28 października 2019

Leonardo da Vinci w swych przepastnych notatkach pozostawił po sobie następującą myśl: „Mężczyzna odbywający stosunek w sposób agresywny i nie dość łagodny spłodzi dzieci skore do gniewu i niegodne zaufania. Jeśli jednak stosunkowi między kobietą i mężczyzną towarzyszyć będą obopólna miłość i pożądanie, to poczęty potomek będzie nad wyraz inteligentny, dowcipny, żywy i pełen uroku”. Te słowa zwróciły moją uwagę, gdyż druga część tego krótkiego wywodu jest ewidentnie o mnie. Dowodzi to dobitnie, że moim ziemskim stwórcom musiała towarzyszyć podczas aktu kreacji opus magnum w postaci mojej skromnej osoby miłość i pożądanie, bez jakiejkolwiek agresji. Agresja i nawalanie w siebie czym popadnie przyszły moim rodzicom do głowy dopiero potem, kiedy ja już samodzielnie czytałem „Świat Młodych” i mniej więcej kojarzyłem o czym pisze ten peerelowski szmatławiec. Nie rozumiałem tylko wtedy jakie jest źródło kłótni między kobietą, a mężczyzną i po co w ogóle robić tyle hałasu. Dziś po tylu latach myślę, że rozumiem to jedynie minimalnie lepiej. Wiem za to na pewno, że kłótnie w związkach często dowodzą braku symetrii stron relacji w dawaniu sobie nawzajem bliskości.

W moim dotychczasowym życiu miałem tą niewątpliwą przyjemność, doświadczać w którejś fazie związków, tej od razu następnej po początkowej, wiązania się z kobietami specjalizującymi się w zarządzaniu dawaniem upragnionej przeze mnie bliskości. Praktycznie, odkąd pamiętam musiałem niemal wyć i skamlać o bycie przytulanym, o darmową możliwość przytulenia jej, a równolegle musiałem stawiać czoło przedziwnym systemom zarządzania seksem i jego częstotliwością w naszych relacjach. Pod osłoną wymówek o okresie, które rozumiem, zarazków chorobotwórczych wywołujących przedziwne idiosynkrazje, siedemnastu odmian grypy, kary za to jaki byłem podobno ostatnio beznadziejny, braku gwarancji orgazmu z mojej strony, pieprzyka na tyłku, zmęczenia ogólnego, globusów podobnych i większych niż miewała tysiąc lat temu Izabela Łęcka, bólów pleców, czyjejś nieprzytomności, otarć policzka od mojej brody, starości czyjejś i cholera wie czego tam jeszcze wielokrotnie dowiadywałem się, że dziś mogę liczyć jeśli chodzi o intymne zbliżenie tylko na siebie. I tak sobie myślę – czy to normalne, że płeć męska, która z różnych przyczyn jak wiadomo nie zawsze MOŻE, [ten fragment akurat mnie nie dotyczy], spotyka przeważnie na swojej ewolucyjnej potrzebie chcicy płeć, która teoretycznie może zawsze, tylko nie zawsze chce. Paradoksalne jest, że kobieta zamiast się cieszyć, że mężczyzna chce i ma nadal czym by móc z nią chcieć, wyszukuje listę kłopotów, na widok których nie tylko odechciewa się seksu zaprzyjaźnionym gołębiom pocztowym za oknem, ale nawet czasem odechciewa się wszystkim czegokolwiek.

Znam przeróżne rodzaje bezsensownego seksu bez nadziei na wspólną przyszłość po takim seksie. Przykładowo wiem, że istnieje doskonale opisany w literaturze przedmiotu efekt seksu na pierwszej randce, kiedy to już po wszystkim facet jedyne o czym marzy to, aby dziewczyna sobie już poszła. Tymczasem jedyne czego ona chce z nim wtedy robić to się w niego wtulić, gdyż nie rozumie, że na pierwszej randce u faceta nie występuje zakochanie, a raczej zupełnie coś innego o nazwie niezaspokojony zew natury. Do zakochania się to niestety potrzeba z nami trochę dziewczyny się nachodzić na romantycznych randkach.

Poznałem też rytuały seksu których nie powstydziliby się Indianie w dorzeczu Amazonki. Takie „tylko w weekendy” i to bardziej w sobotę jak już, kiedy się wszystko w domu posprząta. Gdybyście chcieli czegoś we wtorek to po latach dowiedzielibyście się, że to były wtedy haniebne gwałty i ja w nich byłem zboczonym zjebem i gwałcicielem niedoceniającym za grosz tego jak ona ładnie dla mnie sprzątała i mnie tak bardzo kochała gotując mi dużo różnych pyszności.

Poznałem strategię na „żądanie wyprowadzenia się mnie-mężczyzny ze wspólnej sypialni”, bo najważniejsze było dla kobiety małe dziecko, nie ja-mężczyzna. Lata później dopadła mnie praktycznie ta sama strategia na pozbawienie nas seksu z uwagi na potrzeby większego znacznie dziecka oznajmiająca, że „dziecko lubi spać z nami w sypialni”. Wiadomo dziecko też seksem dorosłych może i lubi pozarządzać, bo właściwie to czemu nie.

Zastanawiające, że nie spotkałem dotąd strategii męskich na „nie będzie dziś seksu”, bo śmierdzisz perfumami jak do mnie przychodzisz, czuć od Ciebie alkohol, który razem piliśmy, bo byłaś ostatnio mało delikatna, bo zupa była za słona, bo masz nieposprzątane mieszkanie, bo muszę jeszcze popracować, bo kawa była bez mleka, bo dziś nie bo „dziś nie”.

Irytujące jak bardzo potrzeby nas ludzi ulegają zmianom po tym, kiedy przemija amok feromonów obecny w czasie zakochiwania się. W obłędzie miłości potrafimy mieć udany seks w ciasnym BMW, w ciemnym lesie, w zimnym Adriatyku w towarzystwie włoskich gapiów, w pełnym kinie podczas seansu, w przymierzalni u Zary, na lotnisku we Frankfurcie i na autostradzie „Wolności” i to przy mniej więcej 130 km na godzinę. Nie szantażujemy wtedy nikogo jego brakiem ani brakiem orgazmu. Smutne, że kiedy ta nasza miłość dojrzewa, udany seks wędruje do lamusa jako jeszcze jeden slogan z listy wojennych żądań względem partnera często dłuższej niż Traktat Wersalski. Wtedy, właśnie wtedy dotychczasowe dawanie siebie przeradza się już tylko w łapczywe branie, zachłanne oczekiwanie i czegoś od drugiego człowieka nieustanne żądanie.

Myślałem ostatnio sporo na temat koni. Myślałem o tym jak bardzo różnią się one od ludzi. Pewna urocza kobieta z bardzo niedaleka zainspirowała mnie i zmotywowała do głębszego zastanowienia się nad tymi stworzeniami. Uświadomiła mi, że konie, które ona bezgranicznie kocha to nasze emocjonalne lustro. Kiedy człowiek przychodzi w odwiedziny do konia zestresowany koń staje się nerwowy. Kiedy jesteśmy radośni koń jest wesoły i cieszy się razem z nami. Do tego konie nie łączą się nigdy w pary z drugim koniem. Jedyne co robią to spotykają się na seks. Koń nie potrafi kochać, bo pięćset kilogramów testosteronu nie jest w stanie kochać drugiego konia na tyle by łazić z nim na randki. Konie to nie gołębie.

Sam jestem raczej do dupy jeźdźcem. Jednak myślę, że w relacji z kobietami posiadam bardzo wiele z osobowości konia. Kiedy kobieta, z którą się spotykam, jest pogodna jestem niczym ten koń, który skacze pod sufit z radości, gdyż udziela mi się jej pozytywna aura. Kiedy moja kobieta jest smutna, to i mnie nie jest wtedy do śmiechu. Myślę, że bardzo ważne jest, aby w związku umieć jeździć razem nie tylko na tych samych emocjach, ale też starać się by w tych emocjach się od siebie zbytnio nigdy za daleko nie oddalać. Niestety ostatnio jedyne co mi się przydarza to jazda z kobietą autem w stylu „na Durczoka” albo pływanie z nią motorówką w rozmachu à la „na Staraka”. Kończy się to niemal zawsze kłótnią, oddaleniem i zerwaniem kontaktu. A przecież nam wszystkim potrzeba zupełnie tak niewiele. Przecież wszystko polega jedynie na tym, żeby ktoś nie wypadł za burtę i abyśmy mieli ze sobą trochę więcej niż odrobinę szczęścia.

4 myśli na temat “28 października 2019

Dodaj komentarz