije jest więcej dla mnie i mojego islandzkiego kompana, świadka moich i Lucyfera bezeceństw z kobietami. Padła wtedy odpowiedź, której się mało spodziewałem: „mistycy jedzą raz dziennie.” Ufff pomyślałem… będzie więcej dla nas…

Tak długo jak „nie mamy połączenia z ziemią” (a to akurat tekst podsłyszany od wrednej stewardesy do biednego pana, który chciał kupić alkohol w samolocie, ale nie działał mu terminal), zdobędę się na jeszcze jedną myśl, która przyszła mi do głowy od tak i być może dotyczy kogoś tam… Otóż niektórzy się czasem „szmacą” w łóżku z kimś i maja od tego przynajmniej czasem orgazm. Orgazmy jak dla mnie są bardzo ważne, zwłaszcza wtedy, gdy ich nie ma zbyt często gdzie indziej, czyli tam, gdzie oryginalnie powinny być. I jest z nimi dokładnie tak jak z alkoholem. Da się bez nich żyć… tylko po co? Obok tych „szmacących się” ludzi żyje gatunek innych ludzi, którzy uważają się za lepszych, świętych i z papieru wyciętych. Ten gatunek nie pozwala sobie na to by mieć dla tych pierwszych jakąkolwiek tolerancję w ich jakże nieludzkich potrzebach. Zaskakujące, że wybierając pogardę nad tolerancją, gdy wejdziesz w szczegóły życia tych świętych jedyne czego się uczysz to zaledwie to, jak „szmacą” się profesjonaliści. Czy legalnie to jest bez świadków, którzy jeśli nic nie widzą to nikomu wtedy nie donoszą? Facet pewnie nigdy nie zrozumie logiki kobiety. Na końcu jeszcze jednej koleżanki na moim fejsie jest od tego mniej… Czuję, że kiedyś w ten sposób zostanę sam jak palec. Ale spokojnie… Mr of America to udźwignie.

„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy” … jak to śpiewał inny klasyk… Jeszcze myślę, że nie wszystko stracone, tylko oczy zamykają mi się dziś już same. Jednak muszę wytrzymać, bo przecież zło nigdy nie śpi…

3 myśli na temat “11 lutego 2020

Dodaj komentarz