7 marca 2021

Czekam właśnie na samolot i nie mogę wprost uwierzyć, że moje uszy słyszą to co właśnie słyszą. Naprzeciwko mnie siedzi ładna Włoszka dukająca przez telefon z silnym włoskim akcentem coś po angielsku do jakiegoś patafiana. Monotonnym głosem pyta go przez słuchawkę raz po raz, niemal w nieskończoność:

– Give me one reason you should live with me.

– …

– OK tell me why I should believe we could be together?

– …

– No, I will not move to your place…

– …

Powtarza to bardzo spokojnie, jak mantrę. On nawija swoje. Nie słyszę jego głosu. Ona wyczekuje trzydzieści sekund i rzuca metodyczne, jednostajne wciąż te same pytania. W nieskończoność… Jest w tym nieprzemakalna – Tell me why I should believe we could be together?

Facet ewidentnie nie zdaje tego egzaminu. 

Zaciekawiło mnie bardzo, że jest więcej ludzi na świecie z nieprzeciętnymi problemami prosto z dupy wyłowionymi. W końcu przecież ja też nieustannie sam namawiam się podświadomie na podobne kłopoty. I mam ich uzbieraną niemałą kolekcję. Nawet jeślibym udawał, że ich nie mam to one są. Najgorsze, że one nie tylko są, ale do tego zupełnie nie umiem o nich z nikim rozmawiać. Zresztą unikanie problemów w postaci nierozmawiania z nikim o tych problemach, już dawano przestało na mnie działać i mi dobrze służyć. Pewni ludzie zwęszyli, że gdy czymś się nie chwalę to wcale nie znaczy, że nie można do mnie podejść i mnie nie opierdolić za coś nowego co im akurat leży na wątrobie. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy nasze wątroby mają mało ze sobą wspólnego, bo są dajmy na to na innym etapie alkoholizmu. Tym sposobem udaje mi się znienacka obrywać za to tylko, że odmawiam całym sobą by znienacka za coś obrywać, ale też często za to, że nie chcę z moich problemów robić samobiczowania w parach przy pierwszej nadarzającej się ku temu okazji.

Smutek, apatia, początki depresji, oznaki szoku pourazowego, syndromu sztokholmskiego, poczucie osamotnienia, rozbicie wewnętrzne, auto-ostracyzm, przewlekły egoizm, zacięcie-na-nie i parę innych wyrazistych dupereli z poradnika dla niedouczonych psychologów to wcale nie efekt zaszczepienia się jakąś szczepionką dla frajerów. To mój chleb powszedni po bliskim kontakcie z dowolną kobietą nawet gdy nie doszło między nami do gwałcenia i obyło się bez całowania. 

Usłyszałem ostatnio od jednej z nich, ładnej i przebiegłej bardziej niż mniej, że w życiu dostaje się zawsze wszystko czego się chce dostać. Mój kłopot polega najwidoczniej na tym, że ja już tak niewiele chcę dostać od tych wszystkich kobiet, że w gratisie postanawiają mnie one na wszelki wypadek uszczęśliwić wszelakim gównem, którego nie są w stanie same sobie gdzieś spuścić. Tylko czy myślicie, że na moich koszulkach widnieją napisy w stylu „przechowalnia nieświeżych odpadów od zaprzyjaźnionych dziewczyn”? Zwykle widnieją tam szczytne hasła powiązane z pokojem na świecie, miłością, wolnością, namaste, Zen i kilkoma innymi pozytywnymi wynalazkami ludzkości prowadzącymi do świętego spokoju. Przekaz na moich koszulkach jest zawsze pozytywny. Wierzę, że słowa na klacie to kosmiczna energia, którą się dzielisz z bliźnim zupełnie gratis. Wiedzieliście, że John Lennon zakochał się w Yoko po tym jak ta zaprosiła go na wernisaż do swojej galerii? Tam musiał się wspiąć po długiej białej drabinie pod sam sufit by przez zwisającą z niego lupę odczytać mały napis na ścianie. Ten napis to było „YES”. Nie: „spierdalaj”, nie: „jesteś zjebem”, nie: „wszystko jak zwykle źle zrobiłeś” ani nie: „pierdol się…”. Było „YES”. Od „YES” można się czasem zakochać nawet jak jesteś Johnem Lennonem. Dlatego na mojej koszulce nie ma śladu po jakimś syfie, który zryje komuś banie. Nie umieściłbym go nawet gdyby był autorstwa zaskakująco mądrej i uznanej kobiety. Nawet takiej podsycanej wewnętrzną potrzebą ekspresji swej złośliwości. Nawet wtedy, gdyby wymyśliłaby przebiegły sposób rozjebania mojej wewnętrznej harmonii w postaci koszulkowego hasła, którego chwilowo nie zrozumiałem i myślałem, że jest śmieszne lub pozytywne, kiedy wtykała we mnie swój soczysty język, a ja tym językiem zacieszałem i się na wszystko jej godziłem.

Sprzeciw. Wnoszę sprzeciw i pas przed napaścią, agresją i krypto agresją. A za chwilę po tym, gdy go wnoszę robi mi się już tak, że jedyny związek jaki mam to taki z własną dupą. Niestety pomimo dzielnych prób nie jest mi łatwo być wyłącznym kapitanem swojego losu. Na kowala też się nie nadaję. Science fiction relacyjne, które towarzyszy mi od kilku lat uświadamia mi moje znaczne ograniczenia w tej materii. Kapitanem Picard ze Star Treck ani nawet kapitanem Nemo to ja już raczej w tym wcieleniu nie zostanę.

A może jakoś uda mi się rzucić to wszystko i skupić się na reszcie swojego życia. Uczynić z tego co mi zostało coś co będzie w świętej zgodzie już tylko ze mną – więc zaledwie z jedną osobą, którą tak trochę znam… Nie lada to wyzwanie uwierzcie mi.

Chciałbym być sobą choć raz. Ilekroć ktoś mnie namówi do zrzucenia maski i zbroi bohatera obrywam. Ilekroć daję się zaciągnąć do bycia z kimś szczerym zostaję w tej szczerości sam. Wyszydzony, obśmiany, rozwalcowany. Samotność z kobietą to taki stan dość oswojony w moim świecie. Paradoksalnie bardziej mi znany niż zakochanie, tulenie, a nawet zainteresowanie się mną, kiedy jest mi źle. Zastanawia mnie czy fakt nie posiadania piersi i damskiego tyłka jest wystarczającą przesłanką do tego by być traktowanym przez ich posiadaczki jak kupa gówna? Bo chyba jak jesteś kobietą z atutem to rzadko możesz tak mieć jak facet bez atutów. Zadziwiające, że takie rzeczy mogą przytrafiać się komuś w relacjach. Kobieta zawsze cała na biało… facet tępy skurczybyk i na pewno ją co i rusz okłamuje…

Czasem najważniejsze w życiu jest wyczuć odpowiedni moment i udać się spać tuż przed tym nim ktoś zacznie napierdalać w ciebie swe mądrości. Inaczej dupa ze spania i nie ma, dokąd uciec. Jako zagorzały zwolennik samostanowienia nurtuje mnie, dokąd w takich momentach spierdalają ludzie, którzy wraz ze swoim partnerem pobrali kredyty na domy z ogródkiem w których nieodwracalnie przyszło im razem koczować. Podziwiam takich ludzi zjednoczonych i tkwiących wokół jakiejś abstrakcyjnej idei. Nawet takiej, że Ziemia niekoniecznie jest kulą i może równie dobrze być płaska jak i kulista. Ja tak nie umiem. Nie mam ochoty wyrywać sobie żyły, by mieć sto metrów ogródka z kimś. Nie jestem działkowcem. Co zrobić, jeśli już po czterech latach nie będzie można na siebie patrzeć? Trzeba mieć fantazję by wziąć taki balast na plecy, dwa lata budować za niego dom, który przetrwa sto pięćdziesiąt lat i potem być tym wszystkim tak zmęczonym by niespodziewanie umrzeć po krócej niż trzydziestu latach. 

Myślę, że kobiety to krótkoterminowa przyjemność prowadząca do długoterminowej katastrofy. Więc do czego nam facetom jest potrzebna kobieta? A może jedna to za mało by osiągnąć zadowolenie z życia, wieczną harmonię i porządne pranie po pysku? Podobno są gdzieś kluby, do których, gdy przyjdziesz ze swoją aktualną dziewczyną masz wstęp darmowy. Kiedy równocześnie zaprosisz tam swoją żonę barman stawia ci drinka na koszt firmy.

Niezapomniany Charles Bukowski napisał gdzieś w bestselerowych pamiętnikach o kobietach, że „facet potrzebuje wielu kobiet tylko wtedy, gdy żadna nie jest nic warta. Można utracić tożsamość pieprząc się na prawo i lewo”.

3 myśli na temat “7 marca 2021

  1. Nie Trafiłeś na tą jedyną odpowiednią (wówczas harem niepotrzebny) bo w niej wszystko będzie i nic co zaszkodzi Twoim przeczołganym emocjom…

  2. Pewien znajomy podzielił się ze mną doskonałą myślą 😃 Nasza rozmowa przebiegła mniej więcej tak:
    – (…) wygląda na to, że muszę przemyśleć, czego chcę. (to ja 🥴)
    – A jeśli powiem, żeby mniej myśleć nad tym, co się chce, a bardziej nad tym, z kim?

    Trzymaj się 🖖

Dodaj komentarz