20 września 2021

Zauważam ostatnimi czasy jak coraz więcej rzeczy aktualnie mnie dosłownie… jebie. Może dorastam, a może się starzeję, któż to wie. Lista tłustych pozycji, które olewam na bieżąco jest imponująca i wraz z wiekiem coraz dłuższa. „Polskie” obozy koncentracyjne, jebanie trzech gwiazdek, pedofilia w religii, polski apartheid, niedobór krzeseł elektrycznych w więzieniach, sztuczne epidemie, dylematy szczepionkowe, krucjaty białorusko-podlaskie, oceany plastiku, rytualne mordy na wielorybach, inflacja lub influencerki… – program karnawału energii ciężkiego kalibru, który wymyśliła sobie ludzkość ku uciesze plebsu jest pojemny. Dawniej pospólstwo domagało się igrzysk i chleba, dziś kurdupel z Żoliborza zaspokaja wszystkie podstawowe potrzeby popierających go tępaków. W tle miernych rozrywek zalanych do łbów po korek, dogorywa nam sztuczna pandemia zarządzana przez sztuczną inteligencję panujących. Ci mają się wciąż niepokojąco dobrze.

Tytuł jakiejś książki. Nie wiem o czym.

Pomimo tego, że jak najbardziej chwalę sobie obecne wcielenie, staram się gdy tylko mogę uciekać od niskich wibracji gdzieś daleko. Wyjebuję je za okno jak leci – z moich social mediów i z mojej przestrzeni. Oczyszczam się ile tylko mogę. Ale nawet mnie co i rusz zdarza się dowiedzieć o czymś nowym na swój temat, co sprawia, że przycupnę gdzieś na moment w zadumie. Wspominam o tym, gdyż usłyszałem ostatnio interesującą opinię o sobie. Ponoć jestem lekkoduchem. Myślę, że poprzez takie urocze stwierdzenia można mną łatwo manipulować. Tylko tak nie dłużej niż przez 20 sekund. Takie teksty wpływają dodatnio na mój bunt w głowie. W tej samej sekundzie, w której to usłyszałem, zapragnąłem oczywiście zostać ciężkoduchem. Czy faktycznie jestem lekkoduchem?

Problem polega na tym, iż zupełnie nie ukrywam, że najbardziej lubię robić rzeczy przyjemne i nieprzyzwoite. Oczywiście w kulturalny sposób. Mój hedonizm i egoizm jest niemal moją wizytówką. Ludzie mają takie rzeczy za złe. Do tego w świecie, w którym wszystko jest na wynos, moje serce jest ciągle na miejscu. Umiem się nadal zakochiwać, tęsknić, macać, pragnąć i pożądać. Przecież musi na tej planecie istnieć jeszcze popyt na coś takiego jak zaufanie, szacunek, dobry seks i zabawa. I nie wiem jak wam, ale mnie właśnie to wystarczy by mieć dobre samopoczucie na swój własny temat. Wcale nie wykluczam, że mogę w mych postawach etycznych od kogoś odstawać. Tylko odstawać od kogo? Może od towarzystwa do którego z góry wiadomo, że niezupełnie przystaję? – to przecież normalne. Nie wykluczam, że mogę posiadać rozległy problem z komunikacją – moją vs reszta świata. Często mam dziwne wrażenie, że gdy ktoś do mnie mówi to używa podstępnych streszczeń myślowych, po to bym absolutnie nic z tego nie zrozumiał. To przecież ważne by się wsłuchiwać. To nic, że często gęsto nadal nic nie kumam, nawet pomimo mocnego wsłuchu z mej strony. Wsłuchuję się więc w nicość, czyiś brak ambicji, wymuszoną lekkość, arogancję, nowomowę, sztuczność, prymitywizm, spięcie dupy, pustkę umysłową… i zaraz po chwili od tego ginę.

Banksy

Jestem z pokolenia, które wkrótce będzie umierać. Z ostatniego, które masowo otrzymało porządną edukację w szkole, za darmo. Ambitnego, któremu w życiu zawsze na czymś zależało. Tego nietypowego, które swą karierę zaczynało od wertowania poniedziałkowego dodatku z ogłoszeniami o pracę w „Gazecie Wyborczej”. Tego samego, które dziś na portalach randkowych straszy swym festiwalem starości i swą brzydotą. Nawet mnie samego. Jesteśmy odrażający dla dzisiejszych młodziaków z niewybrednymi tatuażami, dorodnymi cycami na wierzchu i ustami po przeszczepach od glonojadów. W naszych czasach tatuaże nosili kryminaliści. „A czy jest sens oklejać Ferrari?” – potarzam sobie bez ustanku za Georgem Clooney. Jestem z Ostatniego Pokolenia. Tego samego, które będąc w Paryżu wybiera zwiedzenie muzeów, nad zwiedzeniem lokalnych barów. Ostatniego takiego, które żeby porozmawiać o Gilgameszu, Hektorze i Rolandzie nie potrzebuje odpalać Internetu by się połapać o co chodzi w rozmowie.

Banksy też

Bo ja lubię łazić po muzeach, a cholera rzadko kiedy mam z kim! Lubię tam się włóczyć godzinami i zapadać się w klimat tego co tam widzę. Przybliżać się bez macania do tworów z przeszłości, ślinić się na ich widok i jarać jakby specjalnie dla mnie ktoś wynalazł ogień w tych muzeach. Łażę po nich często tak jak leci. Spuszczam się na widok dzieł Picassa, Warhola, Dalego i Banksy’ego. Włażę do starych świątyń, katakumb i kościołów. Penetruję cmentarze i przytulam pomniki na mieście. Nie gardzę fontannami. Sztuka nie ma dla mnie ani granic ani czasu. Szczególny rodzaj nostalgii dotyka mnie, gdy oglądam twory egipskiej cywilizacji w muzeach. Mam wtedy przeczucie, że tamci ludzie, 5 tys. lat temu byli najbliżej przybyszów z gwiazd – cywilizacji naszych stwórców. Wszystko co Egipcjanie po sobie zostawili posiada nieziemski pierwiastek płynący od naszych przodków z odległych galaktyk. Tych, których religie okrzyknęły w swej ówczesnej całkowitej niewiedzy bogami. Dla mnie to jak powrót do bardzo odległego domu… domu pra-rodziców, w którym żaden ziemski człowiek nie gościł od tysięcy lat.

Ja i Ona odmieniona – kiedyś na zawsze razem
Národní muzeum – Praga

Ja chcę móc wierzyć w ludzkość i mądrość ludzi z którymi przestaję. Nie chcę się na nich zawieść. Poszukuję u mego boku ludzi z gwarancją. Gwarancją dożywotnią. Nieistotne czy to „tylko” znajomi z tripa, z nart, z biegania, czy znajome z łóżka. Ja chcę mieć z nimi wszystko – i fajn na glanc i na tip-top dograne. Do tego na sztywniutko w emocjach, bez dram nikomu niepotrzebnych. Chcę dziś wiedzieć już zawczasu, już teraz, że nie rozczaruję się nikim intelektualnie. Nieistotne czy skończymy kiedyś w „na zawsze razem”, czy „w środku”, czy „na niej”, czy „pod nią”, czy w lesie, czy na końcu osobno… Jaj intelekt ma mnie walić po ryju. Ma z niej tryskać co i rusz, po udach, w zaułkach, na każdym jej kroku i przy niejednej okazji. Przy klepaniu po gołej dupie i puszczaniu bąków też. Nawet w dłużyznach, w skrócie, albo w szerokim kadrze, tak aby się nie wymydliło nic nagle… oby! Poznawanie kogoś nowego ma być fascynujące, nawet gdy już nie zechcemy widzieć się ponownie – „piątka i miłego dnia” lub gdy postanowimy poprzebywać ze sobą tylko przez jakiś czas, w jakiejkolwiek formie. Bo spotykanie ma być też z gwarancją. Po bliższym poznaniu ma być potem o czym rozmawiać.

Moja podobizna i Jej – rozmawiamy o czymś…
MoMA – Nowy Jork

Wino? Yhm… Seks, dziewczyna, przyjaciółka, dupa, kumpela, urocza wariatka od ciskania talerzami w nieprzyjemne ściany? Tak. Czemu nie? Strasznie banalne nadzieje, ale nie rozczulamy się. Ja chcę po różnych akcjach mieć z kobietą-człowiekiem o czym gadać. Posiadać tematy jakieś do wspólnego gara – by je włożyć i coś z nich wespół upichcić. Nie chcę czekać, jak wielu, kiedy ona sobie pójdzie, gdy już będzie po wszystkim. Niech nigdzie nie idzie. Niech zostanie na dłużej. Przecież ma gwarancję! Niech i jej i mnie będzie się chciało jej zostanie razem czym prędzej ugodzić. Niech jej będzie się chciało jeszcze coś więcej niż prysznic, buziak i narapapacześć… do następnego kiedyś razu by coś wspólnie popełnić… Tylko komu dziś by się chciało cokolwiek, zwłaszcza z kimś coś planować…?

Sceny końcowe z mojego życia uwiecznił sam Salvador Dali

4 myśli na temat “20 września 2021

Dodaj komentarz