Site icon Www.nieprzemakalny.com

4 stycznia 2019

Jest początek roku, a ja leżę i zastanawiałem się co mi to przypomina. Dam sobie rękę uciąć, że nachodzi mnie jakiś rodzaj krajowego dołu psychicznego. Mówiąc precyzyjniej dół jest całkowicie mój własny, ale przyczynia się do niego pora roku, krótki dzień, zimno, wiatr i brak słońca. Czyli wszystko co spotkacie w Polsce 4 stycznia. Nie ma zaznaczenia, że właśnie wróciłem z dalekich wypraw od słoneczka. Olewam, że jestem zdrowy i w ogóle to nieźle mi się powodzi. Dół jest i nie wiadomo co z nim zrobić, poza tym, że zawsze można sobie poszukać lamp antydepresyjnych w Internecie, a potem i tak ich nie kupić, bo to jakaś żenada siedzieć w domu pod lampą.

Do tego tak się załatwiłem pod koniec tamtego roku, że teraz siedzę sam i nie mam się nawet w kogo wtulić, aby ten pieprzony dół zagłaskać i wypędzić w diabły.

Wkurza mnie, że każda moja relacja okazała się na końcu do dupy. Czytałem gdzieś, że ludzie z założenia do kitu dobierają się w pary. Hormony na samym początku sprawiają, że zakochujemy się, a potem jak hormonów miłości po kilku latach już nie ma któreś z dwojga uczestników związku spierdziela i szuka sobie kolejnej miłości albo tego czego mu brakuje w obecnej relacji. Jak nie spierdziela to ucieka w melancholię i używki, czyli też jest nieszczęśliwy.

Mogę z dumą powiedzieć, że nic co ludzkie nie jest mi obce i w materii związków, moje życie w parze to pasmo do dupy wyborów. Jeśli weźmie się skalę od zera do 100, gdzie zero oznacza kobietę lelum polelum, a 100 wariatkę można powiedzieć, że pierwsza moja poważna kobieta była przeciętnie zwariowana w 80, druga była przeciętnie w 25, czyli bliska lelum polelum. Drugą wybrałem po to by wyleczyć się po pierwszej dając mózgowi odpocząć i złapać oddech. Trzecia, która pojawiła się jako atrakcyjna ucieczka przed nudą drugiej, była przeciętnie taką 65. Innych poważnych związków nie miałem. Paradoksalnie nie wytrzymuję z lelum polelum ani z wariatkami na równi tak samo. Sam nie jestem za bardzo normalny. Objawia się to głównie tym, że sam często nie wiem o co mi do końca chodzi i co mi nie pasuje lub pasuje. Wiem za to jedno, że 65 jest bliskie ideału o czym mogę stwierdzić z perspektywy czasu.

Niestety kobiety nie trzymają poziomu. Pierwsza dziewczyna ewoluowała w czasie do 80 tak z maks 50, kiedy ją poznałem. Druga udawała 50, a okazała się 20. Tymczasem trzecia była na początku takim bardzo rajcownym podkręconym wariatem bliskim 70, a skończyła na poziomie 40 z ospałością i dynamizmem młodej emerytki. Spadek o 30 punktów. Żaden związek by tego nie przetrwał.

Ja w tej grze w numerki daję sobie mocne 75. I trzymam poziom od lat. Jestem przykładem wariata, hedonisty, szaleńca, a czasem uroczego głupka. Tylko aby te wszystkie pozytywne cechy mogły u mnie wystąpić potrzebuję stymulacji odpowiedniej kobiety. Zastanawiam się w związku z tym co decyduje o tym, aby relacja z kimś była trwała i aby wyzwalacz fajności działał bezterminowo. Ja sam, jako doskonałe studium przypadku budowania beznadziejnych związków i anty-darwinista, bo najwyraźniej nie dotyczy mnie teoria doboru naturalnego Darwina, najbardziej mnie wkurza, że mogę być w tym wyścigu o odpowiednie dobranie się z kimś na przegranej pozycji. Martwię się, że jestem tak cholernie skomplikowany, że nie potrafię być prosty. Jestem chwilami tak głupi, że nie dźwigam, jak to jest być kimś mądrym. Jestem tak narwany, że nie daję rady być spokojnym. Do tego wiecznie mnie gdzieś nosi i najczęściej tylko Ryanair lub Wizzair wiedzą, dokąd. Najgorsze, że bardzo lubię siebie i gdyby nie poważne przemyślenia po kilku kopniakach w dupę jakie od ludzi dostałem za to, że jestem jaki jestem, w życiu nie czułbym potrzeby zmiany. I sam dziś nie wiem czy bym nie czuł tej potrzeby z własnej głupoty czy z wewnętrznej mądrości. Bo znów gdzieś czytałem, że największą mądrością i pierwszym krokiem do szczęścia to umieć zaakceptować siebie. Zdradzę Wam w tym miejscu tajemnicę. Akceptuję się w pełni. Do tego jestem jednym z najmilszych ludzi jakich znam i dokładnie za to się właśnie lubię. Nadziwić się więc nie mogę co kobietom we mnie nie pasuje. Jestem młody, usportowiony, kasiasty, elokwentny, inteligentny, nie chytry, dobry w łóżku i chętny na każde wspólne szaleństwo. Wystarczy mi rzucić hasło. Jestem idealną ludzką psiną, człowiekiem fumflem. Można mnie prowadzić na smyczy o ile kobieta wykazuje jedynie odrobinkę sprytu i wie, jak to robić. Nadaję się do ukształtowania tak jak ktoś tylko chce i lubi. Jestem materiałem na wygraną w totolotka poprzez bycie ze mną. Jest jeden warunek. Trzeba to robić umiejętnie. Przy okazji dawać mi dużo ciepła i zrozumienia. I nie zadawać miliona pytań, dlaczego zrobiłem to, tamto lub siamto. Zrobiłem to zrobiłem i już. Odpowiedź na tak oczywiste pytania u mnie jest zawsze jedna – nie wiem, nie pamiętam. Działam impulsywnie, emocjonalnie, żyję chwilą. Nie jest to najmniejszy powód by mnie za to krytykować. Chwalić trzeba i doceniać.

Jak to jest, że spośród miliardów kobiet na świecie nie dane mi było dotąd spotkać nawet jednej tolerancyjnej. Pochowały się przede mną? Tylko jednej akceptującej mnie takiego jak wyprodukowała mnie matka. Bez przeróbek. Takiego mnie prawdziwego. Dlaczego każda kobieta chciała mnie kształtować i zmieniać na swoje podobieństwo lub wzór zaczerpnięty po jej tacie lub z jakiegoś filmu. Na co im to było?

Kiedy o tym wszystkim myślę, przychodzi mi na myśl zagadka czemu my faceci w ogóle dążymy do bycia z kimś. To jakiś fenomen, że będąc tak fajni jak np. ja nie potrafimy być samowystarczalni. Na cholerę nam związki, z których albo one od nas uciekają w popłochu albo które my kończymy umierając w nich z nudów. Po co nam ucieczka w ramiona kogoś innego, po to by po kilku latach tamten ktoś spieprzył nam też do kogoś innego.

Dziś przychodzi mi do głowy już tylko wdzięczność. W tej pięknej katastrofie jaką jest moje życie w związku z obecnie nikim, z całą odpowiedzialnością chciałbym nadmienić, że jestem szczęśliwy, że w ogóle ktoś chciał się po kilka lat ze mną męczyć. Jestem tym wszystkim im za to wszystko wdzięczny.

Myślę o ludziach, którzy przeżywają katusze w swojej relacji, a nie mają jaj ani odwagi by coś zmienić i spieprzyć do kogoś innego. Myślę o tych, którzy nie zauważali problemu w swoim związku, aż im ktoś nie spieprzył i zastanawiam się po cholerę to całe bycie ze sobą jest takie trudne. Czemu nie da się tylko raz kogoś spotkać na tej planecie i to tak, żeby raz wystarczył. Ludzie gonią gdzieś przez życie w poszukiwaniu wojny, pokoju i nie wiadomo kogo, a na końcu ktoś zawsze tęskni za kimś, kogo już przy nim nie ma. Kiedy sobie myślę o życiu w stadzie po tym co mnie ostatnio spotkało bardziej mi chyba pasuje życie pozagrobowe. Chociaż nie wiem… może kiedyś jeszcze jakaś szansę dostanę od losu i spotkam kogoś kto zawróci mi w głowie i przyjmie mnie do siebie tak bez żadnego zbędnego ALE… tak po prostu. I do końca życia nikt z nas od siebie nie ucieknie.

Co za draństwo te pieprzone układanie się w pary. Jedynym pożytkiem jest, kiedy człowiek z wiekiem zaczyna rozumieć to czego w młodości nie rozumiał oglądając filmy o nieszczęśliwej miłości. Ja to kiedyś nie rozumiałem nawet rozpaczy mojego przyjaciela po tym jak zdechł mu pies… człowiek dojrzewa do swoistego dojrzałego rodzaju empatii, kiedy dzięki doświadczeniu zaczyna rozumieć siebie i świat z przeszłości. Szkoda, że ni cholery nie jest łatwo zrozumieć ani świata ani siebie w teraźniejszości…

Oddaję głos czytelnikom tych moich dzisiejszych wynurzeń. Może jutro przejdzie mi ten nastrój i podzielę się czymś pogodniejszym, niż nostalgia za drugim człowiekiem…

Exit mobile version