8 lipca 2020

Niesamowite są dzisiejsze lotniska, szczególnie jedno w Warszawie. Wiedzieliście, że na Okęciu nie przepuszczą Was do działu odlotów, jeśli chcecie dostać się tam ze strefy przylotów? Niby logiczne, a jednak dziwne mając w pamięci to, ile razy się w ten sposób na odloty przez przyloty przedzierałem. Całe lotnisko dziś straszy pustkami – zupełnie jakby przeszedł przez nie pułk morderczych zombie i ktoś świeżo po nich posprzątał, a teraz ten ktoś nikogo tam nie wpuszcza jakby nie chciał sprzątać krwi po ludziach od nowa. Pewnie dlatego pouczono mnie, że nie wolno robić zdjęć w obiekcie.

Zasadniczo ucieszyłem się, że tam w ogóle dotarłem i lotnisko było czynne. Kiedy niczym samotny wilk z plecakiem przemierzałem to jakże urokliwe betonowe odludzie zbudowane w dumnym stylu Art Varsovie czułem się prawie tak wspaniale jak w czasach przed pandemią strachu. Z pandemii dziś został nam już chyba tylko absurdalny przymus noszenia maski. Przy okazji ci co je noszą każą nosić maskę wszystkim innym napotkanym. Takie wzajemne pilnowanie się w czasach zarazy jest czymś budującym, ale też upierdliwym. Działa to mniej więcej tak – „ja ci nie podpadam, a ty nie podpadasz mi, to pewnie obaj nie zachorujemy”. Na szczęście jest pewien trik, który Wam polecam dla zmylenia strachliwego przeciwnika. Wystarczy, kiedy maska jest na twojej brodzie. Wtedy chroni nawet lepiej przed upierdliwcami, nie wspominając nawet, że można sobie bezproblemowo posapać idąc gdzieś po schodach.

Nadal nie lubię polisz LOTu. Przeważnie mam niezamawiane przygody, gdy lecę tymi liniami. Tym razem musiało być podobnie. Minęła zaledwie krótka nerwowa godzina, aż wyczekałem na moją kolej w kolejce do serwisu pokładowego. Dzięki bogatej ofercie i uprzejmości personelu mogłem cieszyć się swoim własnym czerwonym winem serwowanym w sprasowanej do mikroskali, produkowanej przez armię liliputów butelce. Gdy tylko otworzyłem upragnioną buteleczkę pani stewardesa niezwłocznie przy pomocy niefrasobliwości swych zgrabnych pośladków postanowiła zrobić tak aby jej zawartość zamiast w kubeczku mogła w całości znaleźć się poza kubeczkiem. W tym przypadku na mnie. Oczywiście oświadczyła, że nic się nie stało. Wina jest w całości moja, ponieważ mój łokieć trzymający plastikowy kubeczek nie powinien wystawać na drodze jej trakcji zapierdzielania w niewiadomym celu w kierunku dziobu statku powietrznego. Kiedy tak zamarłem ociekając czerwonością, wsłuchany w jej cenne rady, wraz ze mną ociekało absolutnie wszystko w zasięgu promienia czterdziestu centymetrów od epicentrum ramienia łokcia. Zdobyłem się na pytanie do pani nic-się-nie-stało, czy ma jakiś pomysł co się w takich wypadkach dalej robi. Pani dłuższą chwilę próbowała mi wytłumaczyć, że jak sobie sam na siebie wylewam wino to potem tak mam jak mam. Ostatnim tchem doskonałego nastroju zadałem pytanie czy jej perspektywa sytuacji jest w tym wypadku ostateczna i czy wynika z udokumentowanej wiedzy pozyskanej na intensywnych kursach jakie przeszła pod banderą tej zacnej polskiej fruwającej instytucji. Pani po dłuższym zawahaniu zasugerowała mi, że na moim miejscu poszłaby się przebrać do toalety. Oświecony tą radą odetchnąłem z dużą ulgą. Muszę przyznać, że sam na to bym nie wpadł, a rada sama w sobie okazała się być w moim przypadku strzałem w dziesiątkę. Do tego wyprowadziła mnie ona niemal całkowicie z doznanych opresji. Pomogło mi też bardzo, gdy pani obiecała, że zapyta najwyższe kierownictwo polisz LOTu czy stać ich by szarpnąć się dla mnie na gratisową buteleczkę wina w ramach rekompensaty za krzywdy moralne oraz za zupełny, niespodziewany gwałtowny brak opłaconego wcześniej wina.

Wino po aprobacie lokalnych bonzów latającego statku zostało mi wydane nie tylko wraz z kolejnym plastikowym kubeczkiem, który ozdobi niebawem pobliski ocean na najbliższe pięćset lat, ale do tego z wyuczonym triumfalnym uśmiechem autorstwa pani nic-się-nie-stało. Taki sposób postępowania powinien wzmocnić moją wiarę w ludzi na co najmniej kolejne dziesięć lat. Rzeczywiście – po doświadczeniach zbudowanych na tym incydencie postanowiłem do końca życia pozostać trzeźwym podczas korzystania z usług LOTu lub ewentualnie pić same przezroczyste rzeczy. Tu z inspiracją na resztę lotu przyszła mi sprezentowana na samym początku woda o wdzięcznej nazwie „pierwotnie czysta woda” (sic!) serwowana przez personel polisz LOT w gratisie każdemu – nawet przysięgłym amatorom kranówki.

Jak to mówią – każdego człowieka spotykasz w życiu dwa razy. Uchowaj Boże, żeby to nie było częściej. Najbardziej rozbrajające w tej całej historii było to jak szybko to powiedzonko okazało się u mnie sprawdzać. Na nasze drugie spotkanie pani nic-się-nie-stało podeszła do mnie odziana w odświętna maskę koloru niebieskiej przyjaźni. Wyglądała jak arabska kobieta, zakryta szczelnie na ustach i nosie. Z tą małą różnicą, że to co ją zakrywało wyglądało bardziej na rzecz buchniętą z pobliskiego szpitala niż na coś kupione w pobliskiej medinie. Tego dnia był środek upalnego francuskiego lata, świeciło słonce, a my frunęliśmy cały czas niezmiennie pośród romantycznych chmur rozpostartych nad lazurem Nicei. Szczere pogadanie sobie z kobietą o moich problemach to jeszcze nie randka, ani nawet nie masaż stóp, ale na pewno już coś trochę intymnego. Pierwszym pytaniem od pani udającej tajemniczą przyjaciółkę, jak się potem okazało w wywiadzie satysfakcji klienta było, czy jestem zadowolony. Kiedy myślałem o tej sytuacji dziwnie przyszedł mi na myśl teks, że facetowi, aby był zadowolony trzeba dać zupy i dupy. Odparłem bez namysłu, że absolutnie nie jestem zadowolony. „Ale dlaczego?” – zapytała pani w perwersyjnej mimice twarzy ozdobionej maską o kolorze niebieskiej przyjaźni – „przeprosiłam pana, pomogłam posprzątać, przyniosłam panu wino, a przecież to pan wszystko na siebie wylał.” Kiedy odparłem, że wolałbym, aby ta sytuacja się nam nie przydarzyła i wtedy być może byłbym bardziej zadowolony, pani stwierdziła, że ten mój łokieć był dla niej zbyt wystający. Upomniała mnie jeszcze na przyszłość abym pamiętał – gdy kiedyś będę tak znów robić, przebieg zdarzeń nie może się potoczyć inaczej.

Poprosiłem abyśmy już nigdy nie wracali do tego co się stało, ponieważ od bagatela dwudziestu minut, odziany w świeże spodnie, staram się osiągnąć wewnętrzny stan zen i to nasze wspólne nieprzyschnięte doświadczenie nie za bardzo mi akurat w moim zen pomaga. Zrezygnowana pani po krótkim zawahaniu na to przystała, a jedyne co na koniec wymieniliśmy to znaczące, tajemnicze spojrzenia oznaczające zupełnie nic. Pomyślałem wtedy jeszcze, że postaram się nie zapraszać tej pani na mojego fejsa, nawet jeśli fejs spróbuje nas ze sobą jakoś na siłę związać. Mimo, że moja perwersyjna podświadomość śmierdząca wykwintnym winem wylanym na siebie w samobójczym krypto podrywie robiła wszystko by nasze fejsy mogły się kiedyś ujrzeć, tak się nigdy nie stało…

Opuściłem samolot pełen niedosytu. Zły na siebie, że nie jestem zadowolony. Samotny na obcej ziemi. Lepki od wina ze zdobyczną buteleczką nowego wina w ręce, na pamiątkę – takiego, którego w normalnych okolicznościach nigdy nie powinienem był dostać. Poczułem się jak dziecko, które desperacko rzuca się w śniegową zaspę by wymóc na mamie jeszcze jedna oranżadę w folii ze słomką.

Tak oto w tych krótkich zanurzeniach się w świecie ponad chmurami poczułem się znów niezrozumianym małym chłopczykiem. Tym razem niezrozumianym przez obcą kobietę w szpitalnej masce. Dałem się poznać niezadowolonym pomimo okazanego mi przez nią zainteresowania, pomimo opieki, specjalnej atencji i usilnej próby zrozumienia mnie. Takim nie-męskim kimś bardzo, mimo zaaplikowania mi alkoholu na lepszy nastrój. Poczułem się jak zawsze w mej roli malkontenta, zblazowanego bez powodu krzykacza, wręcz dziwaka. Poczułem się wtedy tak jak zawsze…

6 myśli na temat “8 lipca 2020

  1. Wysiada Pan w Nicei . ma Pan podbite oba oka przez stewardese , tłumaczy sie Pan ze spódnica stewardesie do dupy weszła , a Pan ja wyciągnął . Wtedy podbiła Panu oko , Ale drugie oko – nie słusznie , bo przeciesz wsadził Pan ja z powrotem

  2. W porównaniu z przygodami z „DWÓCH GNIEWNYCH LUDZI” to była lajtowa sytuacja 🙂 Nikt nie użył paralizatora! 😛

Dodaj komentarz