19 sierpnia 2020

Góry kojarzą mi się z góralami męczącymi swoje konie. Mają oni odwrotnie niż kowboje w westernach. Nie byłem w wysokich polskich górach od czasów liceum. Ostatni raz, gdy tu bawiłem przeżyłem przygodę niemal z pogranicza śmierci. Ambitny przewodnik-psychopata przeprowadził całą klasę, z którą pojechałem na wycieczkę przez przełęcz Karb i jedyne co z tego zapadło mi w pamięć, to jak w maju odziany w T-shirt, krótkie spodenki oraz czarne chińskie trampki z bazaru wbijałem zziębnięte palce w ścianę śniegu starając się robić delikatne kroki przez lodową przełęcz, tak by z niej nie spaść. Pełzałem bez jakiegokolwiek zabezpieczenia i skupiałem się z całych sił by nie patrzeć w dół. Kiedy już pokonałem przepaść ścigały mnie pioruny, bo akurat rozpętała się na szczycie jakiejś góry burza z piorunami. Tyle z tego pamiętam. Skutecznie wyleczyłem się wtedy z miłości do gór. Tym sposobem wystrzegałem się ich i pilnowałem by tu nie przyjeżdżać przez co najmniej ostatnie ćwierć wieku. A teraz jestem tu już drugi raz w tym roku. Covid znacznie zawęził mi dostępne opcje, więc przestałem wybrzydzać. Przy okazji chyba wyleczyłem się z tego szoku pourazowego z liceum, bo dopiero teraz przypomniało mi się czemu tu przez tyle lat nie bywałem.

Największy problem z górami polega na tym, że człowiek idzie w dzikie doliny i wspina się w górę by pokontemplować i pobyć sam na sam z energią niemal absolutu. Zastanawiające, że zamiast tego jedyne co Cię pośród nich spotyka to dzikie tłumy, krzyki rozwydrzonych bachorów na szlaku, śmierdzące, umęczone chabety, nieuprzątnięte końskie gówno na środku szlaku, kolejki w schroniskach i co i rusz folklor ciupagowo-oscypkowy. Wisienką na torcie są wynalazki lokalnej techniki takie jak „kolejka” za 7 PLN na Dolinę Chochołowską. Czekasz na nią dziesięć minut by skrócić sobie drogę na szlaku o parę kilometrów, a potem przecierasz ze zdumienia oczy gdy podjeżdża traktor z trzęsącymi się przyczepami, pardon – wagonikami, przerobiony na „kolejkę”. Wszystko zrobione technologią „ze szwagrem na weekendzie kolejkę my zbudowali przy paru flaszeczkach”.

Tym sposobem jestem tu, koło Zakopanego i podziwiam. Dziś zachciało mi się zobaczyć Morskie Oko. Cud natury o którym jeszcze parę lat temu nawet nie śniło się beneficjentom 500 plus. Polskie góry pozwalają całkowicie zregenerować wysmażoną nad Morzem Śródziemnym skórę. Jest mokro, zimno, ale widoki jakże spektakularne i piękne. Do tego podróżowanie z rodziną zawiera wiele bardzo interesujących smaczków, których nie spotkacie, gdy jedziecie gdzieś na tripa z przyjaciółmi. Wymiotowanie w aucie na serpentynach, korzystanie co dziesięć minut z jakichś krzaków służących za leśną toaletę, powszechne wysłuchiwanie i obwieszczanie czyichś narzekań, ubolewań jak wszystko jest źle, jak jest zimno, jak ślisko, jak ktoś na kogoś nie poczekał, lub ktoś kogoś czymś obraził. Dzieci to kochane boskie stworzenia.

Ale są zalety. Kiedy masz Kartę Dużej Rodziny nad Morskie Oko wchodzisz za friko. Ucieszyłem się, bo polski socjal na wypasie w górskiej odsłonie rzadko daje o sobie znać w tak burżujski sposób. Przeważnie płacisz za wszystko, a tu taka niespodzianka, że nie wiesz co w pierwszej chwili powiedzieć.

Całe szczęście, że jestem nieprzemakalny, bo dziś nadaję stojąc rześko w strugach zimnego, tatrzańskiego deszczu. Jest 13 stopni. Reszta Polski absorbuje w tej chwili tak średnio 28. Ja mam przeważnie swoiste szczęście do pogody. Idziemy dzięki temu wszyscy doświadczając coraz większych strug. Zaletą ulewy jest to, że nie musisz być na opłaconym wcześniej przez Internet parkingu przed ósmą rano by przekonać się, że cały parking jest już zajęty. Kiedy pada wszystko tu jest puste. Ten cholerny deszcz uświadamia mi dobitnie, że w życiu zawsze jest coś za coś. Niestety trasa w kierunku Morskiego Oka nie jest najlepszą trasą turystyczną świata. Nie umywa się do Petry w Jordanii. Nawet do malowniczych kanionów spod Ejlatu jest jej daleko. Dominuje oscypkowy folklor i niewyszukanie. Sporo nadrabia przyroda i niesamowite widoki. Trasa jest mocno schrzaniona asfaltową ulicą, która tu zupełnie nie pasuje, a dziś, kiedy tak pada to jeden wielki rwący potok. Jestem pewien, że ten obrzydliwie kontrastujący z otaczającym go pięknem, przygnębiający asfalt pamięta doskonale ponury PRL.

Ciupagowy dorożkarz, tuż przy wejściu do parku przyrody z miejsca proponuje nam podwózkę. Zdecydowanie ambitnie odmawiamy. Ulegamy mu dopiero po trzech kilometrach. Dzieci przemoczone niczym mokre kury, wszyscy zziębnięci i bladzi. Niestety chabeta z wozem pod sam lokal nad zakopiańskie Oko tania nie jest. Rodzinny szpan z dowozem na miejsce kosztuje bez rachunku 100 PLN. W sumie się ucieszyłem, że podjechał ten sympatyczny człowiek zawodowo męczący konie, bo mam od wczoraj po dziurki w nosie łażenia w deszczu. Nasze nieprzemakalne kurtki okazały się przemakalne już po kilku minutach. Kto by pomyślał, że uratuje nas z niewygody szkapa ciągnąca niemal pusty wóz pod górę.

Na samej górze po półgodzinnej jeździe pogoda niestety pozostawała bez zmian. Przyjemność z wywczasu żadna. „Mają rozmach skurwysyny” – aż chce się zacytować Rewińskiego, kiedy patrzysz na ten kawałek jeziora na tle owiniętych parą i chmurami skał. Tylko chce się jedynie tak powiedzieć z przyzwoitości – żeby nie musieć słuchać potem „cudze chwalicie”. Nie, nie ma to startu do rozmachu Nowego Jorku czy nawet Singapuru. Ładne, skromne, ale najważniejsze, że leży akurat przy schronisku, gdzie jest ciepło. Po drodze przyszło mi na myśl przemyślenie, że ewidentnie koń jest stworzony, żeby go męczyć. W każdym razie nie spotkałem w Tatrach niezmęczonego życiem konia. Jest coś jeszcze, co zwraca uwagę na górskich szlakach – jest czysto i nie ma żadnych śmieci. Zresztą śmietniczek też nie ma tu żadnych. Może to oryginalny sposób na zachowanie czystości?

Asfaltowa góralska ulica pośród prawie dziewiczej parkowej dżungli ciągnęła się swą nudą w nieskończoność. Ten luksus dla ubogich solidnie zaprzątał me myśli w drodze powrotnej. Mam sporo podobnych odkryć. Okoliczna kwaśnica jest tu najgorsza jaką w życiu jadłem. Ale może być tak, że przywykłem do smaków kwaśnicy z CPNu, gdy robię pauzę na przekąskę zapieprzając po autostradach. Baranina jest o niebo smaczniejsza od wołowiny – polecam. Za to, gdy zamawiasz Aperola to wygląda on w Zakopanem jak przysłowiowe gówno w lesie. Myślę, że są na świecie rzeczy, które nigdy do siebie nie będą pasować. Wenecki drink za bagatela 30 PLN zamówiony na Krupówkach, ulicy, która uchodzi za antropologiczny cud natury, zjawiskowy stan świadomości to dokładnie ten rodzaj mariażu, który tu ani nie wygląda ani nie smakuje. Bardziej pasuje tu żałośnie denna góralska muzyka grana na żywo w knajpach nieposiadających absolutnie żadnego stylu. Bardziej pasują masy turystów szukające tu wytchnienia na głównej ulicy, którą mogę sobie darować na kolejne ćwierć wieku wiedząc, że nic mi w życiu od jej nieoglądania nie ubędzie. 

Jutro opuszczam to miejsce. Jestem nasycony pięknem, surowością przyrody i brakiem polotu rdzennych mieszkańców. Ale może to ten brak polotu czyni ten uroczy zakątek czymś więcej niż zwykłym parkiem narodowym? Miejsce, gdzie frajerka to kochanka, a boskać znaczy całować się, przypomina najbardziej socjologiczny fenomen, taki do którego walą ludzie o każdej porze roku niemal na oślep. Lokalsi stworzyli tu nam discopolowe miasteczko – nastawione ino na dudki od durnego cepra… To ja może też tu w coś zainwestuję?! Aż mnie korci tak sobie pozarabiać na frajerach, tylko tych koni zawsze będzie mi żal…

5 myśli na temat “19 sierpnia 2020

  1. Oh jakze sie rozczarowalam…nie bylo dramy w postaci plci pieknej i zwiazanych z nia perypetii. Dorastamy kolego? ;)… tatus jednak z ciebie nie taki zly… zlitowales sie nad mlodszymi i uratowales od czlapania sie po sliskim asfalcie w deszczu 🙂

  2. Nigdy nie byłem w Zakopanem. I ten tekst jest kolejnym „kamykiem do ogródka” żeby tam nie jechać. Chociaż największym głazem był EN 71 (tzw. długi Kibel) z Krakowa Głównego w tego słynnego Sylwestra. Na szczęście jechałem tylko do Makowa Podhalańskiego 😉 Nie dość że pociąg to głęboka komuna, to jeszcze te „oczy zielone” współpasażerów…

Leave a Reply to TatulCancel reply