Site icon Www.nieprzemakalny.com

30 grudnia 2018

Po doświadczeniach z pogranicza wojny w Betlejem, postanowiłem dziś pobiegać po cywilizowanej Jerozolimie. O 7 rano miasto jeszcze spało i nic już nie przypominało ubiegło nocnej szalonej imprezowni, którą z żalem pożegnałem zaledwie kilka godzin wcześniej. Pobiegłem do miasta Dawida po kamieniach które pamiętają czasy Arki Przymierza. Tej samej, którą ostatni raz podziwialiśmy w filmie o przygodach Indiany Jonesa. Po nakręceniu filmu niestety zaginęła bezpowrotnie gdzieś w magazynach hollywoodzkich rekwizytów. Było mi rześko, kiedy tak biegłem i nie mogłem się już doczekać aby dalej kontynuować moją tułaczkę pielgrzyma po tym magicznym mieście.

Kiedy dobiegłem z powrotem i doprowadziłem się do odpowiedniego dostojeństwa, wymyśliłem jako pierwszy punkt mojej dzisiejszej mini pielgrzymki grób Syna Bożego – Jezusa z Nazaretu. Dla niezorientowanych w jego biografii, za którą na pewno dostałby nagrodę Nobla, gdyby tylko Alfred dał radę urodzić się parę lat wcześniej, facet zmartwychwstał, więc niestety jego grób musi być pusty. Mimo, że jestem człowiekiem słabej wiary, bardziej od tego, że Jezus zmartwychwstał zdziwił mnie dziś obłęd w oczach ludzi, których spotkałem przy tym pustym jego grobie. Kolejka stała tam po to aby tylko dotknąć kamiennej płyty. Jedni przyszli się pomodlić, inni by wycałować płytę w religijnym amoku histerii, niektórzy aby sobie popłakać. Spotkałem też takich, co przyszli porobić sobie zdjęcia z dziurą po Jezusie oraz napić się z nią i z ich iPhonem kawy. W jednej ręce trzymali plastikowy kubek stylizowany na lokalny Starbucks, a w drugiej plastikowy telefon z Facebookiem do wrzucenia selfie z tą dziurą. Stałem wśród nich koło tej kamiennej brązowej płyty i kompletnie nic nie czułem. Czekałem bardzo licząc na siebie, że może mi jakieś łzy w tym miejscu polecą. Niestety po dłuższej chwili nie wycisnąłem z siebie nawet kropli. Kompletne zatwardzenie. Pustka emocjonalna w reakcji na kolejną pustą dziurę zastaną w tym kraju, tym razem w pustym grobie. Kraju, w którym Boga jak zwykle brak. Chwilę tam jeszcze stałem obserwując zaryczaną blond kobietę. Miała piękne włosy i była bardzo seksowna, kiedy przechodziły przez nią co chwila drgawki wzruszenia. Nie rozumiejąc z tego absolutnie nic postanowiłem, że się nie poddam. Poszedłem za wiernymi na górę po schodach kościoła aby trochę się potratować z tymi przemiłymi kolorowymi narodami z całego świata i doświadczyć z nimi cudu pogłaskania wspólnie czegoś nowego na piętrze. Pomyślałem, że gdzieś tu musi być ten cholerny Bóg. Przetrwawszy fascynującą kolejkę schodową, po kilkunastu minutach przed moimi oczami ukazała się cała w złocie Golgota. Marmury i złoto poupychane po komin. Po środku złote krzyże i obrazy Jezusa ukrzyżowanego, a poniżej kolejka do złotego słoneczka z dziurą i kolejna histeria ludzi przepychających się w pościgu o to kto tej dziury dotknie pierwszy. Spotkałem w tym kościele nabudowanym na rzekomym grobie Jezusa bez Jezusa i na Golgocie ze złota bez Golgoty eleganckie i również pokryte złotem, żywe matrioszki prosto z Rosji, a do tego przy nich tak mniej więcej jedną trzecią populacji Afryki, która zastawiła w lombardach swoje stylowe szałasy z dżungli aby mieć hajs na bilet i móc tu dziś ze mną być. Wszystkich tych ludzi, w absurdalnie kolorowych strojach jakby świeżo oderwanych od jakiegoś prania znad Nilu, nie powstydziłby się ani Benetton, ani Fruit of the Loom w swoich reklamach. Spotkałem przepiękne Arabki, z których większość z powodzeniem nadawałaby się, bez pomocy Photoshopa, prosto na okładkę National Geografic. Spotkałem kilku brodatych wariatów okładających mnie dymem z kadzielnic i nieśmiertelne fiksum dyrdum w postaci kolejki do selfie z płytą nagrobną pod którą nie ma nic. Pocieszające, że jakaś siła się mną zaopiekowała na pożegnanie. Kiedy wracałem autem z tego przybytku mijałem po drodze trzy szalone kobiety pędzące prosto na mnie, które razem miały koło 270 lat, a na samym końcu mojej jazdy omal nie zginąłem od pewnej Arabki parkującej swoje auto w kompletnym amoku po środku drogi do Tel Avivu.

Polecam Jerozolimę wszystkim. Jest to najlepsze miasto, aby stracić wiarę niezależnie od tego jak wiele jej w sobie jeszcze macie. Niebywałe doświadczenie, jeśli chcesz się przyuczać na złotnika z Caritasu. Doskonałe do testowania żarcików na lokalesach bez przerwy pytających skąd jesteś. Jedyne w swoim rodzaju, gdzie można podziwiać urodziwe Żydówki w zielonych mundurach uzbrojone po zęby w broń automatyczną. Miejsce kipiące od milionów kolorów i sprzedawców z którymi możesz potargować się nawet o własną duszę. Miasto tonące w kiczowatej komercji pomieszanej ze złotym stylem zbawicieli i proroków poupychanych gdzie się tylko dało.

Przyznaję, że tylko dwa razy podczas mojej tygodniowej pielgrzymki do Izraela przeszły mnie ciary po plecach. Raz po tym jak kąpałem się w Morzu Martwym, a zimny wiatr niemal urywał mi łeb przy wyjściu z ciepłej solanki i drugi raz pod Ścianą Płaczu. Kiedy się tam znalazłem i dotknąłem ogromnych cegieł eks świątyni doświadczyłem czegoś absolutnie niebywałego. Efekt déjà vu z poprzednich moich inkarnacji lub może rodzaj czegoś, czego nie potrafię nawet nazwać. Chyba tylko tam spotkałem boską energię znaną mi już wcześniej z Paryża z bazyliki Sacré-Cœur oraz z Central Parku w Nowym Jorku, kiedy widziałem go po raz pierwszy.

Myślę, że w Jerozolimie najbardziej podobał mi się prawie całkowity brak Boga. Bóg albo poszedł spać albo uciekł przed szalonymi turystami. Pozwólmy temu staremu Bogu trochę odpocząć przed Sylwestrem. Ja sam jestem już mocno zmęczony szukając go i nie znajdując. Chciałbym się kiedyś móc tak po ludzku napić z nim wina mszalnego i zadać mu kilka podchwytliwych pytań. Chciałbym, żeby tu ze mną był. Cwaniak spieprzył z Izraela, bo wiedział wcześniej, że kupuję bilety by z nim sobie pogadać. A ja tylko chciałem go zapytać czemu tak się nade mną ostatnio pastwił i czemu z tylu ludzi robi po cichu kompletnych głupków…

Exit mobile version