3 października 2019

„Temu kto nie wie do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr” – tak kilka lat temu twierdził Seneka Młodszy. Ja właśnie jestem na etapie, w którym nie zmierzam do żadnego konkretnego portu, za to jak wychodzę ostatnio z domu to wiatr i deszcz wieją mi prosto w twarz i to wieją jak cholera. I zapewniam Was, że nie jest to wcale „wiatr, co nozdrza mężczyznom rozchyla”. Nawet Grochowiak za mało pił by ten wiatr co teraz w Polsce napieprza od kilku dni centralnie we mnie umieć opisać. Dlatego myślę sobie, że pierniczę tę wichurę i ten kraj. Czy ja tu mieszkam za karę?

Trzeba się chronić jak się tylko da, bo jak to zgrabnie używając nowomowy prawią ci z pokolenia gender – inna postawa strasznie „ryje beret”. Przypomniało mi się też chwilę temu stare zaklęcie z kursów korpo-voodoo, takie na każdą dołującą w życiu okazję – „zrób coś dla siebie, to siebie zrobi coś dla ciebie”. I tak sobie myślę co w takich chwilach ponurej krajowej jesieni człowiek może na szybko dla siebie zrobić. O dziwo pierwsze co mi przychodzi na myśl to nie dziki seks z Murzynką, tylko prędzej oczyszczenie głowy i życia z toksycznych ludzi, a chyba przede wszystkim z toksycznych kobiet. I potem wyobrażam sobie już tylko tę chwilę błogą triumfu nad sobą, taką w której ze spokojem, już po wszystkim zaparzam dzbanek herbaty z imbirem i wsłuchuję się czy Ojciec Świat bardziej woła mnie na nowego tripa akurat do Ameryki Południowej czy jednak bardziej do Azji.

Człowiek się codziennie uczy i chce rozwijać. Dlatego byłem jakieś trzy, a może cztery dni temu na pewnym warsztacie, z którego dowiedziałem się, że faceci, u których w dzieciństwie było w życiu za wiele mamy, a za mało ojca, mogą być na niektóre zachowania niektórych kobiet szczególnie przeczuleni. Czyli jeśli w domu, poza wkurwiającymi młodszymi braćmi, miałeś za dużo mamy, a zaniki taty, bo tata więcej spierdalał przed mamą i obowiązkami domowymi niż stawiał im czoło i jej chimerom i jej idiosynkrazjom, to możesz mieć w dorosłym życiu przejebane, bo nie udźwigniesz zbyt wielu kobiecych emocji na raz. Spotkanie w dorosłości z emocjonalną kobietą może być dla Ciebie czymś za wiele. Może to być nie do zniesienia. I ja właśnie dokładnie tak dziś trochę mam. Zbyt wiele kobiecych emocji, które na mnie wchodzą to prosta recepta na odpalenie u mnie programu ewakuacji przed kobietą, która tak bardzo pragnie mojej miłości, że wchodzi w rolę ducha mojej mamy z dzieciństwa. Wtedy nie pozostaje mi nic jak tylko przetachanie swojego umęczonego tym atakiem emocji mózgu wraz z ciałem na bezpieczne, z góry upatrzone pozycje – do punktu zbiórki ewakuacyjnej w schronie wybudowanym na wypadek wybuchu bomby atomowej lub eskalacji Shoah.

Najgorsze, że ludzie patrzą na mnie i pytają czemu taki gość jak ja – przystojny, zadbany, inteligentny, a przede wszystkim nadziany nie potrafi być z kobietą? A ja tymczasem przyglądam się sobie i im i myślę, że chyba równolegle, poza odkrywczymi rewelacjami na temat mamy i taty, zaczynam mieć na bycie z kimś w związku zbyt wysokie kwalifikacje. Widziałem ostatnio moje odbicie w lustrze. Nie zgadzam się z tym lustrem. Oszukiwać to może ono sobie ich, lecz nie mnie. Do dupy jest z niektórymi lustrami. Są często takie powierzchowne w tym co pokazują, takie wybiórcze… A nie ujmują na swoich tłustych od czyichś paluchów ekranach wielu codziennych nowości jakie w człowieku powstają i które wcale nie aż tak znowu głęboko w nim przecież siedzą… Na co komu oglądać poranne pryszcze, jakiś włos przyczepiony do brody – nie mój, pół nowej zmarszczki o niezidentyfikowanym pochodzeniu i nieistniejącym kontekście znaczeniowym, twarz bez makijażu…? To moje lustro na końcu też jakieś bzdury pokazuje. Za to ukrywa tak wiele… Niezdolny do relacji – to JA. To hasło, które dźwięczy mi gdzieś w głowie od kilku dni. Wolny światopoglądowo i mentalnie, bo bez zbędnego bagażu, wiecznie spakowany i w blokach startowych zamieszkały, oto JA gotowy do ucieczki, gdy zrobi się za gorąco i nie do zniesienia oraz przede wszystkim zadumany nad sensem tej ucieczki do wolności, której wcale na końcu nie pragnę mieć. Wolność to jeszcze większa brednia niż miłość – utopia i banał. Oto JA w nowej, uświadomionej sobie dopiero na dniach odsłonie. Takiej nader bardzo ważnej i trochę niecodziennej. Prywatnie sam dla siebie bywam bezczelnie nagi, stojący sam przed sobą w zwierciadełku co mało widzi i mało odbija. Muszę ufać intuicji by widzieć to co niewidoczne, by czuć to co niewyczuwalne. Intuicja – lepiej niech ona mnie prowadzi. Daleko dziś tym domowym lustrom do koreańskich smartfonów co widzą w nocy wszystko czego nie ma, daleko im do kobiet, które potrafią mały defekt przeobrazić w psycho-katastrofę konstrukcyjną duszy i ciała. Wtedy myślę, że mnie jest jeszcze dalej do odkrycia tych kobiet niż temu głupiemu lustru do przejżenia mnie. Cóż to za świat, w którym wszędzie takie odległości i taki bezmiar deficytów bliskości od tych których nam potrzeba, a nadmiar od tych, którzy winni odejść dawno do swej wieczności.

Szwendałem się znów ostatnio na końcu świata szukając wytchnienia od wszystkich kobiecych emocji, będąc na ścieżce ku Zen, tylko po to by zawrócić z niej do domu i tu na miejscu zdać sobie sprawę, że być może to prawda, że być może KOBIETA to rzeczywiście jednak dla mnie trochę za wiele. Czy każda? Jestem pełen w tym sprzeczności. Zadziwia mnie jak bardzo czasem się dąży do bycia z kimś i jak mocno włącza się instynkt samozachowawczy by z tym kimś za blisko nie być. By JEJ nie wpuścić do końca do siebie, wpuścić trochę, lękowo, może na próbę… Kiedy mam tak, że będąc przy kimś, w nieoswojonym z tym stanem mym umyśle, coś bije na alarm i każe mi szybko spierniczać – jak najdalej, kiedy jedyne za czym tęsknię to spokój od nie-moich-emocji, kiedy chciałbym się mocno wtulić i nie słyszeć nic. Rozkoszować się ciepłem kobiecego objęcia oraz jednocześnie błogą, niezobowiązującą do niczego w nim ciszą…, ciszą bez reklamacji.

„W takiej ciszy – tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy. – Jedźmy, nikt nie woła.”

20 myśli na temat “3 października 2019

                  1. Żadna z pań nie będzie całe życie taka sama jak przed zamążpójściem. Ich strategia jest zupełnie inna niż nasza.
                    Nie ma łatwych wyborów.

                    1. Jak dla mnie strategia jest nie do przyjęcia. Dopaść, okiełznać, rozkochać, uzależnić, zdominować i na końcu przejąć nad nim kontrolę…

                    2. Nie ona, to mąż ma się zmienić i dostosować do roli jaką ona mu wyznaczy. Jaka to rola? Trzeba poznać dom rodzinny kandydatki i układ ról jaki tam panuje

                    3. To jest chore, bo to on ma się dostosować, a ona nie musi. Znam to z autopsji niestety 🤦‍♂️

                    4. Jak kierowałem się sercem dostałem po głowie, jak kierowałem się rozumem dostałem po kieszeni. Następnym razem zaufam intuicji ale raczej nie będzie następnego razu. Związki mnie przerosły.

  1. „Dopaść, okiełznać, rozkochać, uzależnić, zdominować i na końcu przejąć nad nim kontrolę…” Co za pierdoły. Naprawdę widzisz to w takich czarnych barwach? Uwielbiasz silne, mające coś do powiedzenia, diabelnie inteligentne kobiety. Uwielbiasz stan zakochania, ale nudzi cię stan kochania, gdy emocje opadają, a nowość staje się pomału przyzwyczajeniem. Uwielbiasz się zakochiwać i uzależniać od fascynacji kolejnymi kobietami. Uwielbiasz być okiełznywany i dominowany. W czym więc widzisz problem? Owijasz w bawełnę i tyle. Nie chcesz związku, to nie. Nie umiesz być w związku, to nie. Nie chcesz się zmieniać, to nie. Znajdź kogoś takiego jak ty, przejrzyj się w drugiej osobie jak w lustrze, a może któregoś dnia zobaczysz karykaturę samego siebie i wtedy zechcesz się zmienić tak, żeby pasować do twoich zachowawczych czytelników. A skoro mnie samej z taką prostotą wciąż powtarzasz „nic nie musisz”, to zacznij może sam stosować się do swoich rad? Nic nie musisz…

Leave a Reply to Mr of AmericaCancel reply