Site icon Www.nieprzemakalny.com

28 stycznia 2019

Pozdrowienia dla wszystkich Czytelników. Uspokajam, że żyję i mam się dobrze. Nie wiem jak długo ta sytuacja potrwa. Wróciłem niedawno z wyprawy, w której delektowałem się sobą w otoczeniu słońca i oceanu. Niestety nie wyszło to na dobre ani mojemu mózgowi, ani mojej umiejętności akceptacji rzeczywistości po powrocie do dalekiej ojczyzny. Toksyczność powietrza, którym się zaciągam w nierodzinnej wiosce oraz wszechogarniająca mgła, podobna do tej od której w 1952 w Londynie zginęło 12 tysięcy ludzi nie zachęca do optymizmu. Byłem nawet w tej sprawie na stronie Greenpeace. Niestety chwilowo Greenpeace bardziej skupia się na tym by dobrze się miały żubry w Polsce. Mam nadzieję, że zajmą się ludźmi jak już uratują od wyginięcia na nudę wszystkie karaluchy i egzotyczne ślimaki na naszej planecie… a fuj… co mi tam wzniosę dziś toast za jakiegoś spasłego żubra! Niech sobie żyje w smogu i zaciesza świeżą słomą na jakimś rykowisku.

Dziś chciałem poruszyć temat, który chodzi mi po głowie od jakiegoś czasu. Kiedy tak szwendam się bezpańsko jak John Porter po rozstaniu z Anitą łażą mi po głowie przeróżne myśli na temat kobiet i związków. Częściowo podsycane są przez fascynujące wieści od moich znajomych jak to „super” im się układa i dają radę, a częściowo przez własny sprany mózg po kontaktach pierwszego stopnia z dziewczynami.

Intryguje mnie od jakiegoś czasu, dlaczego tak jest, że ludzie się ze sobą rozstają? Dlaczego śluby, które angażują tyle czasu i przygotowań i zachodu są na końcu główną przyczyną rozwodów? Jak to możliwe, że z początkowego porażenia mózgowego dwojga ludzi na swoim punkcie tak ogromna liczba par w zależności od sytuacji prawnej swojego zapędzenia się w obłęd bycia razem, kończy albo u psychologa, albo u prawnika, albo w ramionach kogoś innego. A czasem kończy w czarnej dupie…

Z jednej strony doświadczeni ludzie po przejściach mawiają, że im szybciej się rozstaniesz tym mniej Cię to będzie kosztowało, a z drugiej myślę, że to taka cholerna strata czasu się poznawać, zakochiwać i rozstawać. Tylko prawnicy, ostatni na świecie brzydale, sądy, barmani i psycholodzy się cieszą. My zwykli ludzie tracimy kapuchę w barach, na salach sądowych, u negocjatorów alimentów, prostujemy mózgownice na terapiach, stalkujemy nowych kochanków eks, walczymy o dzieci, marnujemy czas, zapijamy coś czego zapić się nie da, przyklejamy sąsiadom uśmiechniętą buźkę, tracimy dawnych wspólnych przyjaciół, którzy wymiękli nie zabierając głosu lub ich już nie ma po zabraniu głosu, szukamy poparcia nieznajomych w nowych statusach na Facebooku… Babramy się w tym całym gównie, które sami sobie zgotowaliśmy. Tylko jak to możliwe, że tak się dzieje? Ludzie ludziom zgotowali ten los, czy my sami to zrobiliśmy sobie?

A przecież te cholerne związki mają jedną fajną cechę. Są dobrowolne. Nikt za ucho nas do nikogo nie przytachiwał i w więzieniu z kimś nie zamykał. Obie strony chciały ze sobą być z jakichś dla nich ważnych powodów. Ciekawe co się dzieje, że te powody po latach przed nami tak spieprzają. A może jest tak, że to tylko potwierdzenie jak bardzo my się zmieniamy. Nie wiadomo czy na lepsze. Próbuję zrozumieć, czy mamy wyrąbane na wybranków serca, bo nie chcą z nami jechać tym samym pociągiem ewolucji i życiowej zmiany czy wybrańcy serca wsiadają do szybszego pociągu, w którym nie ma dla nas miejsca. Swoją drogą – co za gniot to określenie wybranek serca. Myślę, że w związku kiedyś zawsze następuje jakiś rodzaj oddalenia od siebie. Któreś z partnerów prędzej czy później zaczynie się doskonalić, a któreś nie. Wtedy istnieje ryzyko, że stracimy sens tego co było wspólne – czyli to coś co nas początkowo fascynowało. A na końcu powstanie przepaść, której nikt już nie zdoła przeskoczyć. Tylko czy to, że jedna strona się chce rozwijać powinno wymuszać ruch drugiej strony? Myślałem o tym na swoim przypadku i nie wiem do końca czy to my samodoskonalimy się w czasie czy może czas nas zmienia i doskonali? Czy dla ludzi samodoskonalenie to masturbacja czy konieczność? Dla mnie to chyba jest jedno i drugie. A może to też wynik tego jak bardzo po latach zmieniają się nasze początkowe fatamorgany na temat partnerów. Kto by przypuszczał, że zdarzają się ludzie, którzy już po pierwszym praniu nie nadają się nawet do tego by ich zdeponować w kuble na ciuchy dla Caritasu lub by ich użyć jako pomoc dla powodzian.

Myślę, że w moim życiu przeżyłem poza wspaniałościami z kobietami również kupę badziewia, które sobie sam z nimi urządziłem. Przeprowadziłem kiedyś w ramach odwetu wystawienie mojej ówczesnej dziewczyny na aukcji w Internecie aby ktoś ją sobie kupił bez ceny minimalnej, pamiętam wypieprzanie od jednej kobiety w ramiona drugiej, pamiętam jak się tłukły różne rzeczy, jak z liścia dostawałem, jak but na obcasie leciał raz w moją stronę i milimetrów zabrakło bym nie widział co teraz piszę, pamiętam jak dowiadywałem się, że jestem szatanem i mam w sobie demona, jak odkrywałem w sobie pokłady takiego wkurzenia i niemocy, że brakowało mi sił by położyć się na asfalcie w nadziei, że najbliższy TIR nie miał dawno przeglądu hamulców, pamiętam zasadzki i podstępy, sąsiadów egzekwujących ciszę nocną, wyprowadzki od siebie i wprowadzki do siebie, liściki, które trzymam jako pamiątki i jako symbole klęski, miliony smsów, powyrywane rękawy od kurtek szarpanych kobiecą furią, hektolitry moich i kobiecych łez, tony alkoholu… A może człowiek to jednak bydło w ludzkiej postaci? Jak śmiemy mówić komuś bądź człowiekiem, albo bądź ludzki? Co za absurd! Nie jest łatwo być ani człowiekiem, ani facetem, ani kobietą. Faceci mają zaszytą w mózgach poligamię, a kobiety intrygę. Zawsze któreś dostanie od tej skazy po łbie. Myślę, że przez to niestety trudno nam zachować stabilność w związkach i w tym niestabilnym świecie, który sami sobie z drugim człowiekiem kreujemy. A może chodzi o asertywność? Na swoim przykładzie mogę stwierdzić, że są kobiety dla których mógłbym zrobić wszystko – mógłbym dla nich zostać zarówno obchlejusem jak i abstynentem. Jeśli dałyby mi szansę na wspólne żyli długo i szczęśliwie poszedłbym zarówno na pielgrzymkę do Lichenia jak i wstąpiłbym dla nich do Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze. Praktycznie zacieszałbym na samą myśl jakie one dumne, że to dla nich robię. A z drugiej strony potrafią mnie te same kobiety doprowadzić do takich emocji, że jestem bliski wariactwa i pełnego upadku.

Czasem myślę, że możemy być jakimś wielkim eksperymentem braci kosmitów. Mam dziwne przeświadczenie, że nasz ludzki gatunek to jakiś projekt akwarium w mega skali. Kiedy tak stałem na golasa w spokojnym zakątku tej sadzawki o wdzięcznej nazwie Atlantyk, z dala od jakichkolwiek dziewczyn, kiedy czekałem sobie spokojnie na wschód słońca, licząc, że nie zeżre mnie przy brzegu żaden rekin, zaprzątało mi głowę o co w tym wszystkim nam chodzi. Czy życie polega na nieustannym zakochiwaniu się po to by się zniszczyć? Czy może na tym aby po kilkunastu takich cyklach zniszczenia się z kimś kolejnym, w ostatecznym apokaliptycznym zgorzknieniu dopiero mieć na wszystko wywalone? Na cholerę nam te wszystkie emocje? Po jakiego diabła tyle trzeba się pałować o coś razem i jaki jest tego cel?

Bo ja to już tylko marzę by do końca życia się całować… i chyba przez chwilę teraz wątpię czy będę miał jeszcze z kim…

Exit mobile version