20 listopada 2021

Słuchając od dzieciństwa depresyjnych piosenek Agnieszki Osieckiej powoli zdaję sobie sprawę, że me dorosłe życie nie odbiega energetycznie zbyt daleko od tego, co mieszkało w głowie Agnieszki i jej kochanków u szczytu ich sprawności. Uświadomiłem sobie, że ja dziś żyję trochę jakbym był wyrwany żywcem z tamtej bohemy lat osiemdziesiątych w Polsce PRL, bez prawdziwych trosk i zmartwień filistrów. Mam czas skupiać się na swoich zawodach miłosnych i pielęgnacji wrażliwości płynącej wprost z mej skrywanej głęboko niedorosłości. Bo to przecież chyba nie jest możliwe, że słuchasz sobie „Pięciu Oceanów” i nagle masz wrażenie, że niemal każda z tych piosenek jest w punkt o tym co akurat przeżywasz. Jedno trzeba przyznać – melancholia tamtych czasów jest uniwersalna, a ja mam gdzieś na strychu notarialny tytuł współwłasności, w którym jest zapis, że te piosenki to część mnie. Możliwe, że problemy niezależnie od epok się nie zmieniają, a o wszystkim decyduje wrażliwość jednostki. „Nas trzeba chronić przed światem” powtarzały mi na zmianę babcia i moja matka – „nasza rodzina jest z tych nadwrażliwych. Takim synku w życiu jest najtrudniej”.

Jedno jest pewne. Ja nie powinienem przebywać zbyt długo sam. Im więcej jest ludzi wkoło mnie tym łatwiej radzę sobie z moją ekscentrycznością. Najgorzej jest, gdy ci wszyscy ludzie gdzieś sobie pójdą. Jadę autem w długą trasę, zapierdalam, ile fabryka dała autostradą na oślep, przechodzę w stan zamyślenia i nagle słyszę w radio głos Rodowicz: „a ja żyłam nie dość i śpiewałam nie dość”. I kurwa jestem zmieciony z planszy. Też tak macie?

Jako człowiek „w czepku urodzony” całe życie miałem tak, że dostawałem od losu wszystko co tam tylko sobie chciałem. Może nie na jutro i nie od razu, ale zasadniczo wszystko. Chciałem być prezesem – proszę bardzo, być przy kasie – nie ma problemu, być z tą dziewczyną lub inną… nie zdążyłem się obejrzeć, a już chodziłem z nią dumnie za rękę. I tak w kółko – wystarczyło wypowiedzieć życzenie i prędzej czy później to o co poprosiłem – to dostawałem. Kiedy w życiu masz taki kurs z biegiem czasu dochodzisz do trafnych wniosków, że jeśli się budzisz i czegoś lub kogoś nie ma u twojego boku to znaczy to tylko tyle, że dla mojego własnego dobra musiał się włączyć jakiś pieprzony zawór bezpieczeństwa od losu właśnie po to, żebym tego czegoś akurat nie dostał i się przykładowo nie poparzył, nie nabił sobie czymś guza lub nie dostał od kogoś po łbie patelnią. Ten mechanizm działa niemal bezbłędnie. W danej chwili tłumaczę to sobie oczywiście jako życiowe niepowodzenie i dorabiam sobie pod to niezbędną narrację soczystej dramy. Sęk w tym, że po czasie rozumiem, że życiowe upadki są jak najbardziej dopuszczalne, a powstawanie z gówna jest tak samo fajne jak jest obowiązkowe. W końcu w życiu mamy obowiązek dążyć do tego by jak to mówią był „i wilk syty i Manchester city”.

Zauważam dziwną zależność. Im kobiety są starsze tym są nie tylko pod wieloma względami mądrzejsze, ale ta ich mądrość potrafi mieć sporo denerwujących mankamentów. Często objawia się to tym, że kobieta jest mniej otwarta na nowe idee. Jej doświadczenie działa tak, że jest bardziej zasadzona w swoich wierzeniach i życiowych filozofiach nabytych gdzieś po drodze i całą sobą manifestuje „aha ok no dobrze, ale drugi raz nie dam się tak oszukać mężczyźnie”. Cholera wszędzie szukają podstępu. Oczywiście są wyjątki. Jeśli gdzieś się przypadkiem zakochają w jakiejś uroczej łajzie, wtedy ich logika ewidentnie na chwilę wysiada, a ich ciałem zaczyna rządzić instynkt. Jeśli tak się nie stanie z wiekiem zaczyna występować u kobiet dziwna sztywność poglądów. Żałuję, że nie odkryłem tego wcześniej obserwując dogłębniej przybieranie na sztywności moich byłych partnerek życiowych, nim jeszcze koło siebie jakieś tam miałem. Może bym wtedy umiał w porę zareagować i coś z tym uradzić, aby nasze wspomnienia nie wyglądały dziś jak cień rzucany przez lampę w Auschwitz. Niemniej z jakichś powodów moje obserwacje pasują, jak ulał do zachowań tych kobiet, które miałem przyjemność w życiu spotkać. Jestem niemal pewien, że istnieje ryzyko, iż mogą one dotyczyć większości przedstawicieli płci inaczej pięknej.

Skostnienie poglądów potrafi mieć ukrytą formę i objawiać się w drobnych niedopowiedzeniach, które z biegiem lat nieuchronnie zaczynają osiągać stany zapalne lub stany ostre. Mnie najbardziej zaskakuje to jak niewiele dziś ludzi, pomimo pokaźnego bagażu doświadczeń z poprzednich związków, wyciąga z nich dla siebie jakieś konkretne refleksje na przyszłość.

Potrafię doskonale zasymilować potrzebę 20-latków do ujebania się kredytem na mieszkanie, celem zamieszkania ze sobą, zmajstrowania dziecka i ślepego dążenia do tego, by na 50 metrach kwadratowych stworzyć sobie wspólny raj, który z perspektywy 40-latka może wyglądać na piekiełko.

Kiedy jesteś świeżo po studiach o związkach wiesz tylko tyle ile się napatrzyłeś widując przez lata relację swoich rodziców. Powtarzasz sobie „kurwa, ale to był kanał. Jak ja się cieszę, że się od tej patologii uwolniłem i nie muszę dalej z nimi mieszkać”.  Tymczasem 5-10 lat później pakujesz się z wybrankiem serca w ten sam kanał w nowej odsłonie, będący wypadkową waszych indywidualnych kanałów z dzieciństwa. Bądź co bądź rodzice i ich pokrzykiwanie na siebie jest to jedyna rzeczywistość relacyjna jaką znacie i przy okazji wasze naturalne środowisko, w którym funkcjonowaliście dobre kilkanaście lat, o ile wasi starzy się gdzieś niechcący nie pozabijali z tej miłości.

Mam coraz więcej wniosków, że ludzie nie tylko często nie wiedzą zupełnie w co się pakują, gdy są młodzi, ale nie wyciągają ze swoich późniejszych rozstań i rozwodów absolutnie żadnych profitów dla siebie, gdy są starsi. Jakby kurwa całe życie w tych relacjach na ściągach lecieli i nie pamiętali, że te lekcje to jednak po coś od życia dostali. Bo w związkach z drugą osobą nie chodzi o wspólne zamieszkanie ze sobą i przy każdym kolejnym partnerze o tworzenie kolejnej kopii tego, co znamy z dzieciństwa. Nie chodzi też o próbowanie w nieskończoność tego samego z kimś kolejnym, aż do skutku, gdy znajdziemy takiego co wam się podda i z wami jakoś wytrzyma unikając nagłych wizyt w wariatkowie. Chodzi o jedną najważniejszą rzecz – nieujebanie się sobą oraz o to, by z kimś było wam lepiej niż ze sobą solo. Inaczej, o ile nie jesteś masochistą taki związek nie ma żadnego sensu. 

Te łączenia się w pary, aby ze sobą zamieszkać na bardzo małej powierzchni to nic więcej jak dobry sposób na pakowanie się w kłopoty. Jednocześnie zamieszkanie ze sobą traktowane jako bazowe źródło wszelkiego dobrostanu, dalszego sukcesu w przyjaźni, relacji, seksie, wspólnych trudach to już jak dla mnie myślenie magiczne. Doskonale pamiętam, kiedy lata temu sam pierwszy raz wprowadziłem się do kobiety. Czułem się jakbym był wrzucony na inną planetę. Nowe meble, nowe ułożenie kubeczków w kuchni, nowe zapachy, niewidzialne zasady, obowiązki sprzątania, podejrzane rytuały, brak miejsca na mój własny pierdolnik, jej wpadająca co i rusz rodzinka pytająca co u mnie, ustalenia, kiedy można się razem pieprzyć, a kiedy się tego nie robi, ile piw można kupić w sklepie jednorazowo, a ile nie wypada… Koszmar…

Dziś w moim życiu stawiam wszystko co mam na dobrowolność. Oznacza to, że najwyraźniej jestem na etapie, w którym oferta mieszkania z kobietą, mając do dyspozycji jedną sypialnię i jedno w niej łóżko może być dla mnie mentalnie nie do przeskoczenia. Dobrowolność to w tym wszystkim słowo klucz i sprawca dobrej energii. Oczami wyobraźni widzę siebie jak przychodzę styrany z pracy do naszego wspólnego domu i pierwsze pytanie jakie dostaję to „jak było w pracy?”. Jak mogło być w pracy? Przecież ja jeszcze nie ochłonąłem po energii idiotów, których musiałem tolerować przez cały dzień, po wzmożonych wysiłkach z mojej strony by ich wszystkich nie pozabijać, po korkach jakie miałem w drodze powrotnej, po niedogodnościach życia, które magicznie po mnie nie spłynęły. Czarodziejska różdżka nie sprawiła, że po dniu ujebania, z kamieniołomów spieszy codziennie do domu z płonącą namiętnością na wierzchu, pachnący piżmem i ociekający ambrozją Grek Adonis. Przecież nie doprowadziłem się do odpowiedniego porządku by nadawać się na wizytację u ważnej dla mnie osoby, która jest w dodatku w tej samej energii nieprzygotowania na moją wizytę, utrudzona swoim dniem podobnie jak ja.

Kiedy jesteś po czterdziestce zasługujesz chyba na to, by twój związek to była nieustanna randka. W wersji minimum potrzebujesz do tego dwóch oddzielnych sypialni. W wersji optymalnej potrzebujesz dwóch niezależnych mieszkań będących w bliskiej odległości od siebie. Zasada dobrowolności sprawi, że każde z was nim spotka to drugie będzie oczyszczać się z syfu dnia u siebie, w swoim grajdole, nim zaprosi to drugie na wspólną randkę. Może właśnie wtedy, gdy każde z was będzie mogło chadzać spać oddzielnie, dziwnym trafem będziecie się budzić razem. Bo najważniejsze w świadomym życiu to jest mieć wybór i codziennie wyboru dokonywać od nowa stawiając wtedy naturalnie na bliskiego ci człowieka. W życiu nie chodzi o dobra materialne i wasze domy, które przetrwają jeszcze 300 lat po tym jak się sobą zmordujecie. Batalie o nie po waszej śmierci wytoczą adwokaci waszych spadkobierców bez najmniejszego żalu, że was już w nich nie ma. W życiu nie do końca chodzi o posiadanie z kimś ciepłego kurwidołka, na adres którego przez kolejnych 30 lat będą do was spływać ujebujące monity z banku. Nawet jeśli we wczesnej młodości ślepo wierzyliście, że trzeba postawić wszystko co posiadacie na jedną kartę, tylko po to aby zrealizować mit o wspaniałej wspólnej przyszłości we własnym małym domku. Karty postawione na wspólne nieruchomości nie mają nic wspólnego z inwestycją w relację. „W domach z betonu nie ma wolnej miłości” jak śpiewała kiedyś Martyna. Fizyczna wielkość robi wrażenie. Duchowa trwa.

Dziś z całą pewnością jestem ciągle młody. Na dowód tego mogę powiedzieć, że każdy kto umiera w wieku 45 lat słyszy nad trumną „był taki młody”. Co by też nie mówić jest to wiek, w którym zazwyczaj ma się wystarczająco dużo oleju w głowie by nie pakować się w niepotrzebne tarapaty z kobietami na warunkach niesprzyjających zasadzie dobrowolności dla obydwu stron. Szkoda, że wcześniej tego nie rozpracowałem. Gdybym miał tę wiedzę 20 lat temu nie musiałbym dziś zaczynać w moich relacjach od zera. Trzeba się nauczyć o co chodzi w konkretnym biznesie nim zaczniesz go uprawiać. Tak jest ze wszystkim. Nawet z prowadzeniem burdelu.

W powietrzu już czuć zapach elegancji… 

Wybaczcie. Kończę moje bezcenne dywagacje. Właśnie szykuję się na randkę…

P.S. Bo ja usilnie wierzę, że bycie z kimś to codzienna randka do końca życia. Inaczej się może nie udać.

7 myśli na temat “20 listopada 2021

  1. „Nie jestem pewien, do czego służy miłość, ale tak mniej więcej mi się wydaje, że do kupowania ci świeżych rogalików, gdy jeszcze śpisz, do podawania ręcznika, gdy wychodzisz spod prysznica, do parzenia ci kawy i przyjmowania za to uśmiechu, do chowania cię pod parasolem, do niewierzenia w cellulit, do niewidzenia zmarszczki i do zabicia komara latającego nad tobą, do słuchania razem muzyki i do spacerowania palcami po tobie, do pokazywania księżyca i wspólnego dziwienia się, że taki dziś duży i brzuch ma pełen snów.” …

    1. Polubiłem miłość. Niestety ona nie polubiła mnie. Dodawałem wiele specyfików i ulepszaczy. Nic to nie dało. Byłem sobą – było jeszcze gorzej. Odpuściłem… wtedy spierdoliła i zostałem sam. Zadzwoniłem – byłem zablokowany. Napisałem – nikt nie odpisał. Ehhh miłość… Fajnie się o tym pisze. Jajecznica emocji i oczekiwań. Zastygła w nicości. Karmiczne powiązania po bzykaniu. A może coś więcej, a może coś mniej. I głupota, która tak okropnie boli. Chuj z rogalikami. Nie ma dziś nic………

      1. Bardzo to smutne co piszesz…To nie miłość Cię nie polubiła, po prostu kochałeś kogoś kto do Ciebie nie pasował…Być może byliście podobni w kwestiach, w których powinniście się uzupełniać, a różniliście w tym w czym powinniście się łączyć…Nigdy nie udawaj kogoś kim nie jesteś. Od początku bądź sobą. Odpowiednia osoba pokocha Ciebie a nie iluzję którą jej pokażesz😊Im bardziej będziesz sobą tym szybciej zweryfikujesz czy do siebie pasujecie😉 Jeśli spotkasz tą „do końca życia”, to im bardziej będziesz sobą tym bezpieczniej będziesz się czuł. Pamiętaj też, że ludzie są trochę naszym odbiciem Jeśli Ty coś udajesz to kobieta też będzie udawać. Jeśli będziesz sobą Ona też. Ja cały czas wierzę, że dobra miłość nie tłamsi, nie zmienia, nie wymaga poświęceń, po prostu daje szczęście i rozwija. Miłość jest dobra, tylko czasami ludzie ją psują…Nie sprawiedliwie jest wobec miłości odrzucanie jej, trzeba odpuszczać ludzi którzy jej nie doceniają. Czas zrzucić te kajdany przeszłości i z wiarą iść do przodu 😊

        1. Zawsze z dupy wybieram, a potem pulsują we mnie emocje, które raz ożywione pulsują w mej głowie bez ustanku… jak krew. A może miłość to jest mieć taki większy pokój w głowie. Pokój w którym zawsze czekasz na kogoś i ten ktoś właściwy nigdy nie nadchodzi. Potem tęsknisz już tylko za kimkolwiek, za kimś kogo tak dobrze znasz, lecz już nie pamiętasz…

          1. A może miłość to nie większy „pokój”, tylko miłość to spokój w głowie? Może to nie sztorm i burza w środku, tylko spokój, cisza i szczęście po burzy…
            A ta tęsknota to nie tęsknota za kimś konkretnym tylko wyobrażeniem o miłości.
            Łatwiej jest żyć wyobraźnią niż zmierzyć się z prawdziwym życiem i ludźmi? Nie konfrontując się z rzeczywistością cały czas można mieć nadzieję i marzyć, a jeśli po konfrontacji będzie kolejna porażka już można stracić siły żeby marzyć…Tylko co to za życie bez realnego spojrzenia, dotyku, głosu, uśmiechu. Życie we własnej głowie to więzienie, na zewnątrz czeka wiele dobrych rzeczy.

            1. Przestałem się konfrontować bo i po co? Marzenia to taka gra odpalana w głowie. Nadzieja to jeden ze scenariuszy tej gry. Tylko dlaczego marzenia miałyby się spełniać? Byłaby to straszna strata potencjału jaki oferuje nam nieprzewidywalność. Najciekawsze warianty powstają tam gdzie gubi się poczucie wpływu na cokolwiek. Wtedy paradoksalnie znienacka można odzyskać wolność i obiektywizm. Kiedy płyniesz na tej fali mało co cię więzi. Bo prawdziwą tragedią bywa romans z ułudą, a koszmarem gdy ten romans mieszka w nas i nie wiadomo jak się go pozbyć. Truskawki, seks, szampan i nieznajoma to trochę za mało na co nas stać i wystarczająco by sobie sprawić porządne kuku w głowie. Ja wybieram przegrywać we wszystkie gry od dziś do końca świata. Tak jest ciekawiej…

              1. Jeśli masz odwagę płynąć z falą i przyjąć to co Ci przyniesie to już wygrałeś, bez względu na ilość przegranych po drodze!!!! Czasami to co wydaje się przegraną okazuje się wielkim szczęściem i na odwrót, ważne żeby doświadczać.
                Powodzenia.
                PS. Ciekawy blog z przewrotnymi spostrzeżeniami.

Leave a Reply to Mr of AmericaCancel reply