Site icon Www.nieprzemakalny.com

6 listopada 2019

Dzisiejszy wpis rozpocznę zagadką, którą zasłyszałem kilka dni temu w miejscu, o którym czytałem, że tam podobno zaczyna się Azja Zachodnia. Sam zagadki oczywiście nie zgadłem. Co to jest: „kiedy to kupujesz, nie jest Ci potrzebne, kiedy tego potrzebujesz, nie widzisz tego?”. W swojej wewnętrznej głupocie obstawiałem, że może chodzić o miłość. Głupi faceci nagminnie płacą za seks i myślą, że kupują miłość, a kiedy ich prawdziwa miłość się zorientuje, że tak robią i ona od nich spierniczy, wtedy zaczynają jej potrzebować tylko już jej nigdzie nie widać. Jednak uprzedzam, że autorowi zagadki zupełnie nie o to chodziło. Ciekawe czy ktoś z Was zgadnie?

Mam już bardzo ugruntowane doświadczenie i własny sposób jak osiągać harmonię w życiu. Kiedy jestem poza Polską i obok przepływa ciepłe morze, podgrzewane przez słońce, po jakimś czasie dopada mnie mój upragniony stan Zen – zupełnie samoistnie. Zastanawiające, że ten efekt jest ostatnio praktycznie niemożliwy do osiągnięcia w mojej ojczyźnie. Przy okazji niezwykłe jest podróżować z większą grupą w takie słoneczne miejsca, gdyż wtedy w gratisie nie tylko ma się Zen, ale można też doskonale zdystansować się od siebie samego, bezczelnie obserwując sobie innych towarzyszy podróży. Trochę teraz kogoś obgadam. Ale tylko dlatego, że największym zaskoczeniem na całym tym wyjeździe było dla mnie marzenie jednego z moich towarzyszy. Minutę przed tym jak je wypowiedział nie zdawałem sobie sprawy, że na świecie są ludzie, którzy marzą o nowym Mercedesie CLS. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu jak bardzo jestem nietypowy i jak potrafię od niektórych ludzi odstawać. Tak myślę sobie na jaką cholerę byłby mi jakiś głupi Mercedes. Chyba tylko po to by mieć czym podjechać na lotnisko. Do tego nie należy zapominać, że jest to imię niemieckiej kobiety czyli wszystko podszyte jest swoistym niebezpieczeństwem.

Odmiennie do marzeń o niemieckich złomach w moim kosmicznym studium przypadku nieustającym marzeniem jest oczywiście stworzyć wreszcie z kimś nieprzemocowy, harmoniczny i partnerski związek. Jak twierdzą naoczni świadkowie głównym moim problemem jest całkowity brak koncepcji jak to zrobić i ich zdaniem nie ma szans by mi się coś takiego kiedykolwiek udało. Niestety, rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że szanse na taki intelektualny zbytek jak harmoniczna relacja z kobietą maleją u mnie z dnia na dzień. Każdego ranka łapię się na tym, że mam coraz mniej zapału do walki, bo bez walki chyba nie da rady, o bycie z kimś bardzo blisko w relacji tylko i wyłącznie pokojowej, niezależnie od tego czy ten ktoś chce ze mną być w stanie wojny czy miłości. Nie mam też ani nadziei, ani siły na przekonywanie samego siebie, że normalne, nieprzemocowe relacje jeszcze w ogóle gdzieś są możliwe do osiągnięcia ze mną w roli głównej. Nawet nie jestem pewien bazując na moich obserwacjach i doświadczeniu czy takie w ogóle gdzieś kiedyś widziałem u znajomych.

Wkurza mnie nie tylko, że słabnę w moich wierzeniach, ale chyba jeszcze bardziej wkurzam się czemu w mojej wewnętrznej zawziętości nie nauczyłem się jeszcze odpuszczać. Podobno bardzo ważne jest potrafić zrobić sobie raz w życiu mały prezent i dać sobie przestrzeń i akceptację na kompletny brak siły by swoje marzenia zarówno chcieć dalej posiadać jak i na to by móc je z kimś realizować. Zdałem sobie sprawę jak wielką alergię zaczynam mieć na przemocowe kobiety i nie tylko kobiety i na wizję budowania z nimi czegokolwiek w ramach relacji opartej na współuzależnieniu i tarmoszeniu się wiecznie za uszy. Trochę się jeszcze martwię, że przyjdzie mi już do końca życia zostać z wysypką na takich, którzy mnie zupełnie nie respektują, do tego posiadają spory monopol na ostateczną prawdę na mój temat, ich jedyną prawdę.

Czytałem gdzieś niedawno, że w życiu powinniśmy unikać trzech figur geometrycznych: błędnego koła, trójkątna miłosnego oraz kwadratu umysłowego. Niestety konstrukcja mojego mózgu jak widać do tej pory nie przewidywała w moim wydaniu relacji, figury innej niż ta w postaci syndromu sztokholmskiego. Ja doskonała ofiara tęskniąca za kobietą katem i cudowna kobieta kat mająca mnie w garści i zarazem w dupie, zręcznie mną pomiatająca i manipulująca w taki sposób bym na pewno poczuł jak to jest być w tej jej dupie bez mojej zgody na meldunek w takim ustronnym miejscu. Wygląda na to, że to ja sam doprowadzałem do sytuacji w której każdy, kto zachowywał się dla mnie jak ukochany kat miał niemal zagwarantowane, że będę za nim bezgranicznie tęsknić.

Obecnie ciągle próbuję zrozumieć co mnie w tym bawiło i rajcowało by tak bez opamiętania latać za kimś jak mucha do lepu. I wtedy wyobraziłem sobie, że ten mój projekt związku jaki noszę w głowie jest niczym wspólny dom, który się buduje z kimś razem od zera po to by potem we dwójkę w nim zamieszkać. Mamy w końcu kawał ziemi, potem widać fundamenty, ściany i ja zatrzymałem się na braku obopólnej energii by zbudować wspólnie jeszcze tylko dach. I nie można liczyć, że ukochana wyciągnie do mnie rękę by ten dach pomóc nam razem ogarnąć. Za to wypomni mi, że nie pomagałem jej w stawianiu płotu i teraz ma mnie w dupie z jej pomocą przy dachu. Opowie mi jak to beznadziejnie się ze mną wszystko robi i nawet, żebym nie wiem jak się starał udowodni mi jak bardzo jestem do kitu. Równocześnie stanie obok obserwując co robię źle z dachem. Zrobi to z wielką satysfakcją, wykrzykując beznamiętnie wszystko, co robię nie po jej myśli. I wtedy łapię się na tym, że budowałem coś w czym samemu nie da się absolutnie zamieszkać, a razem też się nie da nic więcej zrobić, bo nie ma obopólnej zgody nawet na to w którym miejscu wbić gwóźdź.

Mądre książki mówią, że trzeba w takim wypadku odpuścić i przeżyć żałobę bo projekcie wspólny dom. Odpuścić dom bez dachu, pieprznąć tym, że ktoś czegoś ze mną nie chce i ruszyć inną, swoją drogą gubiąc pomału za sobą żal. Bo ten dom bez dachu to nic innego jak tylko kolejne doświadczenie, które przylazło do nas by go doświadczyć i czegoś się z niego nauczyć. Ciągle zachodzę w głowę co tracę, kiedy mam to ostatecznie odpuścić? Do czego potrzebuję relacji w postaci syndromu sztokholmskiego? Do czego jest mi potrzebne bycie ofiarą tęskniącą za katem? Bo czy normalne jest, że ktoś zachowuje się jak kat, a ja za nim tęsknię? A może nie tęsknię za tym konkretnie człowiekiem, a jedynie za moim wyobrażaniem o tym człowieku, którego podobnie jak ten człowiek mnie, nigdy do końca prawdziwego nie poznałem.

Nie znajduję nawet jednego powodu do czego potrzebne mi są przemocowe związki w moim prywatnym życiu. Czy jest cień szansy na transformację takiej relacji w coś pokojowego i harmonicznego? A może jest tak, że chciałem doświadczyć poważnych relacji to ich doświadczyłem. Ostatecznie pod koniec każdej z nich zawsze było tak, że już nikt się nie uśmiechał – tak cholernie umieliśmy być dla siebie poważni.

Exit mobile version