
Mądrość ludowa głosi, że jeśli masz żonę to dziś jest poniedziałek, a jeśli masz dziewczynę to dziś są Walentynki. Oto mamy święto zakochanych. Niepostrzeżenie nadszedł ten skrajnie ogłupiający dla wielu ludzi dzień. Święto planetarnego infantylizmu wyrażonego w przymusowych życzeniach, daninach z martwych kwiatków, kilogramach czekoladek i tonach serduszek. Dzień, w którym wypada kogoś mieć u swego boku, by móc się z tym kimś pokazać i koniecznie wrzucić z tego relację na Fejsa lub na Insta. Robisz to ku oczywistej zazdrości tych, którzy tego kogoś jeszcze nie upolowali. Dlatego wypada być tego dnia zakochanym lub przynajmniej dobrze udawać, że się jest. Najważniejsze by nie spierdolić sobie w social mediach swojego szczęśliwego wizerunku dla świata. Walentynki to dzień, w którym ostatecznie każdy ma nadzieję trochę popić, popalić, poruchać i dobrej muzyki posłuchać. Dzień jak w klasycznej bajce z happy-endem lub dla innych – jak w bajce o Ani – ani nie masz z kim ani gdzie.
Ja też poszukuję swojej niszy w tym miłosnym biznesie. Najbardziej poszukuję odpowiedniej dla siebie formuły – konsensusu bezgranicznej miłości z wiecznym szczęściem. Co do kobiet sprawa z miłością jest bardzo prosta. Gdy kobieta chudnie, to jest zakochana. Gdy tyje, to jest szczęśliwa, a gdy włącza wycieraczki, to będzie skręcać w prawo. Mężczyźni mają inaczej. My jesteśmy o wiele bardziej skomplikowani, popieprzeni i nieodgadnieni. Zazwyczaj też takimi zostajemy do grobowej deski i działa to u nas zupełnie niezależnie od przebytych lat terapii, cystern pochłoniętego alkoholu na otarcie łez lub ilości traumatyzujących nas co i rusz partnerek.
Ocalała z Holocaustu Roma Ligocka pisała w swojej książce „Wolna miłość”: „Najtrudniejsze, choć i najpiękniejsze w miłości jest współistnienie z wolnością. Dać komuś miłość – wszystko jedno: partnerowi, dziecku czy przyjaciołom – nie odbierając mu jednocześnie jego powietrza, jego obszaru wolności. Niczego nie narzucać, nawet siebie samego, to najtrudniejsze zadanie i – przyznajmy – rzadko się to udaje. Dlatego czasem wolałam nie kochać nikogo, aby nie zniewalać, nie tłamsić i samej siebie w tym nie pogubić.”
Każdy chciałby się na tej planecie zakochać i być szczęśliwy. Tylko skąd dziś czerpać eliksir miłości w świecie z tak ogromnym miłości deficytem. Apatia, rozczarowanie, zrezygnowanie, głęboki zawód, dziura w sercu po eks, złość, smutek, zawiedzenie – to tylko niektóre wybrane emocje, które produkuje moja dusza na samą myśl o powtórnym zakochaniu się. Może miłość nie jest już dla mnie. Może w poszukiwaniach drugiej wymarzonej połówki czas najwyższy się wycofać? Wycofanie się z obrzydzeniem to nie to samo co apatia… Istnieją dwa rodzaje bólu. Taki który nas wzmacnia i ból bezużyteczny, które oznacza tylko cierpienie. Nie lubię tego co bezużyteczne. Dziś stwierdzam, że pewien rodzaj miłości mierzy się w latach. Nie lubię tych bezużytecznych inwestycji w relację, nienawidzę cierpienia, które miłość na końcu ze sobą niesie, tego które miłość u mnie wywołuje, gdy mnie zostawia samego.
Nie umiem też w te wszystkie randki nowoczesne. Kiedyś próbowałem przez chwilę tej popularnej żenady…
Powiedziała: – Jeśli nikogo nie kochasz to najpiękniejsze przed tobą – jej słowa szybko wtopiły się w moje myśli…
– Czy ja naprawdę nikogo nie kocham? Chyba wolałbym Cię poznać na rowerze niż na Tinderze – napisałem z poziomu szczerości.
– Przecież wiesz, że na siłę się nie zakochasz… – ciągnęła temat.
– I na siłę się nie odkocham – odparłem i usunąłem parę…
W Walentynki z pomocą przychodzi zawsze Facebook. Przeczytałem właśnie kolejne interesujące zdanie, dobre praktycznie na każdą okazję: „Ludzie, którzy w logiczny sposób analizują swoje relacje, nie potrafią ich utrzymać. Dwa ciała, dwa umysły, dwie emocje nigdy nie pasują idealnie. Magii bycia razem, nigdy nie da się zawrzeć w logice”. Dlatego w poszukiwaniu magii tak bardzo staram się ograniczać kontakt z praktyczną stroną życia. Dostrzegam u siebie obsesje na punkcie magii. Pewnie dlatego nie zadowala mnie już zupełnie posiadanie z kimś na spółę własnego ani M3 ani 3K – kino, kolacja, kopulacja. Mnie dziś potrzeba czegoś znacznie więcej. Potrzebuję dziś kogoś, by móc razem budować z nim szczęście – jedyną rzecz we wszechświecie, która się mnoży, jeśli się ją z kimś dzieli.
Jak to powiedziała Diane Ackerman: „Nie chcę pod koniec życia stwierdzić, że przeżyłam tylko jego długość. Chcę przeżyć też pełną jego szerokość”. Coś w tym jest. Sam balansuję z tymi dwoma strategiami życia – korzystania z życia na szerokość i na długość. Pech chce, że jedyne co z tego mam to jedno wielkie życiowe zawieszenie. Nieodkryty potencjał czegoś, czego odkryć nie potrafię własnymi siłami. Nicość w nieskończoności straconych prób. Czy to tak ma na pewno być? Czy o to właśnie chodzi w tym świecie pełnym budujących zwrotów akcji i niezwykłych niespodzianek prowadzących nas wszystkich nieuchronnie do czarnej dziury w ziemi? Może tu jednak na końcu chodzi tylko o te dzieci – o te poczęte w walentynkowych zabawach i w miłosnych uniesieniach? Może te serduszka to mega ściema naszego nieomylnego Matrixa? Serduszka, które większość ludzi dziś łyka jak głodna ryba są tylko po to, by móc zachłystywać się czymś, co nie istnieje i niechcący przekazać swoje życie dalej. Może ma to nas właśnie prowadzić do rozmnażania, umierania i niczego więcej poza auto-przemijaniem. Emocje, namiętność, cierpienie, „miłość” – to może tylko efekty uboczne czegoś potężnego, co tym wszystkim z góry włada. Nasze porażki postrzegamy jako niesprawiedliwe błędy wielkiego systemu życia, niewytłumaczalne decyzje starca o ksywce Bóg, systemu, którego działanie samo w sobie, dla nas ludzi, jest bardzo trudne do odkrycia. Niemożliwy wręcz do rozgryzienia system magicznych połączeń między ludźmi – oraz my w tym – naiwni. Chcemy nazywać to miłością i szczęściem bo tak jest łatwiej rozumieć co niezrozumiałe…
Ja chcę być od teraz jeszcze bardziej naiwny, jeszcze bardziej zakochany i niewyobrażalnie szczęśliwy… Nieśmiało snuję się ulicami mego smętnego miasta pogrążonego w energii przymusu tandetnej komercji. Jedyne co w nim dostrzegam, na niemal każdym kroku, to jakieś plastikowe serduszka, świecące zza szyb wypełnionych po brzegi restauracji. Tych symboli super relacji, plastikowych jak te serduszka, jest ci u nas w mieście dostatek… W tym wyjątkowym dniu mam wrażenie, że jest ich więcej niż śmieci dookoła. I tak sobie myślę: Chrzanić dorosłość! Też pobawię się w ten infantylizm z kimś „cudownym”. Zobaczę czy mnie tam nie brakuje u boku tego kogoś „bez wad”. Może mi się to nawet spodoba i będziemy do końca życia razem „tacy szczęśliwi”? W końcu życie daje ci tyle, ile masz odwagę sobie sam wziąć. Nieprawdaż?
Wolność, kocham i rozumiem.
[…] oddać nie umiem…