14 marca 2019

Są ludzie, którzy nie pasują do polskiego zadupia, ale są też tacy, którzy nie pasują nigdzie. Pewna znająca mnie na wylot kobieta powiedziała mi ostatnio pewną mądrość życiową na temat mojej skromniej osoby. Otóż podobno abym był szczęśliwy to ja muszę mieć alkohol, seks i słońce, podobno w tej właśnie kolejności… wtedy wchodzę w każdą propozycję jaka się pojawia jak ta lala. Myślałem nad tym chwilę… coś w tym jest! Mądra kobieta!

Dzisiaj odkryłem, że jestem śmiertelny. Właściwie to uświadomił mi to już wczorajszy dzień, kiedy jednocześnie sparaliżowane plecy nie pozwalały mi się normalnie ruszać, ponownie rozwalone zatoki nie pozwalały mi oddychać, do tego w drodze do lekarza od zatok wypadła mi do reszty plomba w zębie. Pozwoliło mi to przy okazji stać się dumnym posiadaczem prywatnego krateru w głowie o konstrukcji porównywalnej do wygasłego wulkanu pod Neapolem. Myślę, że starość doprowadziła mnie do momentu, w którym gdybym nie zaopiekował się sobą w porę, dziś mógłbym już nie żyć. Jestem uradowany, że trafiło mi się żyć w czasach, kiedy wszystko da się umówić w jeden dzień i to w samochodzie za pomocą aplikacji w telefonie. Tak też było w moim przypadku. Dziura została załatana, zatoki zaopiekowane, a kręgosłup rozgrzany gorącym ciepłem fotela w aucie. Dzięki temu dziś już jestem na chodzie i w miarę zdatny do użycia.

Cholernie boję się śmierci ale też dentysty. Dlatego najbardziej uszczęśliwił mnie ten załatany bezboleśnie ząb i przemiła pani, która niczym rzeźbiarz, kładąc się na mnie uformowała mi w buzi nówkę sztukę wypełnienie. W takich momentach, kiedy mnie nagle nic nie boli jestem w pewnym stopniu bardzo szczęśliwy. Chyba też można lekko skorygować, teorię mojego zadowolenia – brak bólu jest fenomenalny nawet jak nie przytrafia mi się równolegle nic na S i A. Kiedy wywlokłem się z fotela byłem nawet w stanie przeboleć, że nie nadaję się do bycia w żadnym związku z kobietą, a wystarczyło jedynie zwyczajne, że nic mnie nie boli, nie mam nadprzyrodzonej dziury, mogę się ruszać i nadal żyję, a właściwie wróciłem do życia, bo nie wiem jak długo jeszcze potrwa to moje życie.

Cała ta heca z chwilowym niedoborem zdrowia uświadamia mi również, że nie jestem już człowiekiem pierwszej świeżości. Nic dziwnego, w końcu urodziłem się za czasów Układu Warszawskiego. Moja podstawówka nosiła imię marksisty Władysława. Preferowanym językiem był wówczas rosyjski, a o angielskim mało kto cokolwiek wtedy słyszał. Jednak bycie dinozaurem, pomimo bycia niegroźnym, zaczyna mnie niestety coraz częściej uwierać. Najbardziej irytuje mnie, że co chwila przechodzę jakieś dziwne niezamawiane w sklepie z artykułami sado-maso, życiowe perypetie na tej planecie. Jestem wściekły, że nie trzymają się mnie ani kobiety, ani włosy, ani plomby w zębie. Za to zaczynam mieć nadmiar lat, idiosynkrazji i zarazków. Na domiar złego obudziłem się dziś w hotelu przy ulicy Niezłomnych. Muszę przyznać, że nazwa pasuje idealnie do klimatu tego kraju, do tej pieprzonej pogody, zimna i bylejakości jaka nas otacza. Na śniadaniu w hotelu nie było rano kawy, ponieważ cytując panią w kuchni „rozpieprzył się młynek”. Zapytałem co możemy z tym problemem zrobić. Odpowiedź była powalająca w prostocie: „Niech pan sobie nasypie sypanej, chociaż ja bym tego na pana miejscu nie wypiła”.

W takich właśnie ujmujących momentach przypomniana mi się moje słynne kredo z młodości: „Pamiętaj kim jesteś”. Znaczy to mniej więcej tyle co „szanuj się”. Jak taki wielbiciel kawy mógłby zachwycić się pomyją, której nie wzięłaby do ust nawet śniadaniowa bufetowa w podrzędnym hotelu. Rozpaczliwie szukając analogii przypomniał mi się tekst z Gombrowicza: „Ja ta nie Cham z Chamów, a Pan z Panów, i wszystko tu nie po Chamsku z Chamska świńskim ryjem, a po Pańsku z Pańska w cztery Konie, bo tyż; to ja Pan, nie Cham, a matka moja nieboszczka krów nie doiła, ani za stodołę nie chodziła.” Więc nie… nie nasypałem sobie czegoś co nie przeszło przez młynek…

Z drugiej strony uważam się za człowieka o niecodziennych zdolnościach adaptacyjnych. Jestem nawet w stanie dać siebie za przykład na to jak my Ziemianie dostosowujemy się do swoich potrzeb. Otóż jakąś chwilę temu przestałem przy pewnej kobiecie używać śmierdzącej maści na kolana, a ona przestała mi mówić, żebym przestał jej używać. W takich chwilach nabieram przekonania jak wiele się da zrobić dobrego dla drugiego człowieka.

Wątek z sypaną kawą, chorobami i starością prowadzi mnie wprost do konkluzji, że za jakiś czas będę, o czym jestem dziś przekonany, niejako zmuszony kolekcjonować kolejne prywatne rezygnacje. Czeka mnie ostatni raz na nartach, ostatnia gra w golfa, ostatni rejs żaglówką, ostania masturbacja, ostatni raz na rowerze, ostanie tango w Paryżu, ostatnia libacja, ostatni raz gdzieś tu i ówdzie, ostania kobieta, ostatni lot do ciepłego kraju, ostania kawa z młynka, ostatnia dziewica, ostatni joint, ostatnie złapanie kobiety za tyłek, ostania kłótnia z kobietą i ostanie zakochanie. Chociaż człowiekowi, który tak bardzo kocha siebie ostatnie zakochanie może się nie udać, bo siebie będę kochał już zawsze do grobowej deski. Przyjdzie też niechybnie niemy żal jak wielu rzeczy nie udało mi się spróbować. I nie mówię tu o dziecięcych marzeniach bycia pilotem. Przecież żeby być pilotem bombowca trzeba mieć najpierw bombowiec… nierealne. Niemniej myślę, że dojdę kiedyś do momentu, kiedy być może będę zadowolony nawet z tego, że robi mi różnicę oglądanie filmu dokumentalnego o oceanach, od gapienia się w wirującą pralkę automatyczną.

Bo czy przypadkiem nie o to właśnie chodzi w tym szaleństwie na tej planecie, aby pozbywać się uprzedzeń do kawy, przeżywać do ostatniej chwili uniesienia, cieszyć się nawet z tego, że kolejny raz ktoś załatał mi dziurę w martwym dawno zębie. Miłość i nienawiść odchodzą kiedyś na zawsze z radością i smutkiem… zawsze tak jest. Ostanie słowa Goethego to: „Więcej światła”. Gdyby urodził się w Polsce pewnie krzyknąłby: „Dajcie gorzały!”. Mnie już dziś zastanawia, czy uda mi się powiedzieć cokolwiek do rzeczy tuż przed wezwaniem do reinkarnacji. Boję się lekko, że może to być ludzka prośba o ratunek typu „o kurwa…!” i nie wiadomo, czy ktoś to nawet usłyszy…

2 myśli na temat “14 marca 2019

  1. Raczej bardzie pasuje mi tu ” żyłem jak chciałem…” Nie ma co się zastanawiać nad tym co straciliśmy A nad tym co mamy i co zyskaliśmy…jesteś zdrowym facetem, masz pracę, dom, przyjaciół i milion innych pozytywnych doznań. Podróże, znajomości….nikt Ci tego nie zabierze…
    Ja siedzę na korytarzu i słucham jak mój syn buntuje się na fizjoterapii…I wiesz co już nie myślę o tym co poświęciłam biorąc na siebie trud wychowania dziecka z autyzmem…Ja dziś wiem co zyskałam..miłość ponad wszystko, cierpliwość, mamo to słowo które wywołuje śmiech, dumę z postępów, czas na studia, przyjaciół prawdziwych,…To jest pozytywny czas…
    A że to wszystko zakończy się odejściem na zawsze… cóż wszystkich to czeka…jedyna sprawiedliwość…dlatego żyj tu i teraz bo nie wiesz ile to jeszcze potrwa
    Pozdrawiam…

  2. Czasem rezygnacja z przyzwyczajeń, a raczej jej konieczność, spada na nas nagle i nie ma powrotu do dawnego życia. Nie wiem czy to lepiej, czy gorzej, ale wiem jedno – trzeba się pogodzić. I tęsknoty za minionym wyrzucić z głowy natychmiast, kiedy się pojawią. Myśli o tym co bedzie, jeszcze szybciej. Po co myśleć o jutrze, lub wczoraj, skoro dziś mamy tyle do przeżycia?

Leave a Reply to ulotnechwile870674553Cancel reply