20 marca 2022 Ciepły wiatr

Dziennik pokładowy. To już trzeci dzień naszej szalonej wyprawy „do ciemnego kresu po złote runo nicości”. Tradycyjnie w całym namiocie cuchnęło niemiłosiernie fuzlem. Ja leżałem sobie w bezruchu. Byłem bezpieczny od wszelkiego zamętu, w porannych pieleszach. Czekałem na powrót mej skołatanej świadomości. Spoglądałem jednym okiem to na mój zegarek, to na ekran telefonu i obserwowałem szybkość z jaką uciekał mi zapas czasu niezbędny by utrzymać przy sobie mój poranny luzik. Jeśli chcę wystartować w ten dzień w miarę bez pośpiechu powinienem był już powoli zacząć ruszać me zamroczone dupsko w kierunku śniadania. Otworzyłem drugie oko i dotarło do mnie, że ta jordańska impreza jakoś wcale się nie chce skończyć. Jestem już zmęczony, a tymczasem kresu przygód na horyzoncie, póki co zupełnie nie widać. Wręcz przeciwnie – za chwilę znów ruszamy z naszym koksem od nowa – po krótkiej pauzie na byle jaki sen. Jedna wielka postrzelona maszyna, złożona z nieprzypadkowych i sprawdzonych na niejednym już melanżu ludzi była w pełnej gotowości na sygnał do startu. Kiedy odpalimy motor i wrzucimy pierwszy bieg, każdy z nas będzie w samiutkim epicentrum wydarzeń, bez żadnych szans na samotność i jakąkolwiek w tym intymność.

Aby nie było nudno staram się miksować na takich tripach różne indywidua i skrajne osobowości. Tym razem mieliśmy na pokładzie silną reprezentację „Alkoholi Świata” oraz przedstawicieli nieustraszonej grupy „Next Trips”. Wszyscy to dobrzy ludzie. Z założenia pozytywni i poczciwi, zwłaszcza gdy odpowiednio sobie naleją. Pewnie z tego powodu wszystkim im wczoraj porządnie odpierdalało. Nawet mnie. Jedyne co pamiętam z ostatniego wieczoru to znaczne osłabienie naszych fizis na samym finiszu oraz niewybredne dowcipy na temat zmarłych, którym z jakichś powodów nie było dane do nas dołączyć z pijacką posługą. Byłem coraz bliżej rozgryzienia zagadki czemu niektórych nie stanie już na wieki, by móc z nami gdziekolwiek trochę pobyć. Wymyśliłem, że ewidentnie oni umarli wcześniej, nie chcąc nam sprawiać kłopotu swoją śmiercią na pustyni, a potem transportem swych zwłok, na który byśmy się raczej nie zdecydowali. Te imprezy są tylko dla orłów i to tych bardziej zuchwałych. Aby móc dotrzymać tempa zdrowie musi być obowiązkowo ze stali. Parafrazując słowa znakomitego Ziomeczka: „niektórzy są zbyt delikatni i musisz to wrzucić w koszty”.

Mimo wszystko coraz częściej odnosiłem wrażenie, że tu i ówdzie zaczynały nam doskwierać oznaki naszego specyficznego stylu życia. Ostatecznie szukając pozytywów mogę stwierdzić, że niektóre poranki potrafią człowiekowi mimo wszystko przynieść dobrą nowinę. Czyż nie wystarczy, że budzisz się o własnych siłach i nadal żyjesz? Oto dobra nowina na dziś!

Ten dzisiejszy poranek przywitał nas jak zwykle hipotermią. Pustynne namioty w Wadi Rum niewiele różniły się ciepłotą od beduińskiej wioski w Małej Petrze. Przeciętne swym niewyszukaniem śniadanie, beznamiętne europejskie prysznice i już zaraz byliśmy wszyscy gotowi by móc wyruszyć w dalszą drogę. Tym razem gnało nas na wycieczkę po okolicy. Już za momencik każdy z nas będzie mógł odhaczyć kolejną niezapomnianą przygodę ze swej prywatnej „Bucket List”, która jeśli chodzi o moją punktację plasowała się na skali gdzieś pomiędzy spróbunkiem seksu grupowego, a zapisaniem się na kursy tańców ludowych do „Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze”. Niestety taka przygoda jak dziś jest fajna, ale raczej tylko raz. O ile kolejnym razem, by wzmocnić doznania, nie przytachasz sobie do towarzystwa w jeepie haremu lokalnych dziwek, raczej na efekt „wow” taki jak dziś nie masz już co liczyć. Ja planowałem przytachać następnym razem w to miejsce moje dzieci. W końcu czego się sporadycznie nie robi dla rodziny by zadowolić sobą wszystkich…

Zapewniam was, że Wadi Rum to bardzo twarzowe miejsce na wszelkie możliwe perypetie z waszym udziałem. Wszystkie będą godne uwiecznienia w postaci foty, którą da się uraczyć znajomych na Fejsie, w każdym możliwym kontekście. Można należycie uwydatniać nimi dowolnie: piekło kobiet, zakaz noszenia brodawki na nosie lub piekło wojny. Bardzo trudno na tle tego czerwono-brązowo-pustynnego zadupia jakoś źle wyglądać. Nawet gdy jesteście na świeżo po spędzeniu tu gdzieś w pobliżu stosunkowo przeciętnej nocy…

Konwój złożony z dwóch rozklekotanych antycznych jeepów marki Mitsubishi przemierzał piaskowe przestworza utartą turystyczną trasą. Jestem pewien, że śmiałków godnych naszego zacięcia w tych rejonach nigdy nikomu nie brakowało. Jechaliśmy po niewidzialnym dla nas turystycznym szlaku, widocznym i znanym tylko naszym kierowcom. Czuć było u nich rutynę pustynnych profesjonalistów. Robili to z nami dość beznamiętnie, nie pozostawiając ani sobie, ani nam nadziei na jakikolwiek fajerwerki w gratisie. Ot kolejna grupa frajerów z Polski odhaczona. Kiedy ciśniesz przez pustynie na dwa jeepy i siedzisz na jego pace masz zasadniczo dwa wyjścia. Być w tym pierwszym i cieszyć się życiem lub być w drugim i wąchać spaliny wydobywające się z tego pierwszego. Pech chciał, że znalazłem się w oparach spalinowych wyziewów z jeepa przed nami. Ekspozycja organizmu na spaliny na tym pustkowiu to swoisty fenomen. Cóż to była za chujnia. Wyobraźcie sobie tylko jeden obcy samochód w promieniu 10 km i akurat to jego pierdy, z rury pozbawionej sto lat temu katalizatora, masz skierowane prosto w nos. Zagrzewaliśmy kierowcę w szoferce, aby ten trochę zwolnił i zachował większą odległość od pierwszego auta. Wszystko to było jak krew w piach, bo jedyne co idiota z tego zrozumiał to było to, że ma przyspieszyć i tak zapierdalać by usiąść tamtemu na kole. Niestety poza towarzystwem gorzej trafić nie mogłem.

Ratowały nas częste przystanki i zwiedzanie skalnych zakamarków. Najbardziej charakterystyczne były freski na skałach. Niestety nikt z naszych kierowców nie wiedział, czy miały milion lat i namalowało je przylatujące tu na wakacje UFO, czy bardziej byli to lokalni malarze, którzy usiłowali zrobić wszystko by ich dzieła na UFO wyglądały. Kontakt z ręką podróżników z gwiazd, nawet wyimaginowaną od zawsze stanowi w moim życiu element niedoścignionego za czymś sacrum. Takie doświadczenia potrafią wywołać u mnie niemałe ciarki. Najwyraźniej otwierają się gdzieś w mojej duszy marzenia za domem w dalekich galaktykach, z których my ludzie pochodzimy. Tak szybko jak pochwyciła mnie tam nostalgia za domem, tak szybko zaraz porwał mnie pęd dalszej jazdy w nieznane.

Kiedy uwolniliśmy się od śmierdzącego towarzystwa i ruszyliśmy w dalszą drogę tym razem jako pierwsi, na pustyni robiło się już bardzo ciepło. W tych warunkach towarzyszyło nam jedynie bezwstydne zadowolenie. Mieliśmy do tego przy sobie pełną buteleczkę hiszpańskiego wina i już sama ta świadomość rozświetlała nasze twarze na pełnym słońcu. Za to słońce towarzyszyło nam bez przerwy. Mieliśmy z nim dogadane – mogło sobie znikać za chmurami tylko wtedy, kiedy nikt nie robi zdjęć. W ten sposób było z nami nierozłączne i wiedziało jak bardzo go potrzebowaliśmy.

Otaczający nas krajobraz był wręcz magiczny. Wszyscy darliśmy nasze japy w stronę kierowcy, ile tylko wlezie. Tym razem by ten dał trochę czadu po tych piaskach pustyni. Zapszczalanie na pełnym off-roadzie przy bliskim kontakcie z pędem ciepłego i bardzo suchego powietrza potrafi przynieść sporo radości. Budzi się w tobie osobowość dziecka i to ona pozwala zapomnieć ci o całym bożym świecie. W ten sposób chyba każdy przeszedł już w stan całkowitej obudzenia. Mnie w tym wszystkim towarzyszyło jeszcze podróżnicze pobudzenie. To samo, które ma w zwyczaju pchać mnie co i rusz w ręce świata, którego nie sposób nie podziwiać i nie doceniać. W tej krótkiej chwili wreszcie mogłem kontemplować tę wyjątkową moc tego miejsca. W pełni zdany na to na co wymarzyłem sobie przeżyć właśnie tu, w tym zakątku świata – planując tę wyprawę jakiś czas temu w Polsce. Ten pierwszy kontakt z pustynią Wadi Rum mieliśmy wykupiony zaledwie na cztery godziny. Kilka niezwykłych chwil, które zatrzymam w mej pamięci na długo. Jak wszystko co dobre, dobiegły końca w oka mgnieniu… Ślady naszej obecności na tym pustkowiu szybko przykrył ciepły jordański wiatr… „Co mi da ciepły wiatr? Co zabierze…?”

14 myśli na temat “20 marca 2022 Ciepły wiatr

  1. Fajnie czasem się w tej niewiedzy potaplać jak naiwne dzieci, w tych obdartych ze spontaniczności czasach 🙂

        1. Nawet nieźle mi w to idzie. Pocieszające, że dzięki temu następuje naturalna eliminacja smutnych ludzi z mojego otoczenia. Ostracyzm na który się ochoczo zapisuję i umysłowa banicja od poglądów mainstreamu, którą z radością prenumeruję to nieodłączne elementy buntu nastolatka, który we mnie drzemie i ma się doskonale. Czyżby samobójstwo rozszerzone nam w tym wariactwie groziło?

  2. Eksperymentalny sygnał pierdolca, ze tak zacytuję lekturę 😉 chociaż ja już tylko w radość a nie seppuku , niemniej zapraszam do wnętrza

  3. Mam wrażenie, ze niektóre rzeczy dzieją się by zwilżać umysły na przyszłość ale czy pracują w rzeczywistości ? I co z tego przełamania zasady może wyniknąć ?

    1. Myślę, że nowe otwarcie się na nieznane, które właściwie zaopiekowane będzie częścią nowej rzeczywistości. Czasem coś trzeba zwilżyć, a czasem osuszyć 😉

Leave a Reply to JustaCancel reply