31 lipca 2020

„Jeśli ten samolot odleci bez ciebie, będziesz tego żałować. Może nie dziś. Może nie jutro, ale niedługo i to do końca życia”. To mój ulubiony cytat z „Casablanki”. Okazuje się, że czasem piątek trzydziestego pierwszego potrafi być jeszcze większym gównem niż piątek trzynastego. Uwierzycie, że byłem na czerstwym polskim lotnisku Okęcie już o szóstej rano po to by się dowiedzieć, że nie zostanę wpuszczony na pokład samolotu do Grecji? A wszystko przez to, że nie miałem przy sobie jakiegoś kodu qr…. W tym wiejskim taborze teraz poza biletem trzeba mieć dodatkowe kody, które należy nieokreślenie wcześniej sobie gdzieś skądś wyklikać w Internetach na własną rękę. Tylko pamiętajcie by nie robić tego tuż przed lotem, bo inaczej kaplica. Mimo, że LOT nigdzie o tym mi nie napisał, bez tego kodu nie wpuszczą Cię na pokład samolotu. Można zapomnieć o locie nawet gdybyś był cycatą blondyną z zadartą do góry kiecką tłumaczącą, że ten kod masz na wszelki wypadek bezpiecznie ukryty we własnej dupie. Oburzony wieśniactwem, dobity faktem swoich braków, styrany porannym pośpiechem, a na końcu uziemiony z podciętymi skrzydłami na wiejskim lotnisku, zdecydowałem w odwecie wsiąść w samochód i pojechać do jedynego kraju w Europie, który już dawno olał wirusa, zniósł maseczki i pogrzebał cały ten szajs około pandemiczny – do Czech. Tu ludzie zawsze na chwilowe problemy świata reagowali tak samo. Zamiast witać Hitlera szli do baru. Zamiast rozjebać miasto w Powstaniu Warszawskim szli do baru. Zamiast celebrować pandemię… idą do baru. Jest za co podziwiać Czechów. Ilość luzu i problemów jakie ten naród ma utopionych w piwie zawsze mi imponował. Raj wolności od przytłaczającej religii, o czym świadczą ich puste kościoły pozamieniane na hostele, dostępność w sklepach marihuany, za którą płacisz kartą kredytową i dostajesz rachunek, pełne po brzegi restauracje pachnące knedlikami i utopecami… Jedyny efekt uboczny dobitnie świadczący o obżarstwie i lenistwie to lekko grubsze tyłki u Czeszek świecące sobie kuso na praskich ulicach bladym brakiem opalenizny. Są zupełnie inne niż u Polek, ale całkiem przytulnie i schludnie to wszystko wygląda. Trudno się dziwić. Jak tu nie wpierniczać, ile się da, kiedy jesteś Czeszką i masz życiowo i światopoglądowo na większość rzeczy wyrąbane. Ale szczerze to myślę, że po kilku Staropramenach by mi te krągłości tu i ówdzie bardzo mocno nie mogły przeszkadzać.

Trwoniąc tak czas w tym uroczym kraju miałem wreszcie trochę luzu dla siebie, a co za tym idzie przestrzeni na rozmyślania. Lubię ten moment, w którym mogę wreszcie odsapnąć po nieprzyjemnościach na Okęciu lub tkwieniu na innym lotniskowym zadupiu. W takich chwilach uzmysławiam sobie jak bardzo te oblatywanie świata zaczyna być dla mnie z roku na rok coraz bardziej męczące. Wtedy uzmysławiam sobie, że pomimo nienachlanej wciąż aparycji nie mam już dwudziestu lat. Może pora rzucić to w diabły i zacząć przemieszczać się po świecie autem? Nie chcą mnie na lotniskach to nie… znajdę inny sposób.

Kiedy tak siedząc w upale asymilowałem w sobie kolejne zimne czeskie piwo, oświeciła mnie nagle pewna nader błyskotliwa myśl. Wymyśliłem, że nie jest wcale tak, że wszystkie śluby są złe. Złe jest to, że ludzie hajtają się prawie zawsze za jednym razem podwójnie. Idą do kościoła tylko na jeden ślub, a kończą z dwoma ślubami w pakiecie na raz. I to na pewno nie śluby kościelne, a właśnie cywilne – te niewidzialne, są najbardziej szkodliwe dla zdrowia i to one winne są rozpadów większości dzisiejszych związków. Przecież Bóg ma w dupie czy się ze sobą zwiążecie lub ze sobą zerwiecie. Do tego w przeciwieństwie do sądów, Bóg nikomu nie każe płacić alimentów na dzieci. Bóg nigdy nie chce od Was pieniędzy, podobnie jak każdy porządny bank nie zapyta Was nigdy o Wasze hasło. Jestem pewien, że ludzie, którzy w niego wierzą są bardziej otwarci na wszelkie inne niewidzialne i nadprzyrodzone moce. Dla nich życie to coś więcej niż tylko papierek z USC. Coś znacznie więcej niż stan prawny targowany i wymieniany prędzej czy później na wymuszone na kimś bilety NBP. Tacy ludzie z całą pewnością potrafią wierzyć w miłość. Bo to przecież miłość, nie kasa powinna być spoiwem każdego związku. Do czego dwojgu kochających się ludzi może przydać się papierek?

Dlatego cholerna szkoda, że hajtnąć się w kościele można zasadniczo tylko raz w życiu. No chyba, że się szarpniesz i dasz purpurowemu kiecuchowi z grubym sygnetem zwiniątko banknotów w łapę. Przyznam, że zupełnie nie czuję rozwodów kościelnych. Znów jedyne o co w nich chodzi to kapucha. Tylko zastanawialiście się kiedykolwiek, komu płacicie? Przecież Bóg wysłuchuje Waszych deklaracji miłosnych zupełnie za darmo. Do niczego nikt nikogo w nich Was nie przymusza. Co się zatem dzieje z przelewem, który robicie by „kupić” sobie rozwód kościelny? Ja niestety sam nie wymyśliłem, dokąd wędruje ta kasa. Pozostaje mi posiadać naiwną nadzieję, że może rozwodnicy kościelni robią dobrze jakimś biednym duszyczkom z sierocińców na końcu świata, bo raczej dożywiania tłustych biskupów sobie za to nie wyobrażam.

Mam wrażenie, że to przez właśnie takie i im podobne rozmyślenia jest w moim otoczeniu całkiem spora grupa ludzi. Taka szczególna grupa, która pamięta by trzymać się ode mnie na bezpieczną odległość. Są to przykładowo kobiety znane mi z zaledwie kilku spotkań w życiu. Takie, z którymi ani się nigdy nie całowałem, ani nie macałem, a nawet nie pamiętam o czym rozmawiałem. Są zastępy przybranych kolegów, poznanych gdzieś przypadkiem, z których na żadnego bez wyjątku nie można nigdy liczyć. Takich, których widziałem kiedyś może raz na żywo. I tak dziś oto buduję sobie w ten sposób moje liczne grono znajomych z fejsa. Rosnącą grupę nijakości ludzkiej, złożoną z samych dalszych znajomych wcielanych do niej niemal co dzień – na bieżąco. Otaczam się ludźmi zbędni mi zarówno na starcie jak i na finiszu. Nieaktywnymi ani w mym życiu, ani w mej pamięci. Takimi bezsensownymi energiami ludzkimi się w mym wirtualnym życiu nie wiedzieć na co otaczam.

Za to prawdziwych przyjaciół mych grupa jest zasadniczo niezmienna. Od lat liczebnie stała. Wielkością swą tak duża, jak duża kawa jest, co ją w Czechach w MacDonald’s serwują. Kiedy ją dostajesz i pytasz, czy to jest ta duża czarna amerykańska, o którą prosiłeś, dowiadujesz się, że kubek ma tylko jeden rozmiar. Zawsze mnie dziwi, że prezerwatywa też… Bo w sumie kogo to może obchodzić, że ja zamawiam w formacie Big Size, a dostaję One Size?

A może czasem jest tak, że dostajesz od życia to co pisane jest Ci od niego dostać. Dostajesz wtedy ni mniej, ni więcej to co akurat masz i jest to wystarczający powód by się z tego czegoś cieszyć. Nie zawsze lecisz tam, gdzie chcesz. Czasem los zgotowuje Ci uziemienie na lotnisku. Może robi to po to byś potrafił doświadczyć pogodzenia z tym na co nie masz do końca wpływu. Byś umiał otrzepać się z chwilowego zaskoczenia, a następnie abyś wziął los w swoje ręce i pojechał sobie gdzieś indziej. Bo nasze życie to niestety żaden gotowiec – nawet gdy myślisz, że tak, bo wszystkie bilety masz przecież na nie przez Internet wykupione…

2 myśli na temat “31 lipca 2020

  1. Celem życiowym większości ludzi jest wyjść za mąż /ożenić się ale czy tak naprawdę jeden papierek jest wyznacznikiem szczęścia? Papierek chyba daje tylko złudne poczucie spokoju że druga osoba nie odejdzie, że nie zdradzi przecież przyzekala. A prawda jest taka z papierkiem czy bez jak ktoś chce odejść czy zdradzić czy zrobić cokolwiek innego to to zrobi.

  2. To niezmiernie ciekawe…
    Od pochwały czeskiego luzu (sam jestem stałym entuzjastą ostravskiej Stodolni) przechodzimy do szczerych pytań dotyczących samego siebie. Może to najbardziej odpowiedni sposób;-) Pozdrowienia. Niech żyje Staropramen!;-)

Leave a Reply to StrangerCancel reply